- Czesi mówią o przeklętych ósemkach. To przełomowe w ich historii daty: 1918 r. - powstanie Czechosłowacji, 1938 r. - Monachium, 1948 r. - przejęcie władzy przez komunistów, 1968 r. - koniec Praskiej Wiosny i 1989 r. - aksamitna rewolucja. Na każdą z bohaterek mojej książki wpływ miała jedna z tych ósemek. Z Mariuszem Suroszem rozmawia Estera Flieger.

Spora część Polaków nie traktuje czeskiej historii zbyt poważnie, a przynajmniej niewiele o niej wie. W powszechnej świadomości Czechy raczej nie istnieją jako jedno z państw doświadczonych przed dwa systemy totalitarne.
To prawda, wiedza o dwudziestowiecznej historii naszego południowego sąsiada nie jest duża. Wciąż utrzymuje się stereotyp śmiesznego Czecha, który przez cały czas siedzi w gospodzie. Przekonałem się o tym, pracując w Pradze jako turystyczny przewodnik, a przed pandemią oprowadzałem ok. 3 tys. Polaków rocznie; zauważyłem, że osobom, które mają mniej niż 35 lat, takie postaci jak Václav Havel czy Jaroslav Hašek niewiele mówią. I jeszcze jedna historia - kiedyś jedna z redakcji zamówiła u mnie tekst o Karelu Čapku, wybitnym pisarzu, który był wymieniany wśród kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla, przyjacielu Tomáša Masaryka, prezydenta stawianej przed II wojną światową za wzór demokracji Czechosłowacji. Kiedy już wysłałem materiał, dostałem odpowiedź, że „jest za poważny, to przecież o czeskim pisarzu”. Sporo w tym wszystkim protekcjonalizmu.
Mariusz Surosz eseista i dziennikarz. Publikował na łamach polskiej i czeskiej prasy, m.in. „Gazety Wyborczej”, „Tygodnika Powszechnego”, „Newsweeka” i „Lidovych Novin”. Od 2011 r. mieszka w Pradze / Materiały prasowe
Skąd on się bierze?
Z przekonania, że Czesi nie chcieli walczyć i łatwo się poddali - najpierw w 1938 r., a następnie 30 lat później. Lekceważy się także takie wydarzenia, jak powstanie praskie, które wybuchło 5 maja 1945 r.
W kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę przypomina się o układzie z Monachium z 1938 r. - to rozpoznawany symbol zdrady Zachodu wobec Czechosłowacji. Nawet prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził, że zgoda Zachodu na propozycję Putina - który o przyszłości Ukrainy chciał decydować podczas negocjacji z innymi mocarstwami - byłaby nowym Monachium.
Monachium to dla Czechów temat, do którego nieustannie wracają. Wystarczy spojrzeć, ile książek na ten temat jest wciąż wydawanych, a rozmawiając z Czechem o historii, można być pewnym, że prędzej czy później się pojawi. Czechom towarzyszy zazdrość o to, że Polacy mogli walczyć, oraz poczucie straconej szansy i zawodu.
Szansy na co?
Na budowę silnego, czechosłowackiego etosu, który wykuwałby się podczas wojny, tak jak dziś wykuwa się ukraińska tożsamość.
Dlaczego bohaterkami pańskiej książki „Ach, te Czeszki!” jest osiem kobiet?
Czesi mówią o przeklętych ósemkach. To przełomowe w ich historii daty: 1918 r. - powstanie Czechosłowacji, 1938 r. - Monachium, 1948 r. - przejęcie władzy przez komunistów, 1968 r. - koniec Praskiej Wiosny i 1989 r. - aksamitna rewolucja. Na każdą z bohaterek mojej książki wpływ miała jedna z tych ósemek. Na przykładzie losów ośmiu kobiet, które poznałem osobiście albo poprzez materiały archiwalne, widać, że wielka historia zmienia życie jednostek, zmuszając do opowiedzenia się po jednej ze stron i wyboru pomiędzy zachowaniem twarzy a spokojną egzystencją. Niektóre z bohaterek chciały tylko przeżyć, inne zmienić bieg zdarzeń. To dylematy znane pod każdą szerokością geograficzną, ale mieszkańcom narażonej na liczne i wyjątkowe zawirowania dziejowe Europy Środkowo-Wschodniej - szczególnie.
