Doszło do swoistego paradoksu: obecnie łatwiej jest zakończyć ciążę u kobiety ze zdrowym płodem ze względu na jej obciążenia. A jak płód jest chory, to od razu włącza się efekt mrożący, autocenzura - uważa Mirosław Wielgoś, profesor nauk medycznych, kierownik I Katedry i Kliniki Ginekologii i Położnictwa Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia i Noworodka WUM, krajowy konsultant w dziedzinie perinatologii.

Czy gdyby 30-letnia Izabela z Pszczyny trafiła do szpitala ponad rok temu, przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, dokonano by aborcji, żeby ją ratować?
Nie ma co używać terminu „aborcja”. Podjęto by działania zmierzające do zakończenia ciąży. Taki powinien być standard działania w sytuacji, gdy zachodzi potrzeba ratowania życia kobiety ciężarnej. Niezależnie od tego, jakie mamy przepisy. Dlatego akurat tej sytuacji nie wiążę bezpośrednio z wyrokiem TK.
Ciążę w przypadku Izabeli od razu należało zakończyć?
Nie. Gdy kobieta trafiła do szpitala, nie było jeszcze takich wskazań. Wtedy należało monitorować stan ogólny, sprawdzać, czy nie rozwija się stan zapalny, a następnie sepsa. Do czego w końcu doszło.
Można było uratować i kobietę, i dziecko?
W takich sytuacjach szanse na uratowanie dziecka są bardzo małe. Ale ogólnie przy odejściu wód sprawa nie jest przesądzona. Znane są przypadki, w których kontynuacja ciąży jest możliwa jeszcze przez wiele tygodni. Oczywiście pod warunkiem braku zagrożenia dla ciężarnej.
Miał pan wgląd w dokumentację szpitalną pacjentki. Doszło do błędu?
Nie jestem od ferowania wyroków, tylko od stwierdzenia, czy zrobiono to, co należało zrobić.
Nie rozmawiał pan z lekarzami?
Nie. Kontrola, którą zlecili NFZ i rzecznik praw pacjenta, opierała się na analizie dokumentacji ze szpitala. Miała za zadanie wyjaśnić, czy takie, a nie inne działania były podejmowane albo czy jakichś zabrakło. Od wyjaśniania przyczyn i wydawania wyroków jest sąd.
Jako konsultant ds. perinatologii oceniał pan tę kontrolę. Nie może pan ferować wyroków, ale pod kątem medycznym może stwierdzić, czy działania podjęte w szpitalu w Pszczynie były prawidłowe.
Tak – i z papierów, w które miałem wgląd, mogę wnioskować, że głównym błędem był brak odpowiednio wcześniej dokonanej diagnozy pokazującej, jak dynamicznie rozwija się sepsa. Nie było też działań adekwatnych do stanu pacjentki, o czym była już mowa podczas konferencji prasowej w NFZ.
Izabela nie przyjechała do szpitala powiatowego ze wstrząsem septycznym, lecz dlatego, że odchodziły jej wody.
Tak. I podjęto wówczas słuszną decyzję o hospitalizacji.
Kiedy należało wdrożyć bardziej radykalne działania?
Wtedy, kiedy stan pacjentki zaczął się pogarszać.
Czyli zabrakło odpowiedniej reakcji?
Bazując na dokumentacji, wygląda to, jakby rzeczywiście nie było adekwatnej reakcji.
Ale lekarze byli obecni w szpitalu? NFZ wytyka braki kadrowe placówce.
Zarówno przed południem, jak i po południu byli obecni. W trakcie dyżuru było dwóch specjalistów położnictwa i ginekologii. Czyli trudno obronić tezę, że był to problem braku personelu. Natomiast nie wiem, jakie było obciążenie personelu związane z opieką nad innymi pacjentkami.
Gdy wyniki badań są jak lampka alarmowa, co się powinno robić? Czy istnieje standard postępowania?
Dla każdego lekarza jest oczywiste, że powinno się wdrożyć intensywną antybiotykoterapię i na bieżąco monitorować stan pacjenta, powtarzać badania krwi, kontrolując przede wszystkim wskaźniki stanu zapalnego. W sytuacji pogarszania się stanu klinicznego i/lub parametrów zapalnych należy wdrożyć działania zmierzające do zakończenia ciąży.
Nikt nie przychodził do pacjentki, by na własne oczy zweryfikować jej stan?
Tego nie wiem.
A co wynika z dokumentacji?
