Unia nie rozumie, co się dzieje. Rząd przedstawia jej historię, zgodnie z którą dzielnie broni zewnętrznej granicy UE.

Z Janiną Ochojską rozmawia Karolina Wójcicka
Janina Ochojska, założycielka i prezes Polskiej akcji humanitarnej, posłanka do Parlamentu Europejskiego
Unia Europejska przeznacza najwięcej środków na pomoc humanitarną na świecie, co nie uchroniło nas przed kryzysem migracyjnym w 2015 r., a teraz jego powtórką na granicy z Białorusią. UE popełniła gdzieś błąd?
To nie jest tak, że UE robiła coś źle. Nawet jeśli budżet na cele humanitarne zostałby podwojony lub potrojony, nie bylibyśmy w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb. Mamy do czynienia z coraz większą liczbą katastrof naturalnych i przedłużających się wojen. Do tego dochodzi pandemia, która doprowadziła do zubożenia bardzo dużych grup ludzi. Nie wszystko zresztą zależy od Unii. Ona zleca realizację poszczególnych misji różnym organizacjom, oczywiście certyfikowanym. To znaczy, że muszą mieć odpowiednią strukturę, możliwości i zapas finansowy, który pozwoli im na działanie przez np. sześć miesięcy. Ich praca jest kontrolowana, ale i tak zdarzają się wyjątki, kiedy podwykonawcy zawodzą i trzeba zwrócić otrzymane od UE środki. Oddzielna kwestia to pracownicy. Teraz kładziemy nacisk na to, by pracować z lokalną ludnością, bo ona wie najlepiej, jak wygląda sytuacja i jakie są potrzeby.
Parlament Europejski przegłosował niedawno dokument, który ma zmienić zasady świadczenia pomocy humanitarnej. Co trzeba zrobić, by była ona bardziej skuteczna?
Nie powinniśmy poprzestawać na etapie rozdawnictwa. Najczęściej jest tak, że kiedy wybucha jakiś konflikt lub dochodzi do katastrofy naturalnej, to przekazujemy ofiarom namioty, garnki, łyżki. Jednocześnie powinniśmy wprowadzać pomoc rozwojową. W obozach dla uchodźców w Somalii budowaliśmy studnie, toalety i prowadziliśmy szkolenia z higieny, żeby powstrzymać rozwój różnych chorób. Jednak bardzo ważne było też umożliwienie ich mieszkańcom utrzymania się na własny koszt. Dlatego przekazaliśmy tamtejszym kobietom komórki. W Somalii nie ma obiegu gotówki, od wielu lat płaci się wyłącznie przez telefon. Kobieta, która np. uzbiera drewno i chciałaby je sprzedać na targu, musi mieć komórkę, żeby ktoś jej mógł zapłacić za zakup. W przyjętym przez PE dokumencie jest połączenie trzech etapów pomocy – humanitarnej, rozwojowej i tworzenia podstaw pokoju. Wszystkich problemów oczywiście nie rozwiążemy, chodzi jednak o to, by nikogo nie zostawić bez pomocy. Nawet budując zwykłe studnie, możemy sprawić, że dzieci zamiast po wodę, będą mogły chodzić do szkoły. Edukacja jest bardzo istotnym elementem wprowadzanych zmian. Może bowiem zapewnić dynamiczny rozwój. Szczególnie w Afryce, gdzie średnia wieku wynosi niecałe 20 lat (w Europie 42 lata). Co miesiąc na rynek pracy wchodzą więc miliony osób. Wyobraźmy sobie, że są one wykształcone, mają jakiś zawód. Całkowicie zmieniałoby to sytuację. Stworzyłoby również możliwość pracy zdalnej. Migracja stałaby się niepotrzebna, bo ci ludzie mogliby być zatrudniani w wielu instytucjach w Europie i pracować dla nich z innego kontynentu.
Komisja Europejska często studzi ambicje parlamentu. Jak to wygląda w tym przypadku?
