Joe Rogan jest żywym symbolem upadku klasy eksperckiej i modelu tradycyjnych mediów. Skasowanie jego podcastu nie zmieni jednak mechanizmów działania platform cyfrowych ani nie przywróci dawnej pozycji opiniotwórczych elit

Jeśli ktoś dopiero niedawno usłyszał nazwisko „Joe Rogan” w mediach głównego nurtu, to może mieć w głowie obraz groźnego dla społeczeństwa fanatyka. Rasisty, transfoba, antyszczepionkowca. W dominującej dziś opowieści ten komik, prezenter i celebryta po pięćdziesiątce jest twarzą najgroźniejszego programu, jaki istnieje w anglojęzycznym świecie. I jako podejrzany o globalną dezinformację jest nie mniej szkodliwy niż kremlowska telewizja Russia Today czy wyrzucony z platform cyfrowych Donald Trump.
Co zabawne, sam Rogan najpewniej uważa, że jest najbardziej wyluzowanym i nieszkodliwym człowiekiem na planecie. Lubi zapalić skręta, medytuje, sprzeciwia się mordowaniu zwierząt w przemysłowych hodowlach, z każdym chętnie się napije i pogada, i nie ma dla niego tematów tabu. To właśnie pomogło mu się stać najpopularniejszym podcasterem na świecie. Jeden odcinek jego internetowego talk show „Joe Rogan Experience” przyciąga średnio 11 mln ludzi, również tych mieszkających daleko poza granicami samej Ameryki. Z tego powodu ostatni skandal wokół programu będzie miał uniwersalne konsekwencje dla mediów, cenzury i debaty w sieci. Otóż na początku 2022 r. lekarze i tysiące oburzonych słuchaczy zaapelowali do Spotify – szwedzkiego giganta udostępniającego podcast Rogana – by zrobił porządek ze szkodliwymi teoriami na temat szczepionek, które upowszechnia komik. Ale nie po to firma zapłaciła mu 100 mln dol. za wyłączne prawa do podcastu, żeby teraz pozbywać się tak cennej inwestycji, prawda? Kilka dni temu Rogan powiedział w swoim programie, że jeśli będzie musiał uważać na każde słowo, to sam zrezygnuje ze współpracy ze Spotify.
Triumf chłopskiego rozumu
Początkowo kariera zawodowa Rogana nie wskazywała, że kiedyś przyćmi swoją sławą największe nazwiska amerykańskich mediów. W młodości pracował na budowie, potem odnajdywał się jako komik, aktor w serialach niewysokich lotów i komentator sportów walki, które są jego pasją. Na początku XXI w., w czasach szczytowej popularności telewizyjnych reality show, rozpoznawalność Roganowi przyniosło prowadzenie programu „Fear Factor” (Nieustraszeni), którego uczestnicy musieli przed kamerami przełamać strach w takich zadaniach, jak jedzenie robaków czy kąpiel w obrzydliwej cieczy. Nie jest to CV marzeń w branży medialnej. Ale być może dzięki temu Rogan doskonale porusza się w gatunkach i konwencjach, które podobają się szerokiej publiczności, nawet jeśli obrażają gusta intelektualnych elit.