Dokumentacja mówi o tym, jakie działania podejmowano, jakie były zlecenia, ale nie możemy na jej podstawie stwierdzić, jakie rozmowy były prowadzone.
W którym momencie lekarz powinien rozważyć, czy życie kobiety jest zagrożone i trzeba zakończyć ciążę?
Jeżeli mimo podjętego leczenia widać, że agresywnie rozwija się stan zapalny, to sytuacja jest jasna. Trzeba zakończyć ciążę. Podobnie w przypadku nieprawidłowych objawów, świadczących o pogarszaniu się stanu pacjentki. Nie od razu trzeba rzucić się na nią ze skalpelem i wyciąć macicę. Na wcześniejszym etapie można podjąć próbę farmakologicznej indukcji poronienia.
W dyskusjach na ten temat pojawiają się również doniesienia, że płód miał zespół Edwardsa.
To jest już bardzo szczegółowa informacja, objęta tajemnicą lekarską. Mogę tylko powiedzieć, że nie wszystkie doniesienia medialne mają odzwierciedlenie w faktach.
Jeszcze raz zapytamy: czy na zachowanie lekarzy mógł mieć wpływ wyrok TK?
Bezpośredniego związku nie widać. Przynajmniej w dokumentacji. Widać natomiast brak reakcji na rozwój sytuacji i adekwatnych decyzji. Dlaczego? Tego nie wiem. Nie wiem, czy lekarze otrzymywali wszystkie informacje o stanie zdrowia kobiety. Myślę, że gdyby nawet wcześniej bali się radykalnych kroków, wdrożyliby procedury ratujące w momencie wystąpienia objawów zagrożenia zdrowia i życia ciężarnej, niezależnie od stanu płodu. Ponieważ nie zareagowano na czas, pacjentki nie udało się uratować.
Gdyby wcześniej podjęto decyzję o zakończeniu ciąży, to pacjentkę udałoby się uratować?
Być może tak, ale nie można tego obecnie z całą pewnością stwierdzić. Stan pacjentki był bardzo poważny. Nie wiem nawet, czy działania podjęte kilka godzin wcześniej coś by zmieniły. Przebieg całej tej sytuacji był piorunujący.
Szpital mówi, że zrobił wszystko, co mógł.
To naturalny mechanizm obronny. Chyba każdy tak by mówił, będąc w podobnej sytuacji. Tu chodziło o dwie kwestie: czy było dobre rozpoznanie i czy zostały podjęte adekwatne działania. Trzeba też zrobić jedno zastrzeżenie: przy tak dynamicznym rozwoju sepsy pacjentka mogłaby umrzeć, nawet gdyby wdrożono wszystkie działania. W medycynie to się niestety zdarza. Tu jednak najwyraźniej – jak wykazała kontrola – nie wykorzystano wszystkich możliwości.
Mówi pan, że rozwój sepsy był dynamiczny. Co może być tego przyczyną?
Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć – przedwczesne odpływanie płynu owodniowego zawsze jest czynnikiem ryzyka rozwoju zakażenia. Istotną kwestią jest to, dlaczego doszło do odpłynięcia wód płodowych. Powody są różne: infekcja wewnątrzmaciczna, zwiększona ilość płynu owodniowego, amniopunkcja albo jakieś urazy zewnętrzne czy mechaniczne naruszenie ciągłości błon płodowych.
NFZ nałożył na szpital ponad pół miliona kary. Czy jakieś działania naprawcze powinny być wdrożone? Szkolenia, o których wspominał rzecznik praw pacjenta?
Oczywiście szkoleń i edukacji nigdy dość. Ale trzeba sobie też jasno powiedzieć, że to była sytuacja, którą powinien rozpoznać każdy lekarz. A specjalista położnictwa i ginekologii musi wiedzieć, jaki jest w takim przypadku standard postępowania.
Twierdzi pan, że w omawianej sytuacji wyrok TK bezpośrednio nie wpłynął na działanie lekarzy. Ale w ogóle wpływa?
Oczywiście, że tak. O wiele trudniej dziś lekarzom podejmować różnego rodzaju decyzje – zwłaszcza w sytuacjach, kiedy stwierdza się nieprawidłowości płodu. Zawsze w takich przypadkach istnieje obawa, że zostaniemy posądzeni czy nawet oskarżeni o działania niezgodne z obowiązującym obecnie prawem.
Widzi pan to u siebie w klinice?
