Minął rok, od kiedy kanclerz Olaf Scholz oznajmił, że jesteśmy świadkami punktu zwrotnego w historii. Nie każdy w Niemczech był tak zaskoczony jego potrzebą jak on. Ci, którzy do tej pory byli poddawani ostracyzmowi za krytykę niemieckiej polityki wobec Rosji, liczyli, że „Zeitenwende” będzie oznaczał zmianę polityki. I w dużym stopniu to się sprawdziło – Berlin wprawdzie uparcie bronił się przed dostarczeniem broni Ukrainie, ale w końcu to zrobił. Niestety rząd kanclerza Scholza poniósł jednak porażkę, jeśli chodzi o uznanie błędów przeszłości i wyciągnięcie wniosków na przyszłość w sprawie polityki wobec wrogich państw. A przede wszystkim w dalszym ciągu ignoruje związek bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.
Dyktatury są podobne
Najlepszym dowodem na taki brak zrozumienia jest niemiecka polityka wobec Iranu. Państwo to nie tylko jest dziś jednym z najważniejszych sojuszników Rosji – dostarcza jej drony Shahed i szkoli rosyjską armię – lecz reżim mułłów od lat współpracował z Moskwą. Pranie pieniędzy, obchodzenie sankcji – w tych dziedzinach rosyjsko-irańskie stosunki rozkwitają. Oba państwa łączy także mieszanie się w sprawy innych krajów, takich jak Republika Środkowoafrykańska czy Syria, a nawet próby użycia uchodźców jako narzędzia szantażu (w 2019 r. Iran groził deportacją Afgańczyków, jeżeli USA będzie zwiększać ekonomiczną presję na Teheran). Podobnie jak Rosja używa Grupy Wagnera, Iran używa Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRCG), by prowadzić wojny zastępcze czy destabilizować inne kraje. Jak Rosja, przeprowadza akcje zabójstw politycznych oponentów mieszkających za granicą, także w Niemczech, gdzie w 1992 r. w restauracji Mykonos w Berlinie agenci zabili trzech przedstawicieli irańskiej opozycji i tłumacza. Podobnie jak Rosja bierze zakładników, by wywierać polityczną presję na demokratyczne kraje. Islamistyczny reżim wybiera na nich nie tylko obcokrajowców naiwnych na tyle, by podróżować do Iranu, ale stara się, żeby byli to ludzie z odpowiednim pochodzeniem. Nie można zrzec się irańskiego obywatelstwa, więc Teheran twierdzi, że w przypadku uwięzienia „jego obywatele” nie mają prawa do wsparcia ze strony dyplomacji swoich państw. W niektórych przypadkach, by zapewnić sobie bezpieczeństwo, nie wystarczy nawet porzucenie nadziei na zobaczenie swoich bliskich i trzymanie się z dala od Iranu.
Casus Sharmahda
Jamshid Sharmahd jest obywatelem Niemiec i Iranu porwanym przez reżim w Dubaju w 2020 r. Jest programistą. Urodził się w 1955 r. i dorastał w północnych Niemczech. Jako młody człowiek powrócił do Iranu, gdzie walczył o prawa człowieka. Wkrótce jednak, w obawie przed zagrożeniem życia swojego i rodziny, uciekł do Niemiec z żoną i roczną córką Gazelle. Para zdecydowała się trzymać z daleka od polityki, dopóki dzieci nie dorosną, mając świadomość, że także za granicą członkowie opozycji narażają się na ryzyko. W 2003 r. rodzina przeniosła się do Kalifornii, gdzie trzy lata później Sharmahd stworzył stronę Tondar.org. Pozwalała ona politycznym dysydentom anonimowo zgłaszać łamanie praw człowieka w Iranie. Sharmahd tłumaczył ich oświadczenia, umożliwiając w ten sposób całemu światu zapoznanie się z tym, co władze w Teheranie chciały ukryć. W ten sposób ponownie znalazł się na radarze reżimu, który w irańskiej telewizji publicznej powiązał Jamshida Sharmahda z atakiem terrorystycznym. W ten sposób rozpoczęła się trwająca rok kampania przeciwko opozycjoniście. Kiedy nawet próby zabójstwa się nie powiodły, zmieniono plan.
Gdy Jamshid był w podróży biznesowej, opóźniono odlot samolotu, na który miał się przesiąść w Dubaju. Zadzwonił do swojej żony i na jej prośbę zaktywizował lokalizator w swoim telefonie. Kiedy został porwany, rodzina mogła zobaczyć drogę, którą przebył ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kilka dni później Sharmahda pokazywano już w irańskiej telewizji jako terrorystę.
