To, czym zdecydujemy się jeździć albo co będziemy jeść, nie rozwiąże problemu. Jako jednostki nie możemy zmusić biznesu do płacenia za emisje czy subsydiować odnawialnych źródeł energii. To mogą zrobić tylko rządy - uważa Michael E. Mann klimatolog i geofizyk.

Michael E. Mann klimatolog i geofizyk, jeden z najbardziej wpływowych naukowców klimatycznych, profesor na Wydziale Meteorologii oraz w Instytucie Ziemi i Środowiska Uniwersytetu Stanu Pensylwania. / Media / Greg Grieco
W książce „Nowa wojna klimatyczna” szczegółowo opisuje pan, jak korporacje ukrywały wiedzę o związku między swoją działalnością a ociepleniem klimatu i atakowały naukowców oraz jakie taktyki stosują dziś, by blokować rozwiązania systemowe. Jeśli tak jest, to jest to najlepiej opłacona i zorganizowana kampania PR w historii…
Tak jest. W przeszłości mieliśmy do czynienia z podobnymi kampaniami, np. przemysł tytoniowy wydał miliony dolarów na sianie dezinformacji i wątpliwości wobec dowodów na to, że jego produkty są szkodliwe dla ludzkiego zdrowia. Można dowodzić, że przemysł paliw kopalnych oparł się na ich wypróbowanych metodach i sięgnął po te same taktyki, tyle że ten sektor jest potężniejszy, a jego produkty są w samym sercu naszej obecnej globalnej gospodarki. Branża ma więc o wiele większą władzę i wpływy. I korzysta z tego bogactwa, by siać dezinformację i wątpliwości w opinii publicznej.
Ale żeby od razu nazywać to wojną?
Nie ja pierwszy tak to ująłem, ale świadomie przyjąłem tę perspektywę. Obłudne kampanie realizowane przez potężnych graczy kierujących się potężnymi interesami można bowiem nazwać napaścią na społeczeństwo. By zdyskredytować dowody, atakują naukę oraz naukowców, szerzą dezinformację w konserwatywnych mediach i kupują polityków. Z kolei my ponosimy konsekwencje dekad „klimatycznej bezczynności” i cierpimy wskutek ekstremalnych zjawisk pogodowych. Powodem, dla którego nie podejmowaliśmy koniecznych działań, jest właśnie kampania prowadzona przez biznes paliw kopalnych. To nie my zdecydowaliśmy o tej wojnie, ale w niej jesteśmy. I musimy podjąć walkę, korzystając z instrumentów, które mamy. Najważniejszym jest nasz głos jako ludzi i obywateli, potężny jest np. głos młodych aktywistów, na czele z Gretą Thunberg. To wojna asymetryczna, bo nasz przeciwnik jest w pełni gotowy sięgnąć po pokrętne i nieuczciwe taktyki. Musimy odpowiedzieć z siłą, ale uczciwie. Ważne jest, byśmy walczyli, szanując fakty. O tym jest moja książka, o taktykach napastników i tych, które my mamy do dyspozycji.
Kim są „oni”?
Nazywam ich kontraktywistami (ang. inactivists). To grupy interesów związane z paliwami kopalnymi. Finansują organizacje i fasadowe grupy, płacą „ekspertom” za szerzenie dezinformacji i wpływają na politykę poprzez konserwatywnych polityków, którzy mają wobec nich zobowiązania. Ich celem jest nasza bezczynność, zapobieżenie koniecznej zmianie od paliw kopalnych w kierunku energii odnawialnej.
W pana książce najczarniejszymi bohaterami są bracia Charles i David (zm. w 2019 r.) Kochowie oraz Rupert Murdoch. Miliarderzy Kochowie mieli inwestycje w paliwach kopalnych, wspierali finansowo Partię Republikańską oraz takie instytuty jak Cato czy Heartland. Murdoch to australijski potentat medialny, właściciel amerykańskiej telewizji Fox oraz gazet w Wielkiej Brytanii i Australii. Z czego wynika jego kontraktywizm?