Tak, lekarze przyjmują bardziej asekuracyjną postawę, częściej konsultują się z innymi specjalistami, częściej zadają pytania przełożonym.
O co pytają?
Konsultują, nie chcą sami podejmować decyzji – najczęściej, gdy pojawiają się nieprawidłowości płodu. Doszło nawet do swoistego paradoksu: obecnie łatwiej jest zakończyć ciążę u kobiety ze zdrowym płodem ze względu na jej obciążenia. A jak płód jest chory, to od razu włącza się efekt mrożący, autocenzura, że ktoś może wziąć działania medyczne – de facto ratujące zdrowie ciężarnej – za złamanie przepisów, za próbę obejścia prawa.
Jak to możliwe?
Kiedy jest zagrożone życie lub zdrowie matki, korzystamy z opinii zewnętrznego specjalisty z danej dziedziny. Na przykład jak pacjentka ma obciążenia kardiologiczne, to konsultant czy konsylium, które się zbierze, łatwiej podejmie decyzję o zakończeniu ciąży, jak nie będzie wad płodu. Sytuacja – jakkolwiek to brzmi – jest „czystsza”. Nie pojawią się podejrzenia, że to próba naciągnięcia przepisów w celu terminacji nieprawidłowej ciąży.
Zna pan takie przypadki?
Tak. Pacjentka bardzo obciążona kardiologicznie, sytuacja była jasna. Ale dziecko miało wadę. Kobieta była konsultowana w jednym z warszawskich szpitali. Zebrało się konsylium. Kardiolog napisał, że są przesłanki do przerwania ciąży ze względu na stan matki. Nie była z Warszawy, więc pojechała z dokumentem do swojego ośrodka – dużego, akademickiego. Tam się zebrało kolejne konsylium i orzekło, że wskazań nie ma, co według mnie było kuriozalne.
I jak to się skończyło? Wróciła do Warszawy?
Miała taką propozycję, ale ostatecznie pojechała do innego miasta w Polsce, gdzie zakończono ciążę. Proszę pamiętać, że tam były ewidentne wskazania. Ciąża była niczym bomba umieszczona w organizmie kobiety. Trudno było tego nie dostrzec. Jednak mam głębokie przekonanie, że gdyby płód był zdrowy, żadnych oporów by nie było lub byłyby znacznie mniejsze.
Jakie musi być zagrożenie dla zdrowia kobiety, by lekarze byli przekonani co do konieczności terminacji ciąży? Skąd ich wątpliwości?
Gdy zagrożone jest życie, sprawa jest jednoznaczna. Gdy mówimy o zdrowiu – tu już jest znacznie bardziej płynne rozumienie przesłanki. Definicja zdrowia według WHO mówi o pełnym dobrostanie fizycznym, psychicznym i społecznym. Co jest zagrożeniem zdrowia? Trudno jednoznacznie zdefiniować. A także jak określić, że jest ono zagrożone na tyle, by móc zdecydować o zakończeniu ciąży?
A pan wie, gdzie jest ta granica?
Nie wiem – na pewno nie jestem w stanie tak jednoznacznie tego ocenić.
W każdej chwili do pana szpitala może przyjść kobieta, dla której ciąża lub poród wiąże się z ryzykiem utraty wzroku lub pogorszenia stanu zdrowia. Co robicie?
Konsylium interdyscyplinarne. Tak postępujemy od dawna, tak było jeszcze przed zmianą prawa. Wprowadziliśmy też praktykę, że w dyskusji uczestniczy ktoś z rodziny. Bo pacjentki bardzo obciążone, którym niezwykle na ciąży zależy, często nie przekazują tych informacji dalej. Za wszelką cenę chcą ciążę utrzymać, a rodzina dowiaduje się, gdy już jest za późno. Pamiętam pacjentkę, która miała ciężkie obciążenia kardiologiczne, nadciśnienie płucne. Ciąża była dla niej zabójstwem. Nie miałem cienia wątpliwości. Konsylium potwierdziło, że jej szansa na przeżycie to 20–30 proc. Gdy kardiolog pytał ją, jak się czuje, to okupując każde słowo ciężką zadyszką, odpowiadała, że dobrze.
Przeżyła?
Niestety zmarła. Dziecko też.
Jej rodzina wiedziała o tym?
