Kiedy byłem znacząco młodszy, w brytyjskich kinach na koniec każdego seansu grano hymn. Widzowie stawali wtedy na baczność, jednak ja siedziałem – na znak protestu przeciwko rozpasaniu rodziny królewskiej, którą uważałem za jedną wielką bandę darmozjadów.

Ale minęło trochę lat i koronację Karola III oglądałem ze wzruszeniem oraz dumą. To połączenie tradycji i współczesności utwierdziło mnie w przekonaniu, że brytyjska monarchia jest ważna; że odgrywa istotną rolę w życiu współczesnej Wielkiej Brytanii, a także poza jej granicami.

Tak, instytucja wybieranego prezydenta nie miałaby takiego znaczenia i wartości.

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że moja sympatia dla konstytucyjnej monarchii nie dotyczy autorytarnych stylów rządzenia, które „sprawdzają się” w królestwach Azji czy Zatoki Perskiej. Ten styl rządów można najtrafniej opisać współczesnym językiem ekonomii: grupy żądnych zysku oligarchów zajmują tron dzięki zręczności politycznej i nieograniczonej władzy.

Moje przekonanie o dużym znaczeniu współczesnej monarchii konstytucyjnej nie oznacza także poparcia dla członków rodziny królewskiej pokroju księcia Harry’ego lub księcia Andrzeja, których nie darzę szacunkiem, a nawet zwyczajnie nie lubię. Harry, jakże mądry inaczej, po otrzymaniu drogiego wykształcenia w Eton, szkole z internatem dla dzieci najbogatszej elity, uznał, że zabawnie będzie się pojawić na balu przebierańców z opaską ze swastyką na ramieniu. To się nazywa zmarnowane pieniądze (cóż, książę nawet uniwersytetu nie skończył).

Obecnie 62 proc. Brytyjczyków popiera ustrój monarchiczny, a za wybieraniem głowy państwa opowiada się 22 proc. badanych. Jednak trzeba pamiętać, że w XIX w., za panowania królowej Wiktorii, uważanego za szczyt promonarchistycznych nastrojów w społeczeństwie, zdarzały się okresy, kiedy ustrój republikański popierała większość Brytyjczyków.

Wydaje mi się, że argumenty za współczesną monarchią konstytucyjną opierają się na trzech filarach, a w przypadku Wielkiej Brytanii dodatkowo na czwartym – są nimi król Karol III i wartości, którym hołduje.

Pierwszym filarem jest własna tożsamość. Żyjemy w ujednolicającym się świecie, w którym tak samo urządzone kawiarnie Starbucks czy bary McDonald’s powodują, że Warszawa wygląda jak Londyn. Poczucie własnego ja i przynależność do grupy – w tym przypadku narodu – są ważne z psychologicznego oraz gospodarczego punktu widzenia. Dzięki nim chcemy płacić podatki, troszczymy się o innych członków społeczności oraz ufamy im.

XVIII-wieczny filozof Johann Herder, którego pod wieloma względami można uważać za pierwszego psychologa społecznego, dobrze rozumiał znaczenie korzeni w różnych grupach społecznych. Uważał ujednolicenie za wroga życia i wolności; twierdził, że „każdy naród ma w sobie źródło szczęścia, tak jak każda sfera ma swój środek ciężkości”. Nie miał przy tym na myśli różnorodności poglądów politycznych, które zawsze dzielą społeczeństwo, tylko pojęcia, które jednoczą naród. Gdyby ktoś miał wątpliwości, Herder nie sądził, że jeden naród może być lepszy od innych, ani nie wierzył, że przynależność do narodu wyznaczają jakiekolwiek cechy biologiczne. I mówiąc uczciwie, nie pochwalałby brytyjskiej przeszłości kolonialnej, bo nie akceptował podporządkowania jednego narodu innemu. Za to dążenie Ukrainy do niepodległości na pewno by poparł.