To rzeczywiście ciekawa kwestia. W przeszłości prowadziłem badania w tej sprawie jako dziennikarz śledczy. Okazało się, że pierwotnym powodem tego zaangażowania jest to, że drugim po samym Murdochu, największym właścicielem akcji globalnej korporacji medialnej News Corp była saudyjska rodzina królewska. Saudyjczycy oczywiście zarabiają krocie na naszej zależności od paliw kopalnych. Murdoch współpracował z nimi i wykorzystywał swoje imperium medialne w celu dyskredytowania nauki klimatycznej oraz blokowania dekarbonizacji gospodarki. Myślę jednak, że z czasem tego rodzaju zaangażowanie stało się częścią konserwatywnej ideologii, a imperium medialne Murdocha stało się oficjalnym kanałem propagandy ruchu konserwatywnego, nie tylko w USA. W Australii Murdoch ma dominującą pozycję na rynku medialnym.
Podobnie ewoluowały powody zaangażowania braci Kochów?
Myślę, że motywy finansowe i polityczno-ideologiczne stały się tak splecione, że trudno je rozdzielić. Koch Industries jest mocno powiązany inwestycyjnie z paliwami kopalnymi, to najpotężniejszy prywatny biznes paliwowy w USA. Ale też, podobnie jak Murdoch, bracia Kochowie stali się stronnikami jednej ideologii. W ruch konserwatywny i Partię Republikańską wpisany został pogląd, że kryzys klimatyczny to albo ściema, albo przesada, która zniszczy gospodarkę. Republikanie dezawuują alternatywne źródła energii i pewnie już nawet nie wiedzą, dlaczego to robią, bo to dziś część ich plemiennej tożsamości. Kontraktywiści odwołują się przy tym do lęków konserwatystów. Podgrzewają np. obawy, że działanie na rzecz klimatu jest tak naprawdę napaścią na swobody obywatelskie, że „zabiorą samochody i hamburgery”. Takie przedstawianie sprawy jest bardzo podobne do aktywności National Rifle Association, które nieustannie straszy Amerykanów, że różne siły chcą im odebrać prawo do posiadania broni. Straszenie, że aktywność rządu w jakiejś sprawie ma tak naprawdę na celu odebranie wolności, to bardzo efektywna wśród konserwatystów strategia.
Od jak dawna korporacje wiedzą – nie podejrzewają, ale wiedzą – że efektem ich działalności biznesowej jest ogromna emisja CO2 i ocieplanie klimatu?
Od ponad 40 lat. Wewnętrzne raporty Exxona mówiły już o tym w latach 70. XX w., autorzy, zatrudnieni przez korporację naukowcy, w pełni rozumieli konsekwencje nieustającego spalania paliw kopalnych. W książce przytaczam liczby raportu Exxona z 1982 r., w którym przewidziano już, jaki będzie poziom dwutlenku węgla w atmosferze i jak bardzo ogrzeje się planeta. Autorzy użyli słowa „katastrofalne”, by opisać konsekwencje. Podobnie zresztą było z przemysłem tytoniowym – wewnętrzne dokumenty (które potem wyciekły) już w latach 50. pokazywały, że jego produkty uzależniały i zabijały ludzi. Zdecydowano się jednak ukryć wyniki tych badań i finansować taktyki przeciw niezależnym naukowcom, którzy dochodzili do podobnych wniosków co zatrudnieni przez branżę. Podobieństwa do ataków na naukę klimatyczną są uderzające.
Nazywa pan to strategią Serengeti, nawiązując do tego, jak drapieżniki identyfikują w stadzie najłatwiejszy łup i dokonują zmasowanego ataku. Pan sam stał się celem takiego ataku. A to dlatego, że jest pan współautorem przełomowego wykresu, który pokazuje wzrost temperatury w ostatnim stuleciu – tak raptowny, że przypomina leżący kij hokejowy. Czy tego rodzaju ataki mogą rzeczywiście zastraszyć naukowców?