Tak, nauczeni doświadczeniami z poprzednimi pacjentkami mieliśmy już procedury, dzięki którym rodzina miała świadomość zagrożenia. Ale zarówno rodzice tej kobiety, jak i jej partner w trakcie konsylium powiedzieli, że w pełni akceptują jej decyzję. Ale mimo że jasno mówiliśmy im o olbrzymim zagrożeniu życia, śmierć pacjentki zdawała się być dla nich zupełnym zaskoczeniem.
Jak pan się odnajduje w sytuacjach, w których jesteście bezsilni?
Jak to „jak”? Dla lekarza to porażka. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że zachęcaliśmy pacjentkę do zakończenia ciąży, bo na pewno tak nie było – to zawsze jest decyzja kobiety ciężarnej. Przedstawialiśmy jej natomiast obiektywne medyczne fakty, a te wskazywały na wielkie zagrożenie.
Konsylium oceniło, że jest 20–30 proc. szans na przeżycie. A co z procentową oceną ryzyka utraty zdrowia – np. wysokie zagrożenie utraty wzroku?
To akurat nie jest największy dylemat. Realne ryzyko utraty wzroku byłoby dla mnie wystarczającą przesłanką do zakończenia ciąży, bo to jest ciężki uszczerbek na zdrowiu – oczywiście tylko wtedy, gdyby taka była decyzja pacjentki.
A to się zdarza?
Tak.
Czy zdrowie psychiczne może być przesłanką do dokonania aborcji?
Może być, jak najbardziej. Każdy przypadek trzeba indywidualnie rozpatrywać, stąd te konsylia. Uczestniczyłem w nich nieraz z udziałem psychiatry. Stan psychiczny kobiety stanowił zazwyczaj konsekwencję tego, że była w ciąży obarczonej letalną lub ciężką, źle rokującą wadą.
Padają zarzuty, że kobiety mogą wyolbrzymiać problemy psychiczne, a tego nie da się łatwo zmierzyć.
Nie jestem psychiatrą, więc nie jestem w stanie ocenić zagrożenia. Ale uczestniczenie w rozmowie z psychiatrą jest mocnym przeżyciem. On jest specjalistą w swojej dziedzinie. Potrafi odpowiednio pytać, wysnuwać wnioski. Ja, owszem, mógłbym spytać swoją pacjentkę, czy ma myśli samobójcze. I gdy odpowie przecząco, na tym poprzestać i zmienić temat. Ale czy to wystarcza? Z pewnością nie. Psychiatra drąży dalej. Stawia pacjentkę w różnych sytuacjach, konfrontuje. W końcu kobieta się otwiera. Mówi np., że gdy idzie ulicą, to chce, by ją przejechał autobus. Gdy wychodzi na balkon, przechyla się, myśląc, że wystarczy jeszcze trochę... To nie jest bezpośrednia myśl samobójcza, ale granica jest często niezwykle cienka. I tylko specjalista jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność, stwierdzając, czy stan psychiczny danej osoby jest faktycznie zły i stanowi zagrożenie dla jej zdrowia lub życia.
Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku odmówił aborcji kobiecie w ciąży obarczonej wadą letalną, choć miała zaświadczenia od dwóch lekarzy psychiatrów o tym, że dalsze trwanie tego stanu zagraża jej zdrowiu psychicznemu.
Kluczowe pytanie brzmi: kto ma wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co może się stać z kobietą za dzień, dwa? Dyrektor szpitala w Białymstoku? A co, jeśli pacjentka odebrałaby sobie życie? Jeśli psychiatra mówi, że jest zagrożenie, to ono faktycznie istnieje. On się na tym zna – nie ja i nie którykolwiek inny dyrektor ani żadna organizacja. Jest też druga strona medalu. Załóżmy, że stan kobiety nie wiąże się z zagrożeniem dla jej życia, ale z pogorszeniem zdrowia. A przecież także w psychiatrii są stany, które można leczyć lub przynajmniej podjąć próbę. Nie w każdym przypadku pogorszenie zdrowia psychicznego jest więc z automatu wskazaniem do przerwania ciąży. Ale to specjalista psychiatrii wie, czy taka próba ma szanse powodzenia, czy należy uznać ją za nieskuteczną i zakończyć, wskazując, że zagrożenie jest na tyle duże, iż ciążę należy przerwać.
Czyli można podać pacjentce leki, by łatwiej jej było przetrwać z myślą, że jej dziecko – jeśli dotrwa do porodu – po odpępnieniu będzie żyło minutę, godzinę, dzień…?