Między unijnymi instytucjami występują różnice. Przed Bożym Narodzeniem odbyła się w Parlamencie Europejskim debata o sytuacji na naszej granicy. Muszę przyznać, że jestem zawiedziona stanowiskiem Komisji. Zaproponowała bowiem tymczasowe przepisy dla Polski, Litwy i Łotwy, dzięki którym uchylona ma zostać procedura powrotowa. Można będzie legalnie wypychać ludzi na granicę bez podejmowania procedur azylowych. Normalnie powinno być tak, że dana osoba przechodzi przez całą niezbędną procedurę – odbywają się rozmowy wyjaśniające, sprawdzana jest dokumentacja, by można było podjąć decyzję, czy człowiek może się ubiegać o status uchodźcy w Polsce. W tym czasie powinien przebywać w obozie, a nie pomiędzy granicami, w lesie i na bagnach. Społeczeństwu mówi się, że to „nielegalni” migranci. Żadna osoba nie jest nielegalna. A ich status byłby nieuregulowany, gdyby poruszały się po naszym terytorium bez okazania dokumentów. W momencie kiedy proszą na granicy z Białorusią o udzielenie ochrony międzynarodowej, powinno się natychmiast wszczynać procedurę uchodźczą, a nie wydalać na Białoruś. Aktywiści z Grupy Granica często proszą parlamentarzystów i różne osoby publiczne, by towarzyszyły migrantom przy okazywaniu dokumentów Straży Granicznej, bo wtedy jest dowód, że faktycznie do tego doszło. SG często zaprzecza, że uchodźcy mają przy sobie odpowiednie dokumenty pozwalające na podjęcie procedury azylowej. Rzeczniczka Anna Michalska powiedziała na jednej z konferencji prasowych, że trzech Syryjczyków nie miało przy sobie paszportów. Na szczęście były zdjęcia, na których wyraźnie widać, jak podają je strażnikom. SG nazwała potem całe zdarzenie pomyłką. Proponowane przez Komisję przepisy będą wspierać taką politykę polskiego rządu. To znaczy, że KE zgadza się na łamanie praw człowieka i konwencji genewskiej. Zobaczymy, jaka będzie ostateczna decyzja, ale w końcowym przemówieniu komisarz Margaritis Schinas wyraził poparcie dla dalszych prac nad tą legislacją. Rozumiem, że musimy pilnować granicy UE. Nie „bronić” – z obroną mielibyśmy do czynienia, gdyby była ona atakowana przez jakieś wojska. Jednak żeby być tego świadomym, należałoby wysłuchać osób, które są na miejscu. Komisja tego nie robi. Widać to również w obozach dla uchodźców w pozostałych częściach Europy. Nic się w nich nie dzieje, wszyscy czekają na zakończenie swojej sprawy. Tymczasem obozy te otacza się murem. Interweniowałam w tej sprawie w Komisji, ale nie znalazłam zrozumienia. KE uważa, że budowanie murów jest dozwolone, jeśli nie uniemożliwia złożenia wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej.
Dlaczego KE popiera działania rządu, wobec którego pozostaje zwykle nieufna?
Unia po prostu nie rozumie, co się dzieje. Polski rząd przedstawia jej historię, zgodnie z którą dzielnie broni granicy zewnętrznej UE. W takiej sytuacji reakcja Komisji może być tylko jedna: „fajnie, że to robicie, chętnie wam pomożemy, zwiększając finansowanie i szkoląc ludzi”. KE nie przyjmuje do wiadomości, że w lesie umierają ludzie, a organizacje humanitarne i pomoc medyczna nie są do strefy wpuszczane. Odnoszę wręcz wrażenie, że do nich informacje na ten temat nie docierają, mimo że rozmawialiśmy o tym podczas debat w parlamencie.
A może UE doskonale rozumie sytuację, ale woli przymykać na nią oko? W przypadku innych problemów – praworządności, praw kobiet czy sytuacji osób LGBT – dostrzega więcej detali.
Obawiam się, że trochę tak jest. Po ostatniej debacie w PE ogarnął mnie głęboki smutek. Zobaczyłam beznadziejną sytuację, w której nawet nasi koledzy z innych ugrupowań potrafili właściwie ocenić sytuację na polsko-białoruskiej granicy, a do komisarza i tak nic nie docierało. Usłyszeliśmy od niego jedynie, że Komisja nas wysłuchała i pochyli się nad sprawą, ale dalej będzie pracować nad wdrożeniem tych przepisów. To znaczy, że podaje rękę polskiemu rządowi i akceptuje wszystko, co dzieje się na Łotwie i Litwie. Tam co prawda sytuacja wygląda trochę inaczej niż u nas. Na granicach są obozy. Widziałam relację z tych na Litwie. Panują tam potworne warunki, ale u nas nie ma nawet tego. Dunja Mijatović, komisarz praw człowieka Rady Europy, jako jedyna europejska polityczka spotkała się z organizacjami, które działają w strefie. Komisarze UE przylecieli tylko do Warszawy. A co taki Mariusz Kamiński czy Maciej Wąsik mogli im powiedzieć? Podkreślali, że doszło do ataku hybrydowego na polską granicę, więc trzeba się bronić.
Dlaczego członkowie Komisji nie robią tego samego co komisarz Mijatović?