Dziękuję za to pytanie. Tego się właśnie zawsze obawiałem: że te taktyki mogą być skuteczne i strach przed atakiem popchnie naukowców do wycofania się z debaty publicznej. Dlatego uważałem, że muszę podjąć walkę, gdy sam zostałem zaatakowany.
Nie wszyscy mają siłę angażować się w tego rodzaju spór.
To rzeczywiście wymaga zaangażowania, w efekcie spędziłem sporą część mojej kariery, szczególnie na początku, na obronie przed atakami. Ostatecznie przyjąłem rolę, która na mnie spadła. Mam możliwość zabierania głosu i postanowiłem to wykorzystać, by mówić zwykłym ludziom i politykom o tym największym wyzwaniu, przed którym stoimy jako cywilizacja. Uważam, że być w tym miejscu to wielki przywilej, choć sam go nie wybrałem. Początkowo zostałem do tego zmuszony. Jest też ważne, by pokazywać innym naukowcom, że mogą podjąć walkę i wykorzystać zwrócone na nich kamery, by mówić o naukowych faktach. W ostatnich dekadach szczególną satysfakcję sprawiało mi obserwowanie, jak rośnie liczba angażujących się naukowców. Dzięki rozwojowi mediów społecznościowych badacze mogą bezpośrednio kontaktować się ze światem, młodsze pokolenie naukowców jest więc bardzo zaangażowane nie tylko w robienie nauki, lecz także w komunikowanie jej konsekwencji. Nawet w obliczu ataków. Nie jest to łatwe, ale ostatecznie świadomość, że jesteś częścią tej niezwykle ważnej rozmowy, daje dużo satysfakcji. Myślę, że naukowcy są gotowi mówić prawdę, nie bojąc się władzy potężnych.
Przekonuje pan, że trwa nowa wojna klimatyczna. Prosty negacjonizm oddziałuje już słabo, bo nauka jest zbyt potężna, a ludzie zbyt świadomi. Kontraktywiści zmienili więc taktyki. Promują np. indywidualną odpowiedzialność, zrzucając ją z korporacji na jednostki. I to się udaje. Z pańskiej książki dowiedziałam się, że ich sukcesem jest obalenie pomysłu wprowadzenia w całych USA systemu kaucyjnego. Kluczowa była reklama z „Płaczącym Indianinem”. W spocie aktor Iron Eyes Cody (Cody Żelazne Oczy) w roli rdzennego mieszkańca Ameryki napotykał na swojej drodze coraz więcej śmieci, a reklama kończyła się hasłem: „To ludzie zanieczyszczają środowisko i tylko oni mogą przestać to robić”.
Kampania „Zachowajmy Amerykę piękną” stwarzała pozór, że jest kampanią społeczną. To, że stały za nią Coca-Cola, Pepsi czy koncern browarniczy Anheuser-Busch, zostało ukryte. Poparły ją nawet uznane organizacje ekologiczne. Dopiero później zorientowały się, że zostały zrobione w konia. To, co wydawało się kampanią społeczną, której celem było zmotywowanie nas do walki ze śmieciami, było w rzeczywistości reklamą kryptopolityczną – stał za nią przemysł produkcji napojów chcący odwrócić uwagę od rozwiązań systemowych. W ich zyski uderzyłby np. system kaucyjny i inne rozwiązania, które zmusiłyby korporacje do przyjęcia odpowiedzialności. Postanowiły sfinansować tę potężną kampanię, która głosiła, że odpowiedzialność ponosi każdy z nas – musimy po prostu posprzątać te butelki i puszki.
W Polsce wciąż czekamy na system kaucyjny.