Wybierać musiała aktorka Adina Mandlová. Czy jej decyzje są w jakimś stopniu reprezentatywne dla czeskiej historii podczas II wojny światowej?
Jeśli już, to dla środowisk twórczych. Branża filmowa, której częścią była pierwsza z bohaterek mojej książki, stanęła przed dylematem: jak przetrwać, a jednocześnie móc działać, realizować filmy - a więc w jakim stopniu kolaborować z okupantem. Moim zdaniem Adina była wolna od większych rozterek, bo nie widziała różnicy między pracą przed wojną a w jej trakcie, bo dalej powstawały filmy - nie straciła pracy, była na planie i cieszyła się niesłabnącą popularnością. Z tego, co właściwie się dzieje, zdała sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy zaczęły krążyć plotki, że jest kochanką Karla Hermanna Franka, ministra Rzeszy ds. Czech i Moraw. W Czechach Adina pozostaje gwiazdą, nadal emitowane są filmy z jej udziałem. Ale bardzo często postrzega się ją przy tym jednoznacznie - najważniejsza była dla niej kariera, dla sukcesu zrobiłaby wszystko. Bez znaczenia, w jakich czasach i jakimi metodami. Ja na jej los patrzyłem inaczej, zdając sobie sprawę z tego, że wszystko, co o niej wiemy, jest pochodną opinii innych, zaś z jej wspomnień wyłania się obraz, że wciągnięta w wielką historię walczyła o siebie w nieprzyjaznym męskim świecie.
Mariusz Surosz, „Ach, te Czeszki!”, Wydawnictwo Czarne 2022 / nieznane
Przyznaję, że wzbudziła we mnie sympatię. Trudie nie była Czeszką. Dlaczego znalazła się wśród bohaterek pana książki?
Była Brytyjką. Służyła w armii, poznała Josefa Bryksa, czeskiego pilota, za którego wyszła. Podczas wojny Bryks przysporzył sporo kłopotów Niemcom, uciekając z kolejnych obozów. A po 1945 r., jako demokrata i żołnierz walczący na Zachodzie, uznany został za zagrożenie dla komunistów. W wyzwolonej już Pradze żołnierze Armii Czerwonej dobijali bagnetami w szpitalach rannych własowców - oddziały te zostały stworzone przez Niemców do walki z bolszewizmem, ale przeszły na stronę powstańców - którzy odnieśli rany, walcząc po stronie powstańców przeciwko III Rzeszy. Przez komunistów uznawani byli za zdrajców. Obserwujący to Czesi mogli zyskać wyobrażenie o tym, jak wygląda komunistyczna rzeczywistość. Oczywiście dochodziło do kradzieży, gwałtów, morderstw, ale skala przemocy w Czechosłowacji była inna niż w Polsce. Czescy piloci, w przeciwieństwie do polskich, wrócili do kraju, nie mieli dylematu, bo wydawało się, że ich ojczyzna pozostanie demokratyczna. Tak się nie stało. Trudie przyjechała z mężem do Czech. To historia o zderzeniu z realiami Europy Środkowo-Wschodniej, która znalazła się w sowieckiej strefie wpływów.
Czechosłowackich służb bezpieczeństwa nie stawiamy w jednym szeregu np. z enerdowską Stasi. A przecież w niczym nie ustępowały innym brutalnością i z podobną siłą łamały życiorysy bohaterkom pana książki, w tym Trudie.