To jest sytuacja analogiczna jak w przypadku zdrowia fizycznego. Załóżmy, że w ciąży pogarsza się czynność nerek. Mamy w określonych sytuacjach możliwość wspierania farmakologicznego, by ten proces powstrzymać lub przynajmniej złagodzić. Tak samo może być z psychiką. Nie uratuje się dziecka, ale niewykluczone, że łagodniej będzie można przeprowadzić pacjentkę przez tę sytuację.
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zamierza w imieniu pacjentki pozwać szpital w Białymstoku. Chcą zapobiec tego rodzaju odmowom. Czy z pana perspektywy przepisy dotyczące aborcji są dziś jasne?
Pewnie prościej byłoby, gdyby skonstruować przepisy na zasadzie: tak – tak, nie – nie. Ale to złudne. W życiu tak się chyba nie da. Obecne prawo nie jest dobre, pilnie potrzebne są zmiany.
Kto zatem powinien powiedzieć jasno, że w sytuacji zagrożenia zdrowia psychicznego, gdy pacjentka ma dokument od lekarza specjalisty, jest możliwość dokonania aborcji?
To jest oczywiste, tego nie trzeba mówić.
Ale najwyraźniej nie dla wszystkich – nie dla lekarzy w Białymstoku.
Dla mnie jest, skoro tak twierdzi psychiatra, który zna się na tym znacznie lepiej ode mnie.
Zdaniem mec. Jerzego Kwaśniewskiego z Ordo Iuris dobrostan psychiczny nie jest wskazaniem do aborcji, a wykonywanie zabiegów na tej podstawie jest sprzeczne z ustawą.
To mam pytanie, które wcześniej odniosłem do dyrektorów szpitali: czy pan mecenas rozważa, co w sytuacji, gdy kobieta targnie się na swoje życie w związku z taką interpretacją? Czy weźmie za to odpowiedzialność? Czy mamy czekać na konkretne wydarzenie, by móc roztrząsać ten „delikt” na sali sądowej? Co musi się stać, by zrozumiano, że świadomość bycia w ciąży obciążonej wadą letalną może powodować myśli samobójcze, a co gorsza – również samobójstwo?
Czy obecne wątpliwości są skutkiem niejasnego prawa w ogóle, czy wyroku TK, który uznał przesłankę embriopatologiczną za niekonstytucyjną?
Prawo jest dziś bardzo złe. I jest to w dużej mierze pokłosie wyroku trybunału. Prawo pozbawia kobietę możliwości wyboru – to oczywiste. Ktoś za nią decyduje. Do wyroku mieliśmy sytuację, że gdy badania ujawniały wady płodu, kobieta dokonywała wyboru. I to ona brała na siebie wszelką odpowiedzialność – także moralną.
A obecnie?
Odpowiedzialność moralną wzięli na siebie najwyraźniej ci, którzy przyczynili się do aktualnego stanu prawnego.
Lekarze z Białegostoku w wydanym oświadczeniu mówią tak: choć współczują pacjentce, to od rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego boją się odpowiedzialności karnej i utraty prawa wykonywania zawodu. Czy te lęki są uzasadnione?
W okresie przejściowym pomiędzy ogłoszeniem a opublikowaniem wyroku – o czym panie wiedzą najlepiej (DGP opisywał te sprawy – red.) – do dwóch ośrodków – jednym z nich był właśnie Białystok – zastukali prokuratorzy z żądaniem kserokopii dokumentacji lekarskiej zabiegów przerwania ciąży dokonanych w tym czasie. Materiał był zbierany do celów postępowania przygotowawczego w kierunku art. 152 par. 1 i 2 kodeksu karnego. Być może tego rodzaju doświadczenia podbijają obawy lekarzy. Bo lekarze to też ludzie. Wymaga się od nas heroizmu, co nie do końca jest chyba uzasadnione. Tak samo jak bez uzasadnienia wymaga się heroizmu od kobiet, zmuszając je do donaszania ciąży, kiedy dziecko i tak nie ma szans na przeżycie. Czemu to ma służyć? Miałem wczoraj pacjentkę, u której rozpoznałem bezczaszkowie. 12. tydzień. I co ja mam jej powiedzieć? Dziecko nie ma szans na przeżycie, a jeśli umrze wewnątrzmacicznie, to będzie szczęście. Im szybciej, tym lepiej. Wiemy to, medycyna to wie. Nie można żyć bez głowy.
No i co pan jej powiedział?
