Przy nowelizacji kodeksu karnego Zbigniew Ziobro wirtuozersko gra na czułych strunach i na – występującej w każdym społeczeństwie – instynktownej potrzebie surowej odpłaty za zbrodnie. Tyle że całość nie tworzy przywracającej harmonię i spokój melodii, lecz raczej kakofonię. A ta, choć pewnie pozwoli Solidarnej Polsce zebrać sondażową premię, na dłuższą metę jest męcząca. I tak właśnie niestrawny w tej perspektywie jego stosowania może się okazać kodeks karny.

Tylko we wtorek media poinformowały o zgwałceniu przez jakiegoś zwyrodnialca 12-letniego chłopca w toalecie aquaparku i takim samym czynie dokonanym na 13-letniej dziewczynce, którą prawdopodobnie młody mężczyzna wcześniej wywabił z placu zabaw i odurzył. Co państwo czują, czytając o czymś tak strasznym? Na ile lat wsadziliby państwo oprawców za kratki? A gdybyście mogli państwo ich dostać w swoje ręce? No dobrze, nie muszą państwo na głos mówić, jakie myśli przechodzą wam przez głowę. Ale Zbigniew Ziobro je zna. Wie doskonale, że jeśli zaproponuje podniesienie kar dla gwałcicieli i pedofilów – co przewiduje duża nowelizacja kodeksu karnego – to zdecydowana większość mu przyklaśnie. Ja w pierwszym odruchu też. Tak to działa.
A co ze sprawcami brutalnych morderstw? I w ogóle przestępcami: złodziejami, bandytami, oszustami, aferzystami? Czyż ich miejsce nie jest w więzieniu? Czy nie powinni ponieść odpowiedzialności? Zostać surowo ukarani? W końcu mamy prawo do bezpieczeństwa – naszego, naszych bliskich, mienia, pieniędzy na koncie. I właśnie w imię poczucia bezpieczeństwa kodeks karny jest teraz nowelizowany. Jego twórcy zapowiadają koniec z pobłażliwością, podnosząc górne i dolne granice kar, wprowadzając minimalne liczby stawek grzywny i takiż wymiar kar ograniczenia wolności, zmniejszając możliwość stosowania kar w zawieszeniu, wprowadzając nowe przestępstwa itd. Czynią więc kodeks o wiele bardziej surowym. Tyle że to wszystko razem nie jest żadną gwarancją zwiększenia bezpieczeństwa. Jest tylko jego iluzją. Mamieniem społeczeństwa, że oto teraz przestępcy zaczną się bać, a pedofilia zniknie. Otóż nie zniknie, bo to wszystko nie jest takie proste.
Autorzy nowelizacji mówią, że niskie kary rozzuchwalają przestępców. A wiedzą państwo w ogóle, jaka jest w Polsce kara za zabójstwo? A za zgwałcenie, pobicie czy kradzież? Pewnie nie do końca, prawda? Gdybyśmy ją nawet obniżyli o połowę, nie sądzę, by zachęciło to kogoś z państwa do ich popełnienia. Nie ze względu na wysokość sankcji nie wbijają państwo szefowi widelca w oko, lecz przez wzgląd na poczucie moralności. Ale już mandacik się państwu zdarzył, prawda? Nawet jeśli nie, to czy nigdy nie dali państwo po temu powodów? Nie mówię, żeby od razu piractwo, w dodatku po pijaku, ale mniejsze naruszenie przepisów na pewno by się znalazło (i proszę mi tu nie mówić, że nie macie samochodu, bo zawsze mieć możecie). A skoro tak, to zachęciła was do tego niewysoka grzywna za przekroczenie prędkości, wyprzedzanie na podwójnej ciągłej czy parkowanie na zakazie, czy po prostu mieli państwo nadzieję albo wręcz przekonanie graniczące z pewnością, że nikt państwa nie złapie?
Otóż przestępcy kombinują podobnie. Każdy praktyk – sędzia, prokurator czy adwokat – powie, że w pierwszej kolejności taki typ myśli nie o tym, ile mu grozi, tylko co tu zrobić, by nie dać się złapać. OK, przy przestępstwach gospodarczych sytuacja wygląda nieco inaczej. Przy obmyślaniu machinacji finansowych zdarza się, że przestępcy kalkulują nie tylko, ile mogą zarobić, lecz także co im grozi, jeśli wpadną. Dlatego podwyższenia kar za przestępstwa popełniane przez białe kołnierzyki ma sens. Pojawia się jednak pytanie o proporcje. Przyjęcie wielomilionowej łapówki będzie zagrożone karą nawet 25 lat więzienia (o dziwo za jej wręczenie już tylko 5 lat). Ok, to może odstraszyć. Ale jak nie odstraszy, to czy na pewno powinniśmy izolować przez ćwierć wieku aferzystę czy może nawet darować mu w ogromnym stopniu karę, jeśli oddałby wszystko co do złotówki? Przy górnym zagrożeniu przekraczającym pięć lat to nie możliwe. W pozostałych przestępstwach, szczególnie tych z udziałem przemocy, jest inaczej.
