Nie ulega wątpliwości, że Brexit jest dla Wielkiej Brytanii kompletną klęską. A jednak, mimo wszystkich potwierdzających to faktów, partia rządząca krajem od 12 lat nie jest w stanie dostrzec słonia w salonie.
Nie ulega wątpliwości, że Brexit jest dla Wielkiej Brytanii kompletną klęską. A jednak, mimo wszystkich potwierdzających to faktów, partia rządząca krajem od 12 lat nie jest w stanie dostrzec słonia w salonie.
Timothy Clapham, psycholog ekonomii, Uniwersytet Warszawski
Stały członek Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych, do tego piąte miejsce w rankingu największych gospodarek świata, rozwinięta oraz prosperująca demokracja. Nie można zapominać też o innych powodach do dumy: multikulturowości, wiejskich krajobrazach, majestatycznych posiadłościach, uroczych miasteczkach oraz wioskach, tradycji zaangażowania społecznego, kulturze, uniwersytetach i monarchii (król Karol III jest wspaniały!). Wielka Brytania jest jednym z najszczęśliwszych państw światowej społeczności.
Jednak nie wszystko jest różowe. Londyn ewidentnie nie radzi sobie zbyt dobrze z upadkiem imperium i utratą statusu światowej potęgi. Po władaniu jedną trzecią globu kontrolowanie kilku niewielkich wysepek w zapomnianych zakątkach świata musi być przygnębiające dla każdego, kto lubi wymachiwać narodową flagą. Co ważniejsze, pod powierzchnią multikulturowości, przykładem której są poparcie dla pierwszego niebiałego premiera oraz postępowe wartości, którym hołduje ogromna większość obywateli, kryje się niepokojąca rzeczywistość.
A dowodem na trawiące nas problemy są ostatnie miesiące. Ideologiczny zapał konserwatywnej premier Liz Truss i jej kanclerza skarbu Kwasiego Kwartenga nie tylko kosztował Brytyjczyków 30 mld funtów, ale za jednym zamachem zniszczył reputację Londynu jako wiarygodnego wierzyciela na rynkach finansowych. Ich inicjatywy fiskalne kosztowały klasę średnią, główny elektorat rządzących torysów, wiele tysięcy funtów w postaci rosnących kosztów kredytów hipotecznych. To dopiero polityczny samobój!
Te decyzje ukazały też sposób myślenia konserwatystów oraz niesprawiedliwy system głosowania, który doprowadził do wyboru Truss na premiera. Niereprezentatywna i niewielka grupa członków rządzącego ugrupowania partii przeforsowała ją na szefa rządu. Następnie Truss – ignorując poważanych ekonomistów, Bank Anglii i oficjalny organ odpowiedzialny za ocenę polityki gospodarczej gabinetu – przedstawiła plan, który miał się spodobać jej nielicznym zwolennikom, przeważnie starszym osobom czerpiącym wiedzę ekonomiczną z rozmów w pubach.
Tydzień temu premier Rishi Sunak i kanclerz skarbu Jeremy Hunt, podczas jesiennego exposé na temat stanu finansów publicznych, podjęli udaną próbę naprawienia strat spowodowanych przez poprzedniczkę. Niezależny Instytut Badań Fiskalnych (IFS) ocenił przedstawiony przez nich program jako interesujący, biorąc pod uwagę proponowany wzrost podatków dla najbogatszych i zwiększenie wsparcia dla grup społecznych o najniższych dochodach. Ten plan świadczy o znaczącej zmianie. Od dekady dominowało wśród torysów odziedziczone po czasach Margaret Thatcher neoliberalne podejście, którego kulminacją stał się wybór Truss na premiera. Głównym celem tej polityki było obniżenie podatków, zmniejszenie wydatków publicznych i ograniczenie roli państwa. Paradoksalnie, mimo tych ciągłych wysiłków, dług publiczny nadal się zwiększał.
Plan Sunaka zwiastuje okres wzrostu podatków, zwiększenia wydatków publicznych i wynikającej z tego większej roli państwa w gospodarce. Edukacja i ochrona zdrowia, wcześniej niebezpiecznie niedofinansowane, w końcu mogą się doczekać większych pieniędzy. Zjednoczone Królestwo w końcu może pójść za przykładem osiągających o wiele lepsze wyniki sąsiadów, którzy dawno zrozumieli, że wysoka jakość usług publicznych i wzrost gospodarczy idą w parze. Ale szkoda już została wyrządzona. Ostatnie lata są stracone, bo realne dochody Brytyjczyków nie rosły. Obecnie Wielka Brytania staje się coraz biedniejsza, w ciągu najbliższych dwóch lat dochody mają się obniżyć o 7 proc. – to największy spadek w historii państwa. Co więcej, brytyjskie gospodarstwa domowe są o 30 proc. mniej zamożne, niż mogłyby być, gdyby utrzymały się trendy sprzed 2008 r.
W społeczeństwie narasta niezadowolenie, szczególnie wśród pracowników sektora publicznego. Po wielu latach spokoju zaczynają protestować różne grupy zawodowe. Strajkowały już: kolej, londyńskie metro, prawnicy zajmujący się sprawami karnymi (opłacani przez państwo), szkoły, uniwersytety, szpitale (szczególną uwagę zwraca związek zawodowy pielęgniarek, wzywający do protestu po raz pierwszy w swojej stuletniej historii), telekomunikacja, poczta i porty.