Podcast, z którego jest dziś najbardziej znany, zaczął się w 2009 r. od – jak mówił sam Rogan – „gadania głupot przed ekranem komputera”. Kluczem do sukcesu okazała się forma, która niewiele robi sobie z tradycyjnych zasad sztuki dziennikarskiej. Rogan rozmawia ze swoimi gośćmi godzinami, pozwala sobie na długie i niewiele wnoszące dygresje, nie pilnuje tematu rozmowy i rzadko zadaje trudne, wnikliwe pytania. Jego antenowa osobowość to trochę kumpel, a trochę wujek – miły, ciekawski, który każdemu da się wygadać, ale trzy minuty po zakończonej rozmowie może już zapomnieć, o czym była mowa. Bo w gruncie rzeczy nie o fakty czy argumenty tu chodzi, lecz o dobrą atmosferę i uczciwą wymianę zdań. Gośćmi Rogana w ostatnich latach, gdy jego program sięgnął szczytów popularności, byli m.in. kandydat na prezydenta USA Bernie Sanders, konserwatywny (pop)intelektualista Jordan Peterson, miliarder Elon Musk i sygnalista, który dał początek globalnej aferze podsłuchowej, Edward Snowden. Rogan z takim samym zainteresowaniem i szacunkiem – lub jego brakiem – traktuje zarówno wpływowych polityków i naukowców, jak i komików czy siewców teorii spiskowych z zakazem wstępu do tradycyjnych mediów. Jeden odcinek podcastu może trwać nawet pięć godzin, w trakcie których dwóch facetów zdąży omówić tematy UFO, alternatywnych terapii przeciwko COVID-19, kobiet, sportu, psychodelików i sztuk walki. W tym właśnie – powiedzą niektórzy – cały problem. I trzeba coś z nim zrobić. Zwłaszcza że już wcześniej prezentera imały się rozmaite kontrowersje, zarzuty o transfobiczne wypowiedzi i używanie rasistowskiego słowa na „n”.
Gdy Rogan zaczął poruszać temat szczepionek i pandemii w swoich programach, wielu straciło cierpliwość. O ile zasada „niech każdy się wygada” była dla jego krytyków niebezpieczna nawet w „niewinnych” czasach, o tyle w trakcie pandemii stała się zabójcza. Rogan stanowi „zagrożenie dla zdrowia publicznego” – pisali w liście otwartym medycy wzywający Spotify do natychmiastowego przeciwdziałania dezinformacji. Iskrą był grudniowy odcinek z udziałem dr. Roberta Malone’a – najgłośniejszego być może krytyka polityki walki z pandemią i szczepionek mRNA. Malone jest nazywany (z niewielką dozą przesady) „guru antyszczepionkowców”. Program z jego udziałem został z tego powodu błyskawicznie zablokowany na innych platformach, ale na Spotify wisi do dziś. W geście protestu ze szwedzkiej platformy swoją muzykę wycofał Neil Young. Muzyk w dzieciństwie chorował na polio, chorobę, którą udało się w końcu wyeliminować właśnie dzięki programowi masowych szczepień. Do wezwań ocenzurowania czy innej kontroli treści w kontekście Spotify i Rogana odniosły się nawet rzeczniczka Białego Domu i chyba każda licząca się anglojęzyczna redakcja.
Bo Rogan nie jest po prostu popularny. Jest żywym symbolem upadku klasy eksperckiej i modelu tradycyjnych mediów. Dziesiątki milionów fanów uwielbiają go za to samo, za co nienawidzą go reporterzy, zawodowe gadające głowy i cała branża newsowa. Komik pokazuje, że nie trzeba być dziennikarzem ani nawet znać się na poruszanych tematach, by ludzie chcieli cię słuchać. Rogan nie docieka, nie robi show opartego na stałym rytmie ostrych pytań i ciętych ripost, ignoruje wszystkie zasady warsztatu dziennikarskiego. Jest everymanem, który zabiera paniom i panom z mediów to, co mają najcenniejsze – podium, posłuch i prestiż. Symbolizuje triumf „chłopskiego rozumu” nad hierarchiami i instytucjami liberalnej demokracji. Robi z mediami to, co populistyczna epoka zrobiła z polityką i debatą publiczną i dlatego – parafrazując popularny mem – „eksperci go nienawidzą!”.
Zderzenie fundamentalne
Ta sprawa nie dotyczy tylko Rogana i Spotify. Ten sam zestaw pytań, z którymi się teraz mierzą, przewija się od kilku lat z patologiczną regularnością. Kto ma prawo zabierać głos? Kto może być wielkim klucznikiem debaty w sieci? Czy większym zagrożeniem są platformy cyfrowe, które ustalają ramy dla wolności słowa; czy odwrotnie, to nieskrępowana wolność słowa na niekontrolowanych przez nikogo platformach cyfrowych jest większym zagrożeniem? Jak wyznaczyć granice niedopuszczalnej mowy nienawiści i dezinformacji, a potem uczciwie ich pilnować – skoro to zadanie już dawno przerosło nawet najambitniejsze rządy? Czy „anulowanie” osób wyrażających poglądy uważane za szkodliwe lub krzywdzące służy debacie, czy jest tylko zastępczą wojenką różnych frakcji tej samej elity o dominację?