Wróćmy do powodów, dla których monarchia nadal cieszy się tak dużym poparciem Brytyjczyków. Koronacja była wydarzeniem wielokulturowym, w którym uczestniczyli wszyscy, od zespołu gospel po grecki chór prawosławny. W tradycyjnym protestanckim nabożeństwie – w końcu król jest nazywany obrońcą (protestanckiej) wiary – wzięli udział przedstawiciele wielu religii: katolicy, hinduiści, sikhowie, muzułmanie, wyznawcy judaizmu, buddyści, nawet bahaiści. Obecni reprezentowali wszystkie warstwy społeczne, byli wśród nich międzynarodowi dygnitarze i przedstawiciele organizacji dobroczynnych. Równość płci też była zachowana: ciężki dwuręczny Miecz Państwowy niosła kobieta polityk, wiele kobiet było również wśród biskupów.

Niektóre aspekty uroczystości mogły się wydawać anachroniczne, lecz symbolika koronacji ma głęboki sens i powagę. Król mówi, że „nie przychodzi, aby mu służono, lecz by służyć”. Przedmioty, które są mu wręczane, takie jak rękawica, miecz i pierścień – symbolizujące sprawiedliwość, miłosierdzie, szczerość i łagodność – mają przypominać monarsze o obowiązku wobec poddanych oraz o tym, że naród ma większą władzę niż on. Przez całe nabożeństwo przewijał się wątek opieki nad starszymi, chorymi i mniej uprzywilejowanymi. Porównajcie koronację z inauguracją prezydenta, który zawsze reprezentuje tylko część społeczeństwa o konkretnych poglądach politycznych, a nie cały naród.

Koronacja pokazała wszystkim etos wielokulturowości, równości religii i płci Wielkiej Brytanii, w której premier jest wyznawcą hinduizmu, a pierwszy minister Szkocji muzułmaninem. Jednocześnie ceremonia nawiązywała do tradycji i ciągłości historycznej, którą bardzo ceni wielu obywateli Zjednoczonego Królestwa.

Drugi filar jest związany z polityką. Podczas koronacji Miecz Państwowy jest przekazywany przewodniczącemu Rady, a ustawy są zatwierdzane przez króla w parlamencie. Przewodniczący parlamentu Wielkiej Brytanii chroni autonomię izby przed monarchą oraz partią rządzącą. Polityk zajmujący tę posadę jest niezależny od ugrupowań politycznych. Mamy więc w praktyce podział władzy wzmocniony wielowiekową tradycją.

Armia Wielkiej Brytanii jest wojskiem Jego Królewskiej Mości, sądy są królewskimi sądami, służba cywilna jest służbą Jego Królewskiej Mości, co czyni je niezależnymi od partii rządzącej krajem w danym momencie. Dzięki temu sądy mogą pociągnąć polityków do odpowiedzialności – i wielokrotnie to robiły. Centralizacja władzy, którą obecnie obserwujemy w Polsce, w warunkach Wielkiej Brytanii byłaby bardzo trudna do przeprowadzenia.

Czasem mówi się, że Wielka Brytania nie ma konstytucji. Ależ ma, tylko nie jest ona skodyfikowana, co znacząco utrudnia polityczne manipulacje. Ustawę zasadniczą stanowią decyzje Sądu Najwyższego i jego wcześniejszych odpowiedników, akty prawne parlamentu i prawo precedensu. Takie rozproszenie zasad konstytucyjnych jest zaletą, ponieważ daje możliwość zmian i zachowania ciągłości, a jednocześnie utrudnia autorytarnym rządom rozszerzenie sobie władzy za pomocą prostych zmian w jednym akcie prawnym. Podział władzy wzmacnia status króla jako głowy państwa.