Pytała, co może zrobić. Odpowiedziałem jej wyraźnie, że polskie prawo nie daje jej możliwości wyboru. A to oznacza, że na terenie Polski nie wykona aborcji ze względu na nawet tak ciężkie uszkodzenie płodu.
Co ona na to?
Myślę, że była w szoku i nie zadała jeszcze wszystkich pytań. Albo wróci do mnie, albo pójdzie do kogoś innego, albo znajdzie odpowiedzi w sieci.
Gdyby nie wyrok TK, co by pan powiedział?
Że wyniki badań stanowią ewidentną przesłankę do przerwania ciąży, ale oczywiście nie jest to żaden przymus, tylko możliwość wyboru i autonomiczna decyzja.
Jak często w takich sytuacjach przed zmianą przepisów kobiety decydowały się na aborcję?
W przypadku wad letalnych – w większości. Choć były i takie, które z różnych względów – nie zawsze religijnych – chciały ciążę kontynuować. Ja nigdy z nimi nie dyskutowałem. Przedstawiałem medyczne fakty, nie oceniałem. Uważam, że kobieta sama wie, co jest dla niej dobre i na co może sobie pozwolić w swojej sytuacji.
Dziś informuje pan kobiety, że są hospicja perinatalne?
Tak, oczywiście. Bo to jest i na pewno powinna być jakaś opcja, z której można zechcieć skorzystać. Mówię im też, czego w majestacie prawa obecnie im nie wolno.
Czyli informacje ocenzurowane, które czyta się między wierszami?
Z tego, co mówię, każdy wyczyta to, co chce. Ale takie rozmowy również wywołują lęk u lekarzy.
Lęk o co?
Na przykład o to, że są nagrywani. Że pacjentka, którą mają przed sobą w gabinecie, jest podstawiona, że to prowokacja. To wcale nie jest urojony strach. Takie sytuacje się zdarzały jeszcze przed wyrokiem TK. Dziś obawy tylko urosły.
Zmniejszyła się liczba aborcji dokonywanych w pana klinice?
Tak. Bardzo.
To sporo istnień ludzkich udało się uratować.
Chciałbym, żeby istniała taka zależność, ale tu jej zapewne nie ma. Z ciąży letalnej życia nie będzie. Szpitale wykonują podobną liczbę badań prenatalnych, amniopunkcji co w poprzednich latach. Ale teraz trafiają do mnie w większości kobiety z prawidłowymi wynikami. Te ze złymi dziwnym trafem znikają.
A wcześniej?
Wcześniej przychodziły ze łzami w oczach, szukając porady lub pomocy. Dziś te pacjentki, które przychodzą na badania prenatalne, są niezwykle zestresowane. Boją się wyraźnie tego, co usłyszą.
A może boją się, że nie usłyszą całej prawdy? Że lekarze będą je zwodzić, by uniknąć trudnych odpowiedzi?
Nie obserwuję i nie odczuwam spadku zaufania do mnie jako do lekarza. Ale nie mogę mówić za całe środowisko, nie wiem, co jest w innych gabinetach.
Jak powinny wyglądać przepisy?
Restrykcyjne prawo nie zlikwiduje aborcji. Powoduje, że odbywa się ona za granicą, prywatnie, w warunkach domowych. Minimum zmian prawnych to dopuszczenie, by kobiety mogły podejmować decyzję o przerwaniu ciąży, gdy płód ma wadę letalną. Do tego depenalizacja aborcji, żeby lekarz nie odpowiadał za nią karnie. Jestem zwolennikiem rozwiązań środka. Nie aborcji jako antykoncepcji. Ale dlatego też należy mówić dużo o antykoncepcji, umożliwiać szeroki dostęp do niej, konieczna jest szeroko pojęta rzetelna edukacja w zakresie zdrowia prokreacyjnego.
Czy kobiety będące w takich trudnych sytuacjach pytają pana, co by pan zrobił na ich miejscu?
Tak i to nierzadko. Odpowiadam zawsze, że nie wiem. Nikt nie może z góry założyć, jak by się zachował w danej sytuacji, dopóki się w niej realnie nie znajdzie. W takich przypadkach zawsze staje mi przed oczami znany cytat: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. To naprawdę bardzo mądre słowa. ©℗
Kluczowe pytanie brzmi: kto ma wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co może się stać z kobietą za dzień, dwa? A co, jeśli pacjentka odebrałaby sobie życie? Jeśli psychiatra mówi, że jest zagrożenie, to ono faktycznie istnieje. On się na tym zna – nie ja i nie którykolwiek inny dyrektor