Prezydent Macron na ostatniej prostej przed wyborami zaproponował kampanię strachu… przed skutkami ewentualnych rządów Marine Le Pen.

Na dwa dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich we Francji wydaje się pewne, że z 12 kandydatów do drugiej tury wejdą Emmanuel Macron oraz startująca już po raz trzeci liderka skrajnej prawicy Marine Le Pen. Pozostali kandydaci, którzy z pewnością nie znajdą się w drugiej turze, to: Yannick Jadot (Zieloni) z około 5 proc. głosów, komunista Fabien Roussel (3,5 proc. poparcia), Nicolas Dupont-Aignan (2,5 proc.), Jean Lassalle (2 proc.), mer Paryża, socjalistka Anne Hidalgo (2 proc.), trockistka Nathalie Arthaud i Philippe Poutou (Nowa Partia Antykapitalistyczna) mają po około 1 proc.
Dwoje na huśtawce
Zwycięstwo Macrona wydaje się bardzo prawdopodobne, choć jest prezydentem, który podczas pięcioletniej kadencji zmobilizował przeciwko swojej polityce najwięcej demonstracji w historii: od ruchu „żółtych kamizelek” przez przeciwników odwlekanej, choć nieporzuconej reformy emerytalnej, po antyszczpionkowców i przeciwników restrykcji sanitarnych. Wzmocniło go rozdrobnienie prawicy, która wystawia trzech silnych kandydatów: Le Pen, republikankę Valérie Pécresse oraz prawicowego publicystę Érika Zemmoura, który na początku kampanii wydawał się czarnym koniem tych wyborów i był na dobrej drodze do zniweczenia nadziei przewodniczącej Zjednoczenia Narodowego (dawniej Frontu Narodowego) na wejście do drugiej tury wyborów. Jak pokazują sondaże, jego prorosyjska i oderwana od rzeczywistości retoryka odebrała mu dobrych kilka punktów poparcia.
Prezydentowi pomaga również rozdrobnienie lewicy, która nie jest gotowa poprzeć masowo skrajnego Jeana-Luca Mélenchona, lidera Francji Nieujarzmionej (France Insoumise) od lat robiącego oko do islamskich przedmieść francuskich miast, co ewidentnie nie podoba się „lewicy kawiorowej” czy „bobo bourgeoisie”, czyli zamożnym osobom o lewicowych poglądach mieszkającym w hipsterskich dzielnicach i wykonującym wolne i dobrze płatne zawody. Mélenchon przed wyborami dość niespodziewanie uplasował się na trzecim miejscu z około 15-procentowym poparciem. Wyprzedził Zemmoura, który spadł do prawie 9 proc. (z 18 proc.) ex aequo z Pécresse, która, jak się wydaje, zaprzepaściła wejście do drugiej tury brakiem charyzmy i słabymi wystąpieniami publicznymi.
Le Pen zaczęła natomiast zyskiwać po tym, jak Macron zapowiedział na mityngu w Nanterre powrót do reformy emerytalnej, przekonując, że aby utrzymać swój styl życia, Francuzi muszą więcej i dłużej pracować.
Jeszcze na początku marca sondaże pokazywały przewagę szefa państwa na poziomie niemal 18 pkt proc. Efekt flagi – spotęgowany licznymi wystąpieniami prezydenta na arenie międzynarodowej oraz wskazującym na koniec pandemii we Francji luzowaniem restrykcji sanitarnych – wydawał się do utrzymania do końca kampanii. Do tego stopnia, że prezydent zdecydował się zorganizować zaledwie jeden duży mityng wyborczy.
Lekkim cieniem na kampanii położyły się publikacje portalu śledczego Disclose, który ujawnił, że mimo embarga w latach 2015–2020 Francja eksportowała broń do Rosji – za zgodą i wiedzą rządu i prezydenta oraz jego dwóch poprzedników. Macron oraz resort obrony bardzo szybko zareagowali, przyznając, że wprawdzie państwowe firmy rzeczywiście sprzedawały Moskwie broń, ale było to zgodne z prawem, ponieważ umowy podpisano przed aneksją Krymu. Media i opinia publiczna przyjęły te tłumaczenia i temat został ucięty.
Ostatnie sondaże – wskazujące na różnicę między Macronem i Le Pen na poziomie zaledwie 5–6 pkt proc. – zachwiały jednak wiarą prezydenta w łatwe zwycięstwo. Uderzył zatem w nutę zagrożenia kraju przez skrajną prawicę, ostrzegając przed „wielkim nieporządkiem” w przypadku wygranej Le Pen: chaosem geopolitycznym, środowiskowym, zdrowotnym i gospodarczym. Mówił o załamaniu się wewnętrznego i międzynarodowego konsensusu, który jego zdaniem „może oznaczać widmo globalnego konfliktu zbrojnego”.
Cienie ze wschodu
Pojawił się również mocny polski wątek w kampanii. – Panie prezydencie Macron, ile razy negocjował pan z Putinem, co pan osiągnął? Nie debatujemy, nie negocjujemy z przestępcami, z przestępcami trzeba walczyć – powiedział w poniedziałek w Warszawie Mateusz Morawiecki, porównując Putina do Hitlera, Stalina i Pol Pota. Polski premier oskarżył niektórych europejskich przywódców o prorosyjskość i „drewniany język”. Wypowiedzi te do tego stopnia uraziły Macrona, że postanowił się do nich odnieść w wywiadzie dla stacji TF1 w środę wieczorem. Zarzucił Morawieckiemu, że „ingeruje we francuską kampanię wyborczą”, określił zarzuty jako „bezpodstawnie” i „skandaliczne”. – Nie dziwią mnie słowa pana Morawieckiego, ponieważ jest on wspierany przez skrajnie prawicową partię – stwierdził i przypomniał o „kilkukrotnym przyjęciu Madame Le Pen”, którą polski premier „wspiera”. – Zawsze pracowałem, aby uniknąć wojny i zbudować nową architekturę pokoju w Europie – zapewnił Francuzów. – Nigdy nie byłem naiwny, w przeciwieństwie do innych. Nigdy nie byłem współwinny, w przeciwieństwie do innych – dodał.