Wiceminister Marcin Warchoł, któremu powierzono misję opracowania nowelizacji, upiera się, że surowość jest równie ważna co nieuchronność i dopiero ich kombinacja może przynieść pozytywny efekt. I to jest prawda. Ale jednocześnie, jeśli nie ma nieuchronności, to żadna wizja najsurowszej nawet kary nie odstraszy nikogo.
Mówiąc o nieuchronności, nie mam na myśli sytuacji, w której dzięki pracy policjantów z wydziału spraw nierozwiązanych uda się po latach wykryć i doprowadzić do skazania za morderstwo sprzed 20 lat. Niby „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”, lecz o wiele więcej prawdy jest w angielskim powiedzeniu „justice delayed is justice denied”, czyli sprawiedliwość spóźniona to sprawiedliwość odrzucona.
A żeby sprawca został szybko złapany, skazany i osadzony, potrzeba sprawnych procedur, dobrze działających, dofinansowanych policji i prokuratury, które skupiałyby się na rzetelnym prowadzeniu spraw, a nie na składaniu co sześć miesięcy sprawozdań statystycznych i szukaniu pretekstów do jak najszybszego umorzenia, by sprawę zaliczyć do kategorii „załatwione”. Wymagałoby to o wiele więcej wysiłku i nakładów niż zmiana nawet połowy kodeksu. No i przede wszystkim nie dawałoby możliwości szybkiego pochwalenia się efektami pracy na konferencji prasowej.
Twórcy nowelizacji powiadają, że w centrum ich zainteresowania jest wzmocnienie pozycji pokrzywdzonego. Nie wiem, o co im chodzi, bo zmian w kodeksie karnym jest 116, a tych, w których rzeczywiście można dostrzec wzmocnienie pokrzywdzonych, naliczyłem trzy. Kogoś poniosła fantazja. Skoro jednak na wtorkowej komisji senackiej prokurator Tomasz Szafrański wyraził żal, że obecni tam eksperci, którzy nie zostawili na projekcie suchej nitki, nie dostrzegają tego elementu, to zatrzymajmy się przy nim dłużej.
Pierwszy z tych przepisów to art. 53 par. 2b, który zawiera katalog okoliczności łagodzących, które sąd będzie musiał obligatoryjnie wziąć pod uwagę. Wśród nich znalazło się „podjęcie działań zmierzających do zapobieżenia szkodzie lub krzywdzie, wynikającej z przestępstwa, albo do ograniczenia jej rozmiaru, pojednanie się z pokrzywdzonym oraz naprawienie szkody wyrządzonej przestępstwem lub zadośćuczynienie za krzywdę wynikłą z przestępstwa”. Jak zaznacza Tomasz Szafrański, nie chodzi o obietnicę naprawienia szkody czy wydukanie przeprosin, tylko rzeczywiste zadośćuczynienie za wyrządzoną krzywdę. Pewność, że sąd będzie musiał potraktować to jako powód do łagodniejszego wyroku, będzie skłaniać sprawców do rekompensaty. I o ile można się spierać, czy określenie okoliczności łagodzących i obciążających w kodeksie jest wiązaniem rąk sądom czy nie, o tyle trudno zaprzeczyć, że ta zmiana ma sens.
Jej uzupełnieniem jest wprowadzenie w art. 224c nowego przestępstwa w postaci nienaprawienia szkody. Zgodnie z tym przepisem, jeśli ktoś uchyla się od wykonania orzeczonego przez sąd na rzecz pokrzywdzonego lub osoby dla niego najbliższej środka kompensacyjnego w postaci obowiązku naprawienia szkody lub zadośćuczynienia za doznaną krzywdę albo nawiązki, będzie mógł trafić za kratki nawet na dwa lata, chyba że się jednak w ciągu 30 dni zreflektuje i ten obowiązek wykona. Na pierwszy rzut oka wszystko super. Bo niby dlaczego ma być tak, że za niezapłacenie grzywny można kogoś skazać na więzienie, a za niezapłacenie nawiązki już nie? Zwłaszcza że Skarb Państwa się jakoś bez tej grzywny obejdzie, a brak nawiązki może oznaczać, że poszkodowany nie będzie miał pieniędzy na leczenie czy rehabilitację. Nie mówiąc już o tym, że niewypłacenie przez sprawcę zasądzonego przez sąd zadośćuczynienia powoduje pokrzywdzenie ofiary po raz drugi. Tyle że nie wiadomo, dlaczego dotyczy to tylko środków orzeczonych za popełnienie przestępstwa z oskarżenia publicznego, a prywatnego już nie. A poza tym – na co wskazywał np. rzecznik praw obywatelskich – będzie to sprzeczne z zasadą równości wobec prawa. Naprawienia szkody czy zadośćuczynienia od sprawcy przestępstwa można też dochodzić na drodze cywilnej. „Tak więc sytuacja prawna poszkodowanego przestępstwem, z którego wynikają orzeczone obowiązki, będzie w wyniku wprowadzenia art. 244c k.k. mniej korzystna niż sytuacja prawna pokrzywdzonego, na rzecz którego o wskazanych obowiązkach sąd orzekł w postępowaniu karnym”.