Obrońcy Rogana – i szerzej: frakcja nieskrępowanej wolności słowa – są przeciwni nie tylko ingerencji Spotify (czego zresztą zakazuje kontrakt zawarty z Roganem), ale w ogóle sceptycznie patrzą na zakusy kontrolowania platform cyfrowych. Przecież to media głównego nurtu – mówią zwolennicy tego podejścia – codziennie publikują tuziny kłamstw, również i takie, które prowadzą do tragedii. Doniesienia, które posłużyły do uzasadnienia wojny w Iraku, to tylko najbardziej rażący przykład. Jest absurdem – dodają – żeby telewizje i gazety, które zatrudniają łgarzy i propagandystów, dyktowały innym, z kim można, a z kim nie można robić wywiadów. „Dziennikarze domagający się więcej cenzury są jak lekarz onkolog, który przepisuje pacjentom paczkę fajek” – zgryźliwie skomentował lewicowy publicysta i dziennikarz Glenn Greenwald, który pierwszy na łamach „Guardiana” opisał programy masowej inwigilacji Narodowej Agencji Bezpieczeństwa USA.
Co więcej, poglądy antyszczepionkowe nie znikną, gdy będziemy zwalczać i poddawać jeszcze większemu ostracyzmowi osoby, które je głoszą. Osoby wykluczane przez mainstream zawsze znajdą w nim niszę – co najwyżej jeszcze się mocniej zradykalizują. Poza tym – pytają obrońcy Rogana – czy naprawdę chcecie, by kartel Google-Twitter-Meta-Spotify określał, co jest prawdą i fałszem po wsze czasy i by prezesi z Doliny Krzemowej stali się ostatnią instancją decydującą o granicach wolności słowa?
Stronę przeciwną – nazwijmy ją frakcją sprawiedliwości społecznej – bardziej niż wolność słowa zajmuje ignorowanie jej ofiar. Według niej dezinformacja antyszczepionkowa nie jest abstrakcyjną kategorią „kontrowersyjnych poglądów”, lecz realnym działaniem na szkodę społeczeństwa. Jako minimum – twierdzą krytycy nieskrępowanej wolności słowa – platformy zarabiające na popularności nowych autorytetów w rodzaju Rogana powinny brać odpowiedzialność za najbardziej fałszywe treści i przynajmniej czytelnie je oznaczać – tak jak to robi producent niebezpiecznych towarów. W tej optyce wolność słowa jest postrzegana jako wygodny slogan dla obrony wszystkich kontrowersji i głupot, które tym lepiej roznoszą się po sieci i tym więcej generują zysków, im bardziej są szkodliwe.
Ten konflikt jest nierozstrzygalny, bo chodzi o zderzenie fundamentalnych wartości. Od początków swojego istnienia nowoczesna zachodnia demokracja spiera się przecież o to samo: jak wyważyć wolność (w tym przypadku: do mówienia, czego się chce, i słuchania, kogo się chce) i bezpieczeństwo (w tym przypadku: od potencjalnie katastrofalnych dla zdrowia publicznego teorii). Ale to nie jest całość tej historii. Być może najnowsza bitwa wcale nie jest dokładnie taka sama jak wszystkie poprzednie.