Pikanterii całemu incydentowi dodaje fakt, że kilka dni wcześniej gen. Éric Vidaud stracił posadę szefa francuskiego wywiadu wojskowego, bo niewystarczająco komunikował zagrożenia ze strony Rosji. Przeciwnicy Macrona twierdzą, że pojechał on do Moskwy na słynne rozmowy przy sześciometrowym stole, zakładając na podstawie błędnych analiz wywiadu wojskowego, że do wojny jednak nie dojdzie. – Amerykanie mówili, że Rosjanie zamierzają zaatakować, i mieli rację. Nasze służby uważały raczej, że podbój Ukrainy wiązałby się z ogromnymi kosztami i że Rosjanie mają inne możliwości – przyznał na początku marca szef sztabu generalnego sił zbrojnych gen. Thierry Burkhard na łamach dziennika „Le Monde”.
Wojna w Ukrainie jest dość szczegółowo relacjonowania we francuskich mediach od promacronowskiej stacji newsowej BFM TV, która wysłała na miejsce swoich reporterów i szeroko cytuje ukraińskich polityków i merów miast, przez konserwatywny dziennik „Le Figaro”, po lewicowo-centrowe „Le Monde” oraz „Libération”, które publikowały zdjęcia ofiar śmiertelnych, otwarcie nazywając rosyjskie zbrodnie ludobójstwem. Wojna jest elementem polaryzującym kampanię wyborczą i skupiającym wyborców wokół Macrona, który wie, że aby wygrać, musi ożywić i skonsolidować niezdecydowanych, którzy zwykle nie głosują, a znajdują się w centrum sceny politycznej.
Prywatny wpływ
Niedobrym prognostykiem dla prezydenta i rządu, którzy chętnie i często korzystali z ekspertyz amerykańskiej firmy McKinsey, są oskarżenia o to, że jej francuskie podmioty w latach 2011–2020 nie płaciły podatku dochodowego. Krajowa Prokuratura Finansowa wszczęła w środę wstępne śledztwo w sprawie prania pieniędzy i uchylania się od płacenia podatków. Stało się to w następstwie raportu Senatu w sprawie wykorzystywania prywatnych firm konsultingowych przez administrację publiczną we Francji. Opisuje się w nim „rosnący wpływ prywatnych firm konsultingowych na politykę publiczną”. Zarządzanie kryzysem zdrowotnym, reformy, organizacja konferencji – to wszystko senacka komisja śledcza potępiła jako narażające finanse publiczne na coraz większe koszty. – To wola polityczna, wybór rządu, aby angażować firmy konsultingowe zamiast administracji – ubolewała sprawozdawczyni komisji Éliane Assassi. – To głęboka ingerencja sektora prywatnego w sferę publiczną – podkreślała.
W 2021 r. wydatki ministerstw na doradztwo sięgnęły 893,9 mln euro. To znaczący wzrost w ciągu ostatniej kadencji – w 2018 r. kwota ta wynosiła 379,1 mln euro.
W odpowiedzi minister transformacji i służby cywilnej Amélie de Montchalin stwierdziła, że żadna firma konsultingowa nie podjęła decyzji o jakiejkolwiek reformie. – Decyzja należy zawsze do państwa. Nie uchylamy się od odpowiedzialności – zapewniała.
Na drugą turę
Zasadnicze pytania brzmią: na kogo zagłosują niezadecydowani (wciąż ok. 40 proc. wyborców) oraz czy umiarkowane lewica i prawica poprą ostatecznie Macrona w starciu z Le Pen, na którą tradycyjnie oprócz skrajnej prawicy zagłosują niezadowoleni konserwatyści, część młodzieży skupionej wokół ruchu antymigracyjnego Génération Identitaire, mieszkańcy przedmieść i małych miast, drobni przedsiębiorcy oraz rolnicy, osoby gorzej wykształcone i relatywnie młode.
Dla Le Pen porażka w tych wyborach mogłaby oznaczać koniec kariery politycznej i utratę wpływów w Zjednoczeniu Narodowym. Dla 44-letniego Macrona wydaje się natomiast nieprawdopodobne, aby tych wyborów nie wygrać i przejść w niebyt polityczny, w jakim znajdują się byli prezydenci Francji: socjalista François Hollande czy Nicolas Sarkozy skazany przez sądy za handel wpływami i nielegalne finansowanie kampanii na bransoletkę elektroniczną.
Czy Macron za dwa tygodnie wygra drugą turę? Sondaże dają mu przewagę, prognozując wynik 56 proc. dla niego i 44 proc. dla liderki Zjednoczenia Narodowego. W porównaniu z wyborami w 2017 r. Le Pen ma bardziej umiarkowany wizerunek, częściowo dzięki Zemmourowi, który przebił jej retorykę w kwestiach migracji, rasy i islamu. Wydaje się, że jego elektorat zagłosuje na nią w drugiej turze. Istotne według komentatorów wydaje się również to, że Macron nie może już liczyć na tzw. front republikański – ponadpartyjne wezwanie do głosowania przeciwko skrajnej prawicy w drugiej turze. Część lewicowych wyborców, zwłaszcza zwolenników Mélenchona, wstrzyma się od głosu. Macrona poprą jednak prawdopodobnie komuniści i zieloni, podobnie jak prawie połowa wyborców centroprawicy. ©℗