Chociaż Berlin zapewnił rodzinę, że podejmie wszystkie możliwe kroki, by uwolnić Jamshida Sharmahda, jego przedstawiciele nie uzyskali pozwolenia na widzenie. Uniemożliwiono im nawet udział w pokazowym procesie. Mimo to ani poprzedni, ani obecny rząd Niemiec nie zastosowały silniejszych środków. Państwo irańskie utrzymuje fasadowe procedury prawne, ale nie reaguje na żądania i oświadczenia w imię rządów prawa. Terroryści poważnie traktują tylko tych, którzy mogą im zaszkodzić i jasno pokazują, że mają taki zamiar.
Na zewnątrz i w kraju
Od czasu porozumienia nuklearnego z 2015 r. niemieckie koalicje rządowe pokazały wielokrotnie, że jego naruszanie nie grozi konsekwencjami reżimowi mułłów. Ci sami ludzie, którzy opowiadali się za głębszą współpracą z Rosją kosztem bezpieczeństwa wewnętrznego Niemiec, byli też za partnerstwem z irańskim rządem. Obaj główni politycy Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) – Frank-Walter Steinmeier i Sigmar Gabriel – jako ministrowie spraw zagranicznych utorowali drogę do coraz głębszych gospodarczych relacji między obydwoma państwami.
Obecny kanclerz z SPD Olaf Scholz zasadniczo od tego kursu nie odszedł. Co prawda jego minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock potępia łamanie praw człowieka, zwłaszcza od września 2022 r., kiedy odżyły protesty w Iranie, jak na razie są to jednak tylko symboliczne środki, które nie są dotkliwe dla reżimu. Scholz i Baerbock nie decydują się na odrzucenie umowy nuklearnej i uruchomienie mechanizmu powrotu do wcześniejszych surowych sankcji, pomimo że Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej znalazła cząstki potrzebnego do skonstruowania broni nuklearnej uranu wzbogaconego do poziomu 83,7 proc. W dniu, kiedy ministrowie spraw zagranicznych UE odrzucili wniosek o wciągnięcie IRCG na listę organizacji terrorystycznych, na Jamshida Sharmahda wydano w Iranie wyrok śmierci. Orzekający w tej sprawie Abul Kassim Salavati znany jest współobywatelom jako „wieszający sędzia”.
Ani moment ogłoszenia wyroku, ani wybór sędziego, który go wydał, nie był przypadkowy. Mułłowie wysłali niemieckiemu rządowi i UE jasne przesłanie: tak długo, jak Unia nie podejmie żadnego działania, reżim, którego celem wyrażonym w konstytucji jest eksport islamskiej rewolucji, będzie rozszerzał swoją władzę.
Jednak przypadek Jamshida Sharmahda ma precedens, który może posłużyć za wzór do naśladowania. W 2010 r. reżim wziął jako zakładników dwóch niemieckich dziennikarzy. Izolowany w tym czasie i cierpiący z powodu surowych sankcji rząd Iranu szukał jakiejkolwiek formy zbliżenia, którą mógłby ogłosić jako swój sukces. Była nim wizyta ówczesnego szefa niemieckiej dyplomacji Guida Westerwelle (FDP), który poleciał do Teheranu i – w zamian za ten „podarunek” – mógł odeskortować dwóch niemieckich obywateli z powrotem do kraju.
Obecnie reżim grozi nawet atakami terrorystycznymi na działaczy żydowskich i proizraelskich organizacji w Niemczech, co jakoś umknęło Baerbock, która stwierdziła, że nie ma prawnych sposobów pozwalających na uznanie IRCG za organizację terrorystyczną (mimo że w 2017 r. sąd w Niemczech skazał za szpiegostwo na rzecz IRCG Pakistańczyka, który miał przygotowywać zamach na Reinholda Robbe, polityka SPD i przewodniczącego Stowarzyszenia Niemiecko-Izraelskiego).
Jeśli rząd Niemiec nadal będzie odwracał wzrok od działalności terrorystycznej na własnej ziemi, nie będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoich obywateli w Niemczech, a tym bardziej w Iranie. Wydaje się, że chociaż kanclerz ogłosił „Zeitenwende”, ciągle ma problem ze zrozumieniem, co ten „punkt zwrotny” powinien oznaczać. ©℗Tłum. Jan Wójcik