Precedens dla całego świata
„Choć kolejne przemowy na temat wolności słowa z pewnością przyciągają uwagę, powinniśmy skupić się na ciekawszej debacie wokół koncentracji władzy w mediach i technologii” – pisze w swoim newsletterze dziennikarka i krytyczka technologii Kara Swisher. „Powinniśmy zachęcać ludzi do poszukiwania alternatywy wszędzie tam, gdzie to możliwe. Jeśli będziemy czekać, aż rząd rozbije wielkie firmy technologiczne, to dłuuuuugoooo sobie jeszcze poczekamy” – dodaje. Swisher przyznaje, że kibicuje Neilowi Youngowi i jego bojkotowi Spotify, ale uważa ten protest za bezskuteczny – nawet jeśli honorowy – gest. W dziedzinie platform cyfrowych nie ma bowiem konkurencji, która być może w normalnych realiach rozwiązałaby problem skuteczniej. Muzycy, którym nie po drodze z występowaniem na jednej stronie z Joem Roganem i jego antyszczepionkowymi gośćmi, mogliby wynieść się gdzieś indziej i wszyscy byliby happy. Tyle że w świecie mediów i komunikacji cyfrowej każda platforma dąży do czegoś dokładnie przeciwnego: uzyskania monopolistycznej pozycji i wyeliminowania ryzyka konkurencji przez samą swoją skalę działalności. Skoro na Spotify (Twitterze czy YouTubie) są „wszyscy”, to rezygnacja z obecności w serwisie stanowi większy koszt dla rezygnującego niż dla tych, z których usług i pośrednictwa zrezygnowano.
Logika Swisher ma swoje wady i zalety, lecz bezbłędnie wskazuje, gdzie szukać źródeł problemu. To nie poglądy i format programu Rogana są największym wyzwaniem. Chodzi raczej o to, że w sytuacji, gdy kilka platform cyfrowych podzieliło między siebie całą światową debatę, nawet pojedynczy precedens czy wewnętrzny spór z automatu tworzą nowe zasady dla całego świata. Bardzo rzadko w historii sprawy regulacji wolności słowa i cenzury w jednym kraju miały tak natychmiastowe i globalne konsekwencje. Prawda jest też taka, że w epoce analogowej poglądy niedopuszczalne w jednym środowisku, redakcji czy społeczeństwie, były całkowicie niewinne w innym: następowała naturalna migracja ludzi i idei wraz ze zmieniającymi się granicami wolności słowa. W czasach cyfrowej globalizacji i faktycznego oligopolu kilku wielkich dostawców treści ten mechanizm przestaje mieć zastosowanie.
Nawet najwięksi krytycy Rogana nie uważają przecież, że narusza on prawo i należałoby jego audycji zakazać. Ale paradoksalnie decyzja jednej cyfrowej platformy w tej sprawie wpłynie na debatę publiczną i wolność twórców wszędzie, nie tylko w Ameryce, niezależnie od lokalnych praw i kontekstów. I w tym właśnie sensie można twierdzić, że to właśnie największy spór o wolność słowa – nawet jeśli nie najbardziej doniosły. Każdy ruch ze strony Spotify zakreśli bowiem granice wolności słowa dla setek milionów ludzi, a nie dla jednego Rogana i jego choćby bardzo licznego grona fanów.
Nawet jeśli platforma usunęłaby komika i jego show, nie zmieniłoby to sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Mechanizmów działania serwisów cyfrowych nie zmieni skasowanie jednego programu. A elity eksperckie – z ich zaletami i wadami – nie odzyskają dawnej pozycji. Nietrudno się dziwić frustracji dziennikarzy i naukowców fenomenem Rogana. Wszak ośmiesza on wszystkie zasady, na jakich zostały zbudowane ich profesje. Ale gmach świata poważnych mediów i kluczników strzegących naukowych katedr czy łamów gazet już dawno padł pod naporem barbarzyńców w rodzaju Rogana. I te same platformy cyfrowe, od których dziś media i uniwersytety domagają się ratowania jakości debaty, miały w tym swój znaczący udział.
Rogan nie docieka, nie robi show opartego na stałym rytmie ostrych pytań i ciętych ripost, ignoruje wszystkie zasady warsztatu dziennikarskiego. Jest everymanem, który zabiera paniom i panom z mediów to, co mają najcenniejsze – podium, posłuch i prestiż