Trzeci filar jest oparty na doświadczeniu. Porównując demokratyczne państwa na świecie, można zauważyć, że najstabilniejsze i najszczęśliwsze są właśnie monarchie konstytucyjne: Szwecja, Norwegia, Dania, Kanada i Nowa Zelandia. Jeśli spojrzymy na problem szerzej, zauważymy, że prezydenckie republiki borykają się z problemami. Francja ma V Republikę i prezydenta, który ignoruje życzenia znakomitej większości społeczeństwa i parlamentu, w Rosji panuje putinowskie zniewolenie, a Grecja ciągle nie może się uporać z kryzysem gospodarczym – a mówię tylko o Europie.

Jamajka zmienia obecnie system rządów na republikański i można tylko ze strachem myśleć o tym, co się stanie, kiedy pazerni politycy dorwą się do stanowisk i związanych z nimi przywilejów. Monarchia konstytucyjna, choć nie zawsze tak skuteczna, jak być powinna, wydaje się barierą ochronną przed nadużywaniem władzy, ponieważ ma służyć całemu narodowi.

W przypadku Brytanii czwartym filarem przemawiającym za tym, że monarchia jest dla niej odpowiednim systemem rządów, jest król Karol III. Jego życie, tak jak jego rodziców, to historia służenia krajowi. Obecny król zajął się ochroną środowiska na długo, zanim stało się to popularne – i był za to wyśmiewany. Poważnie zaangażował się w planowanie architektoniczne i podkreślał konieczność respektowania tradycji i potrzeb człowieka przy stawianiu budynków. Specjaliści nie zawsze podzielali jego zdanie, ale król poparł słowa czynami i sfinansował powstanie niewielkiego miasteczka w hrabstwie Dorset – Poundbury, które zostało stworzone według promowanych przez niego zasad. I miasteczko stało się wielkim sukcesem.

Karol III to człowiek, który wierzy w harmonię człowieka z naturą, jest autorem książki poświęconej ogrodnictwu i współautorem książki o zmianach klimatycznych. Sam siebie opisuje jako poszukiwacza duchowego, choć bycie głową Kościoła anglikańskiego może nieco w tym przeszkadzać. Jego książki „Harmonia” i „Wizja Brytanii” świadczą o nim jako konserwatyście (pisanym małą „k”), ale głęboko współczującym, dbającym o ludzi i środowisko i jednocześnie uznającym konieczność zmian. W podobny sposób określiłoby swoje poglądy wielu Brytyjczyków.

Autor jednego z artykułów w tygodniku „The Economist” napisał, że „rodzina królewska wypełnia mało prestiżową lukę, opiekując się grupami społecznymi, które kompletnie nie interesują polityków i w których towarzystwie za nic nie chcieliby pokazać się celebryci”. Członkowie rodziny królewskiej zakładają również liczne organizacje charytatywne. Karol III stworzył m.in. fundusz The Prince’s Trust, który pomógł ponad milionowi młodych ludzi znaleźć pracę lub otworzyć własną firmę. Czy prezydent zrobiłby to samo? Nie miałby motywacji ani czasu.

W ostatecznym rozrachunku w monarchii konstytucyjnej nie jest ważne, kto jest królem lub królową. Monarchia jest potrzebna, żeby ochronić demokrację przed politykami, którzy chcieliby ją osłabić dla osiągnięcia osobistych korzyści. Monarchia również łączy naród z jego przeszłością i stanowi herderowski „środek ciężkości”.

Wielka Brytania w ostatnich czasach miała duże szczęście do przykładnych głów państwa. Ale najważniejszym pytaniem jest, kto lepiej przysłużył się zachowaniu w zdrowiu brytyjskiej demokracji. Królowa Elżbieta II czy, gdyby był u nas wybierany przywódca, prezydent Margaret Thatcher? Czy będzie to król Karol III czy byłby to prezydent Boris Johnson. Odpowiedzi na tak postawione pytania są oczywiste. Przynajmniej dla mnie. ©Ⓟ

Tłum. IC
Autor jest psychologiem ekonomii, wykłada na Uniwersytecie Warszawskim