To przerzucanie odpowiedzialności na jednostkę dzieje się na całym świecie. Za wielki ekologiczny problem, z którym się dziś mierzymy, czyli globalne zanieczyszczenie plastikiem, możemy podziękować m.in. producentom napojów i reklamie z Indianinem. W pewnym sensie stworzono w niej standard kampanii spychologicznych. Lobby na rzecz broni przekonuje, że „to nie broń zabija ludzi, tylko ludzie zabijają ludzi” – ich motto to klasyczna spychologia. Z sukcesem sięga po tę strategię również oczywiście sektor paliw kopalnych. Udaje mu się w to wciągnąć nawet takie media, jak choćby „New York Times”, gdzie dużo pisze się o indywidualnej odpowiedzialności.
A nie jest ona konieczna?
Oczywiście, jako jednostki powinniśmy robić, co w naszej mocy, by zmniejszyć szkody wyrządzane środowisku. Czemu mielibyśmy tego nie robić? Dzięki tego rodzaju działaniom często oszczędzamy pieniądze, czynią nas zdrowszymi i powodują, że czujemy się lepiej ze sobą, dajemy dobry przykład innym. Ale nie możemy pozwolić na to, by przekonali nas, że to wystarczy. To, czym zdecydujemy się jeździć albo co będziemy jeść, nie rozwiąże problemu. Jako jednostki nie możemy zmusić biznesu do płacenia za emisje CO2 czy na własną rękę subsydiować odnawialnych źródeł energii. Trudno nam też będzie zablokować budowę infrastruktury do korzystania z paliw kopalnych. To mogą zrobić tylko rządy. Przemysł paliw kopalnych jednak z sukcesem odwraca naszą uwagę od systemowych rozwiązań i zmniejsza presję na polityków, by pracowali nad znaczącymi politykami klimatycznymi. Często przywołuję w tym kontekście przykład firmy British Petroleum (obecnie BP – red.), która w pierwszej dekadzie XXI w. dała nam jeden z pierwszych kalkulatorów obliczających nasz indywidualny ślad węglowy. Po prostu jej szefowie chcieli, abyśmy tak skupili się na własnym wpływie na środowisko, byśmy zapomnieli o nich.
Krytykuje pan radykalne promowanie wegetarianizmu czy zawstydzanie ludzi za latanie samolotami. Liczą się tylko rozwiązania systemowe? Czy jedno wyklucza drugie?
Oczywiście, że nie musi. Powinniśmy to wszystko robić. Ja sam jeżdżę samochodem hybrydowym i nie jem mięsa, w domu czerpiemy energię wyłącznie ze źródeł odnawialnych. Zdecydowałem się wprowadzić te zmiany w swoim życiu. Ale kilka dni temu w uznanym piśmie naukowym poświęconym psychologii ukazał się zrecenzowany (ang. peer reviewed) artykuł naukowy, który pokazuje, że tego rodzaju nawoływania mogą przynieść odwrotny skutek. Jeśli powiemy ludziom, że muszą żyć ascetycznie i dokonać wielkich osobistych poświęceń, by przeciwdziałać kryzysowi klimatycznemu, to mogą się jeszcze bardziej opierać. Musimy więc bardzo uważać z zawstydzaniem i wytykaniem palcami, a zdarza się nawet nazywanie tych, którzy jedzą mięso, złymi ludźmi. Gdy ludzie są atakowani, zaczynają się bronić.
To jak ich przekonać do zmian?
Mogą do nich prowadzić pozytywny przekaz i pokazywanie korzyści. Ludzie, którzy tak jak ja zabierają głos, powinni dawać dobry przykład, pokazywać, że sami to robią i są zadowoleni. Jeśli jednak chcemy, żeby wszyscy dokonali koniecznych zmian, to nie możemy polegać na ich indywidualnej decyzji. Nie każdy przejmuje się zmianami klimatycznymi. W naszych gospodarkach konieczne są bodźce i zachęty, które przekonają innych do dokonywania bardziej sprzyjających środowisku wyborów, nawet jeśli dobro klimatu nie jest dla nich ważne. Potrzebujemy mechanizmów rynkowych, które popchną nas we właściwym kierunku. Potrzebujemy polityk, takich jak systemy handlu emisjami czy subsydia dla energii odnawialnej.
