Czy gdy wojna zamieni się w pozycyjną nudę, zachód będzie żył od jednej zbrodni do drugiej, a dyplomaci będą markowali negocjowanie planów pokojowych? Jak na Bałkanach w latach 90.

Gdy ukraińskie władze wprowadziły godzinę policyjną (czytaj całkowity zakaz wychodzenia zdomów), odpowiedź na pytanie, co bardziej dręczy – cisza ibezruch jeszcze niedawno czteromilionowej metropolii czy głuche wybuchy woddali – przestaje być oczywista. To całkowite odcięcie daje zbyt dużo czasu na rozmyślanie.
Logika godzin policyjnych jest jakoś powiązana z planami ukraińskiego wojska. Wprowadzając ją, albo spodziewa się ono ataku, albo samo się do niego szykuje. Często z sukcesami. We wtorek i w środę poinformowano o odbiciu terenów na północ i północny-zachód od rogatek Kijowa, czyli w zasadzie o odrzuceniu Rosjan i zamrożeniu ich potencjalnej ofensywy. Gdy tylko podano tę wiadomość, na stolicę zaczęły spadać pociski. I to zupełnie blisko centrum. Tak, jakby Rosjanie chcieli powiedzieć, że nie odpuszczą. Albo każą stolicy oczekiwać na szturm, albo będą ją bombardować, tak by obrońcy wreszcie się poddali. To nie wchodzi w grę, co oznacza wojnę pozycyjną na miesiące, jeśli nie na lata.
Magazyn „Foreign Affairs” przekonuje, że ten konflikt może się zakończyć bez jednoznacznego wskazania zwycięzcy. Jak przypominają autorzy, nawet I wojna światowa miała swój finał bez poddania Berlina. Logiczne wydawałoby się zatem – jak pisze „Foreign Affairs” – odcięcie się Putina od strat. Przyznanie poprzez fakty dokonane, że nie udało się zbudować mitycznej Noworosji ani zdobyć stolicy Ukrainy. Problem jednak w tym, że tak samo, jak impulsywnie zapadła decyzja o wojnie, tak samo impulsywne są decyzje już na froncie. Raz to jest umacnianie pozycji wokół miast. Innym razem próby ich obejścia i dążenie po nowe „zdobycze”. Nic tu nie jest racjonalne. Nieracjonalne jest zamęczanie cywilnych osiedli ostrzałem. To, co było możliwe i akceptowane przez świat na północnym Kaukazie, tutaj jest jednoznaczną zbrodnią. Bez niuansów. Niemniej trwa. Na przekór temu, co uznajemy za logiczne. O ile jeszcze na początku można było próbować szukać jakichś zrębów sensu w doborze celów, dziś jest jasne, że chodzi o sianie terroru wśród cywilów i złamanie woli walki poprzez nagą przemoc.
W tym sensie każda próba kreślenia scenariusza jest robotą beznadziejną. Biorąc pod uwagę tę impulsywność Putina, tak samo prawdopodobne jest to, że jutro wycofa się z Ukrainy, jak i to, że zdetonuje pod Kijowem brudną bombę z materiałów radioaktywnych wykradzionych z Czarnobyla. Eskalacja jest tak samo możliwa jak odprężenie.
Pewne jest tylko, że miesiąc wojny w Ukrainie podważył kilka dość istotnych, obiegowych opinii o Wschodzie. Po pierwsze, armia rosyjska okazała się o wiele słabsza, niż się spodziewano. W Kijowie głośno jest o przypadkach kradzieży smartfonów w podstołecznych miejscowościach przez rosyjskich żołnierzy. Bo jak się okazało, cały system szyfrowanej łączności okazał się otwarty na nasłuch Ukraińców. Do legendy przechodzą też historie o braku żywności w szeregach agresora. Podobnie jak opowieści o demoralizacji i gwałtach, których się dopuszczają. Profesjonalna siła zbrojna, która miała w dwa dni zmieść wojska ukraińskie i zająć lewobrzeżną Ukrainę wraz z Kijowem, okazała się wielkim mitem.
Podobnie jak sprawność intelektualna Władimira Putina i jego domniemany KGB-owski czy też „szachowy” spryt. Aresztowania wysokich rangą oficerów odpowiedzialnego za Ukrainę V Zarządu FSB dowodzą, że oczko w głowie systemu – agencje zajmujące się bezpieczeństwem – po prostu nakłamały prezydentowi. Jak mówił w rozmowie z DGP jeden z żołnierzy współpracującego z policją oddziału Sofijska, zamiast przeznaczyć miliony dolarów z funduszy operacyjnych na werbowanie zdrajców w Ukrainie, ktoś w FSB je po prostu rozkradł, a Kremlowi dostarczał – jak to określił kijowski analityk Jewhen Mahda – raporty w stylu „Baśni tysiąca i jednej nocy”. – Ktoś naprawdę przekonał Putina, że na rosyjskich żołnierzy będą czekali ludzie z kwiatami. Że tu cały naród czeka na wyzwolenie od opresji faszystów. Przecież to nawet na potrzeby wewnętrznej propagandy nie trzyma się kupy – opowiada żołnierz Sofijskiej.
Jeden z biznesmenów z atakowanych północnych przedmieść Kijowa przekonywał mnie, że gdy w Hostomlu zaczęto strzelać do rosyjskiego oddziału, żołnierze poszli się poskarżyć na lokalny posterunek policji, gdzie zostali aresztowani. Podobne historie krążą zresztą po internecie. To pokazuje jednak skalę błędu w myśleniu, które legło u podstaw tej wojny.
Teraz dla samych Ukraińców ważne jest to, aby wojna nie opatrzyła się światu. Po pierwszym miesiącu wciąż jest zainteresowanie zbrodniami. Nadal mocne są „setki” o racjonowaniu wody w położonym na północny-wschód od Kijowa Czernihowie czy systematycznym równaniu z ziemią osiedli w Mariupolu. Nie ma jednak pewności, że za kolejny miesiąc te doniesienia będą tak samo wciągające dla widzów. Gdy wojna zamieni się w pozycyjną nudę, Zachód będzie żył od jednej zbrodni do drugiej, a dyplomaci będą markowali negocjowanie planów pokojowych. Jak na Bałkanach w latach 90.
Zmęczenia Ukrainą boi się wielu moich rozmówców. Nie chcą zostać sami. Z frustrującym poczuciem, że wojna przestaje być ważna. Sami jednak też do niej przywykają. W środę kręciłem się po Swiatoszynie, który leży przy trasie żytomierskiej i graniczy z Irpieniem. Chciałem ustalić, co dokładnie było celem porannego ataku rakietowego. – Atak? Nie słyszałem dziś o ataku. To pewnie jakiś fejk – odpowiedział na moje pytanie zagadnięty 50-latek. Kilku innych mieszkańców tego blokowiska – tak samo. Swiatoszyn, który ucierpi w razie szturmu na Kijów – żyje już swoim rytmem. Ludzie wypracowali schemat działania. Zachowują się właśnie tak, jakby chcieli zapomnieć.