Wreszcie trzecia nowość. W przypadku skazanych za przestępstwa seksualne i przeciwko obyczajności sąd będzie obowiązkowo – gdy tylko pokrzywdzony złoży taki wniosek – orzekał zakaz zbliżania się do ofiary czy kontaktowania się z nią albo nakaz opuszczenia wspólnego mieszkania. Brawo. Dlaczego dopiero teraz? – chciałoby się zapytać. Ale gwoli uczciwości należałoby zadać jeszcze inne pytanie. Dlaczego (znów: na wniosek ofiary) obowiązkowo miałby też być orzekany zakaz opuszczania określonego miejsca pobytu bez zgody sądu, skoro to nijak nie służy ochronie pokrzywdzonego? Takie środki stosuje się np. przy zakazach stadionowych, jak się chce mieć kibola na oku na posterunku w czasie meczu.
Tak jest z bardzo wieloma aspektami tej nowelizacji. Można znaleźć argumenty za konkretnymi rozwiązaniami i – równie silne – przeciw nim, a per saldo i tak z reguły wyjdzie, że się nie opłacają. Ot, choćby możliwość orzeczenia bezwzględnego dożywotniego pozbawienia wolności. Wyjaśnię na wszelki wypadek, że dziś, nawet gdy sąd skazuje kogoś na „dożywocie”, nie znaczy to, że on za kratami umrze, bo po 25 latach może się ubiegać o wcześniejsze warunkowe zwolnienie (po wejściu w życie nowelizacji ten okres wyniesie 30 lat). Ministerstwo Sprawiedliwości chce, by wymierzając karę „dożywocia”, sąd mógł wykluczyć możliwość wcześniejszego zwolnienia. Jak wskazują eksperci, efektem będzie nie tylko pozbawienie skazanego nadziei, lecz także wzrost zagrożenia dla strażników więziennych, personelu czy współosadzonych. Bo skoro sprawca wie, że nigdy nie wyjdzie na wolność, to jaką różnicę zrobi mu kolejne zabójstwo? Autorzy projektu odpowiadają: „Jeśli sprawca jest skazany na dożywocie i zabije po raz drugi, w jaki sposób ukarać go dodatkowo, skoro kary śmierci w naszym kodeksie nie ma i być nie może?”.
Można tak sobie dywagować, może sądy nie będą z tej instytucji korzystać. Ale martwy w praktyce przepis będzie rodził całkiem żywe, realne problemy wynikające z tego, że zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka bezwzględne dożywocie to kara niedopuszczalna jako niehumanitarna. Inne kraje – tylko z uwagi na zagrożenie zastosowania takiej sankcji – mogą odmawiać wydawania do Polski osób, które mają być u nas sądzone. Czy naprawdę warto upierać się przy tym rozwiązaniu?
Inny przykład. Czy naprawdę minimalna kara za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem (od 15 lat więzienia) powinna być wyższa niż za zbrodnie przeciwko ludzkości czy ludobójstwo (od 12 lat)? A takich kwiatków jest więcej.
Wierzą państwo, że jeśli pedofile posiedzą trzy lata dłużej (maksymalna kara wzrośnie z 12 do 15 lat), to pozbędą się swoich chorych skłonności? Czy naprawdę trzeba podwyższać kary nawet za te przestępstwa, których liczba w długiej pespektywie nie tylko nie rośnie, ale wręcz spada (patrz statystyki dotyczące zabójstw, gwałtów czy zdarzeń drogowych)? Przecież prawo karne samo w sobie ma być ultima ratio, ostatecznym rozwiązaniem, po które sięga się wtedy, kiedy inne środki zawodzą. A najgorsze jest to, że każda krytyka, wykazywanie nawet ewidentnych niespójności dla Zbigniewa Ziobry oznacza zapisanie się do frontu obrony przestępców, do którego zaliczył we wtorek Helsińską Fundację Praw Człowieka, RPO i przedstawicieli krakowskiej szkoły prawa karnego, choć po prawdzie akademicy z Wrocławia i Gdańska czy Lublina mają takie samo zdanie. Wszyscy się mylą? ©℗
Nie ze względu na wysokość sankcji nie wbijają państwo komuś widelca w oko, lecz przez wzgląd na poczucie moralności. Ale już mandacik się państwu zdarzył, prawda? I raczej nie zachęciła was do wykroczenia niewysoka grzywna