Czechosłowacka komunistyczna policja polityczna niczym nie różniła się od Stasi. Społeczeństwo czechosłowackie było pod stałym nadzorem. A bezwzględność przejawiała się np. poprzez to, że cenę za działalność w opozycji płaciły rodziny dysydentów. Nawet w latach 70.: dzieci osób, które podpisały deklarację Karty 77, miały problemy z dostaniem się do szkoły średniej, a o studiach mogły zapomnieć. Po 1989 r. dawni opozycjoniści wracali na uczelnie, podczas gdy ich dzieci, które nie mogły za komuny zrobić matury, dalej wykonywały mało płatną i daleką od tej wymarzonej pracę.
Opór postawiła Věra Čáslavská.
Miałem wielką przyjemność ją spotkać, o co starałem się ponad trzy lata. Čáslavská była bardzo popularna w Japonii, Stanach Zjednoczonych oraz Meksyku, ale długo odmawiała spotkań z dziennikarzami. Mnie się to udało. Sport i polityka przenikają się. Mały kraj może pokonać na zawodach mocarstwo, bo rywalizacja opiera się na jasnych zasadach, których muszą trzymać się obie strony. W innej mojej książce - „Praga. Czeskie ścieżki” - opisałem losy czeskich hokeistów, którzy chcieli tylko grać, a skończyli z wyrokami nawet 16 lat więzienia. Věra Čáslavská, wybitna gimnastyczka, 11-krotna medalistka olimpijska, wykonała niewielki gest, który przerodził się w legendę. Na igrzyskach w Meksyku podczas odgrywania hymnu sowieckiego manifestacyjnie opuściła głowę, nie patrząc na sowiecką flagę. Było to po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w 1968 r. Można to porównać z gestem Władysława Kozakiewicza w Moskwie. Czescy komuniści Věrze tego nie darowali - była szykanowana, pracowała fizycznie, jeśli trenowała dzieci i młodzież, to w wielkiej tajemnicy. Każdy inny kraj chwaliłby się taką gwiazdą sportu, Czechosłowacja chciała skazać Věrę na zapomnienie.
Gest był niewielki wyłącznie z pozoru. Kiedy miała okazję się pokajać, nie zrobiła tego, choć niektórzy sportowcy decydowali się na złożenie samokrytyki.
Opowiadając historię Adiny, przywołuję ogromny wiec w Teatrze Narodowym, kiedy po zamachu na Reinharda Heydricha Niemcy ściągnęli tam elitę czeskiego narodu - zgromadzeni musieli przysiąc wierność III Rzeszy. Najwięksi pechowcy przeżyli coś takiego dwa razy, bo w 1977 r. komuniści w tym samym miejscu zorganizowali podobne wydarzenie - ludzie potępiali wówczas Kartę 77 i deklarowali, że pozostaną wierni komunistycznej Czechosłowacji. Totalitaryzmy wymagają od ludzi manifestacyjnej uległości. A Věra się temu nie podporządkowała, stała się symbolem. Po zwycięstwie, które odniosła w Meksyku, w całej Czechosłowacji powtarzano „Věra bije ruskich”. Po wejściu wojsk Układu Warszawskiego do Pragi w 1968 r. miało to moc.
Adina i Věra były inne. Czy istnieje klamra łącząca historie ośmiu kobiet, które zostały bohaterkami pana książki?
Istnieje nie tylko stereotyp Czecha, lecz także Czeszki - to powszechne wyobrażenie biuściastej i rozchichotanej blondynki, która mówi śmiesznym językiem. Dla starszego pokolenia Czeszka to Helena Vondráčková, gwiazda estrady. Moim celem było wyjście poza te ramy. Opisuję losy np. Petry Šáchovej, która była absolwentką teologii, kapłanką i supermodelką w komunistycznym kraju. Nie chciałem szukać klamry. Jest nią na pewno terytorium, na którym te losy się odegrały. Mógłbym znaleźć sztuczny punkt, np. Most Karola w Pradze. Oczywiście z przymrużeniem oka, Věra miała tam ulubiony punkt widokowy, Růžena Vacková - dopóki pracowała na uczelni - codziennie tędy chodziła do pracy, a Miloslava Žáková mieszkała zaraz obok. Wszystkie te kobiety łączą Czechy i wyjątkowość historii ich życia.