Nie wiem. W całej tej sprawie chodzi o życie ludzkie, a człowiek w ogromnych pomieszczeniach instytucji unijnych znika. Ważne stają się za to procedury administracyjne. Ja sama zorganizowałam w grudniu wyjazd na granicę. Moja praca zawsze na tym polegała. Uważałam, że przekonam ludzi do mojej pomocy tylko wtedy, kiedy będę świadkiem wydarzeń i będę mogła powiedzieć: sytuacja jest taka, byłam na miejscu i widziałam. Dlatego dziwi mnie zachowanie Komisji. Unia powinna dopilnować, by prawo było przestrzegane. To by w zupełności wystarczyło. Gdyby sprawowano odpowiedni nadzór, wykazano by, że do naruszeń dochodzi non stop, że migranci nie mogą złożyć wniosków, nie jest wobec nich wdrażane żadne postępowanie. Kontrola stwierdziłaby także, że prawa uchodźców w Grecji, Hiszpanii czy we Włoszech są łamane poprzez przedłużające się procedury. W obozie Ritsona w Grecji pomimo obietnic Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji większość dzieci nadal nie chodzi do szkoły. Nadzór sprawiłby, że osoby łamiące prawo ponosiłyby konsekwencje. Dotychczas nikt nie został ukarany z powodu przeprowadzanych push-backów. Frontex został oskarżony o nielegalne wypychanie migrantów jeszcze przed rozpoczęciem mojej kadencji w PE. Sprawa cały czas się toczy, więc widać, że wola zapobieżenia naruszeniom praw człowieka nie jest duża. Jest w tym jakiś fałsz, który mnie boli. Dla mnie jest to niesamowicie ważne, bo widzę, jak bardzo Europa i jej korzenie tkwią w obronie praw człowieka.
Mówi pani o sytuacji na południu…
Byłam świadkiem tego, co dzieje się w Grecji i we Włoszech, ale relacje z innych miejsc pokazują, że wszędzie mamy do czynienia z tymi samymi problemami. Dzieci w ośrodkach strzeżonych w Polsce też nie mają dostępu do edukacji. W placówce w Kętrzynie jest ich ok. 90 w wieku szkolnym. Na terenie obozu znajduje się jedna sala, w której prowadzone są lekcje polskiego i matematyki. Nie ma też pieniędzy, by ewentualnie wprowadzić system pięciozmianowy i zatrudnić dodatkowych nauczycieli. Natomiast budowa murów wokół obozów w Grecji to koszt rzędu ok. 18 mln euro. Można byłoby za te pieniądze sfinansować edukację albo cały program integracyjny. Oczekiwałabym więc również trochę dociekliwości ze strony Unii na temat tego, jak pieniądze, które przekazuje rządom, są wydawane. Do tego nie wystarczy spotkanie z ministrem. Grupa Granica i mieszkańcy strefy napisali ważny list do przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen na temat przepisów, które mają wejść w życie. Jestem bardzo ciekawa, czy odpowie.
Unia nie nauczyła się niczego po kryzysie w 2015 r.?
Wtedy UE faktycznie nie była przygotowana na tak dużą liczbę uchodźców. Do Europy dotarło ok. 1,5–2 mln osób. Same Niemcy przyjęły ich ponad 1 mln. Na granicy polsko-białoruskiej mamy do czynienia z kilkoma tysiącami migrantów, a nie milionem, jak próbuje nam wmawiać premier Mateusz Morawiecki. Wrażenie, że tych ludzi jest więcej, jest wywołane wyłącznie działaniami Straży Granicznej. Niektórzy bywają zawracani kilkanaście razy. W związku z tym ci, którzy proszą o udzielenie ochrony, się powtarzają. SG nawet nie sprawdza, z kim ma do czynienia. Nie kontroluje dokumentów. Sytuacja różni się od tej z 2015 r. także ze względu na to, że to reżim Łukaszenki próbuje zdestabilizować sytuację w Europie. Gdyby nie jego działania, to nie byłoby nawet tych kilku tysięcy migrantów. Mimo to jestem przekonana, że większość z nich zasługuje na status uchodźcy. Jeśli ludzie decydują się przejść przez takie piekło – zawracanie, bicie, koczowanie w lesie i picie deszczówki – to znaczy, że naprawdę nie mogą wrócić do swojego kraju.
Europa wie, że uchodźców będzie w kolejnych latach przybywać. Czy zmiany, których wprowadzenie postuluje PE, są w stanie odpowiedzieć na to wyzwanie?
Mam nadzieję, że tak. Problem polega na tym, że państwa członkowskie zobowiązują się do wpłacania konkretnych kwot na pomoc rozwojową, zwykle jednak nie osiągają pułapu swoich deklaracji. Niedawno zaproponowano założenie nowego funduszu humanitarnego, żeby państwa dodatkowo mogły zadeklarować coroczne kwoty. Bez takich środków nie wzmocnimy naszej pomocy. Utworzenie funduszu zostało przegłosowane, ale czy będą jakieś realne efekty? Może się okazać, że będzie jak z prawem migracyjnym. Możemy liczyć jedynie na dobrą wolę i zrozumienie.
Jestem zawiedziona stanowiskiem KE, która zaproponowała tymczasowe przepisy dla Polski, Litwy i Łotwy. Będzie można legalnie wypychać ludzi na granicę bez podejmowania procedur azylowych