Tego rodzaju spory budzą także dużo emocji w gronie zwolenników walki ze zmianami klimatycznymi.
To najeżona niebezpieczeństwami dyskusja, bo łatwo zgubić niuanse i szybko następuje polaryzacja. A to nie jest czarno-biała opowieść. Konieczne są systemowe i indywidualne rozwiązania, ale ja przekonuję, że lepiej te zmiany realizować poprzez pozytywne przykłady. Najważniejsze, że to nie jest główne remedium – jeśli chcemy doprowadzić do koniecznych redukcji emisji, to potrzebujemy polityk, które będą zachęcać to transformacji. To nie jest łatwa rozmowa, szczególnie w mediach społecznościowych, gdzie szybko znikają niuanse, ludzie szybko się dzielą, kłócą i stają defensywni. A to łatwo może zostać wykorzystane przez kontraktywistów – ich drugą po spychologii taktyką jest sianie i podgrzewanie podziałów.
Z drugiej jednak strony przekonuje pan, że najważniejszy cel jest prosty. W nim nie ma niuansów. Chodzi o to, żeby przestać wydobywać i spalać paliwa kopalne.
Zgadza się. ©℗
Lawiranci i prawdziwe rozwiązania
„Ta historia rozpoczęła się blisko sto lat temu, gdy powstały pierwsze strategie, jak zaprzeczać i lawirować na skalę przemysłową” – pisze w książce „Nowa wojna klimatyczna” Michael E. Mann. Naukowiec analizuje strategie dezinformacyjne przemysłu tytoniowego, pestycydowego, lobby strzeleckiego, produkcji napojów i sektora paliw kopalnych. Teraz jesteśmy jednak już w nowej fazie tej wojny: świat przyjął do wiadomości, że jest kryzys, dlatego PR-owcy sięgają po nowe taktyki. To przede wszystkim spychologia i przerzucanie odpowiedzialności na jednostkę. Poza tym wbijanie klina, czyli podgrzewanie sporów w gronie zaangażowanych na rzecz klimatu, oraz fatalizm i katastrofizm, czyli wzmacnianie poczucia, że nic już nie da się zrobić (Mann pisze o pornografii klimatycznej zagłady).
The Carbon Disclosure Project (CDP) wyliczył w 2017 r., że za ponad 70 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych od 1988 r. odpowiada 100 firm. Naukowiec polemizuje więc również z niektórymi aktywistami i ruchami ekologicznymi – jest zwolennikiem rozwiązań systemowych i wolnorynkowych. „Potrzebujemy mechanizmów zmuszających trucicieli do płacenia za szkody klimatyczne wyrządzone przez ich produkt (paliwa kopalne), ponieważ tylko w ten sposób sprawimy, że konkurencyjne staną się formy energii, które nie niszczą naszego domu – planety Ziemi” – opisuje rozwiązania służące nałożeniu ceny na emisje CO2, czyli np. systemy handlu emisjami. Paliwowe grupy interesów skutecznie zablokowały te rozwiązania w USA i Australii.
Według wyliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego przemysł paliwowy może liczyć na ok. 0,5 bln dol. w formie rozmaitych subwencji. Naukowiec uważa, że teraz czas na subwencje dla odnawialnych źródeł energii. Ostrzega też przed pustymi obietnicami, czyli „rozwiązaniami, które niczego nie rozwiązują” – jak paliwa pomostowe (gaz ziemny), sekwestracja dwutlenku węgla czy geoinżynieria – oraz fatalizmem, który zniechęca do działania.
Autor jest ostrożnym optymistą, uważa, że m.in. dzięki odrodzeniu aktywizmu środowiskowego, a szczególnie rewolcie młodych, świat wciąż ma szanse poradzić sobie z kryzysem klimatycznym. ©℗