Obecna sytuacja przywodzi na myśl okres znany jako zima niezadowolenia w latach 1978–1979. W 1979 r. kryzys doprowadził do wybrania na premiera Margaret Thatcher i wprowadzenia neoliberalnej polityki oszczędności, rynkowego fundamentalizmu i rozkwitu sektora finansowego. Ale kryzys 2008 r. skutecznie pogrzebał neoliberalizm, a Sunak w niczym nie przypomina Thatcher. Jedyne podobieństwo w ich sytuacji można dostrzec w tym, że w obu przypadkach inflacja spowodowana wzrostem cen ropy zmusiła pracowników budżetówki do protestów.
Jedną z oznak porażki polityki Wielkiej Brytanii jest to, że w latach 2010–2019 wzrost gospodarczy opierał się na zwiększeniu czasu pracy, a nie poprawie efektywności. Dla porównania, w latach 1990–2010 głównym czynnikiem wzrostu było właśnie zwiększenie produktywności wspierane przez inwestycje kapitałowe. Eksperci Banku Anglii sądzą, że przyczyną tej różnicy jest brexit.
Nie ulega wątpliwości, że brexit jest dla Wielkiej Brytanii kompletną klęską. A jednak, mimo wszystkich potwierdzających to faktów, partia rządząca krajem od 12 lat nie jest w stanie dostrzec słonia w menażerii. Przeciwnie, rząd konsekwentnie kontynuuje politykę odcinania się od Brukseli, usiłując uchylić wszystkie regulacje, które znalazły się w obecnym porządku prawnym z powodu byłego już członkostwa w UE. Zwalczanie aktów prawnych tylko dlatego, że mogą mieć źródło w Unii Europejskiej, bez merytorycznej oceny ich zalet, nie jest mądre. Szacuje się, że takich aktów może być ok. 4 tys., a dotyczą one każdej sfery: opakowań, praw pracowników, ochrony środowiska, ochrony zdrowia i bhp. Rząd proponuje pozbyć się ich, dając ministrom prawo do ich uchylania z pominięciem parlamentu i wszelkich demokratycznych procedur.
Rishi Sunak był zwolennikiem brexitu, Jeremy Hunt optował za pozostaniem w EU, ale obaj winą za inflację i spadek stopy życiowej obarczają pandemię i kryzys energetyczny, ignorując przy tym fakt, że brexit przyczynił się do zwiększenia kosztów utrzymania, i dlatego inflacja w Wielkiej Brytanii prawdopodobnie utrzyma się dłużej niż w sąsiednich państwach.
Istnieje jeszcze jeden problem, który nie wynika wprost ze statystyk ekonomicznych. Stopa bezrobocia w Wielkiej Brytanii wynosi teraz rekordowe 3,5 proc. i w ciągu dwóch lat ma wzrosnąć do 5 proc. Nie jest źle, póki nie przypomnimy sobie, że ta liczba uwzględnia tylko osoby, które chcą znaleźć zatrudnienie. W statystykach nie ma ludzi, którzy już wycofali się z rynku pracy. I jeszcze coś: w jesiennym raporcie gospodarczym jest ukryty wielki dodatkowy koszt spowodowany wzrostem liczby osób otrzymujących świadczenia z tytułu niezdolności do pracy z powodów zdrowotnych i niepełnosprawności. Według prognoz liczba uprawnionych do wsparcia ma wzrosnąć z 8,2 mln do 9,3 mln osób. A więc na Wyspach ciągle przybywa osób z problemami zdrowotnymi ograniczającymi zdolność do pracy – do tego spora część z nich to młodzi z problemami natury psychicznej. Można wręcz powiedzieć, że system ekonomiczny Wielkiej Brytanii wywołuje choroby. Richard Wilkinson i Kate Pickett w książce „Duch równości” pokazali, że rodzaj nierówności typowy dla UK powoduje rozwój patologii społecznych.
Można być dumnym z miejsca w czołowej piątce na świecie według nominalnego PKB, jednak dokładniejszym wskaźnikiem zamożności społeczeństwa jest PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej. Tu Wielka Brytania plasuje się dopiero na 26. miejscu (dane MWF), a pod względem poziomu nierówności jesteśmy wśród najgorszych w Europie. Jeśli w tak zamożnym kraju istnieje ok. 2,5 tys. banków żywności (organizacji rozdających nieodpłatnie produkty najbardziej potrzebującym), a jeden na pięcioro mieszkańców żyje w biedzie, to oznacza, że coś poważnie szwankuje.
Zatem Wielka Brytania boryka się z problemami ekonomicznymi, politycznymi i społecznymi. Czy kraj znajduje się w fazie długotrwałego upadku i jest skazany na utratę wpływów?
Chiny zdają się tak sądzić, skoro na ostatnim szczycie G20 nie doszło do spotkania Rishiego Sunaka i Xi Jinpinga. Brytyjski premier prawdopodobnie usprawiedliwi to ważniejszymi sprawami. Ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że gdyby Zjednoczone Królestwo nadal było członkiem UE – największego rynku na świecie – to chiński przywódca znalazłby chwilę na rozmowę.
Wielka Brytania skutecznie zamknęła sobie drzwi do lepszej przyszłości i wyrzuciła klucz.©℗
Tłum. IC
Reklama
Reklama