Ze względu na wejście w życie nowych przepisów RODO zmieniliśmy sposób
logowania do produktu i sklepu internetowego, w taki sposób aby chronić dane
osobowe zgodnie z najwyższymi standardami.
Prosimy o zmianę dotychczasowego loginu na taki, który będzie adresem
e-mail.
Czas pandemii był (jest?) czasem długu. Na szczęście, bo gdyby nie mocne interwencje rządów w gospodarkę i wzięcie na siebie kosztów kolejnych lockdownów oraz innych restrykcji, już dawno mielibyśmy nowy wielki kryzys. A więc także społeczną katastrofę.
Po tych wszystkich interwencjach został oczywiście dług. Jeśli spojrzeć na sprawę globalnie, to dług rządowy (publiczny) wynosi dziś średnio 97 proc. PKB. To najwięcej od 50 lat. Sporo pisze się o długu w krajach rozwiniętych i bogatych, a przecież akurat tam nie przekłada się on aż tak na problemy ludzi. A gospodarki najsilniejszych państw dysponują dużymi możliwościami tegoż długu rolowania. W wielu przypadkach chętnych do pożyczania bogatym jest więcej niż potrzeb pożyczkowych. Dzieje się tak dlatego, że papiery dłużne rozwiniętego świata uchodzą za pewną lokatę, a kapitał (zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach) lubi gdzieś bezpiecznie zaparkować.
Spójrzmy jednak tym razem na to, co dzieje się poza rozwiniętym Zachodem. Chodzi oczywiście o tzw. gospodarki wschodzące i rozwijające się (Emerging Market and Developing Economies, EMDE). To ogromna grupa krajów. Od gwiazd (Chiny, Indie) przez Brazylię albo Turcję po Pakistan, Bangladesz albo Uzbekistan. Tutaj średnia zadłużenia jest trochę niższa niż na Zachodzie i wynosi 63 proc. PKB. To jednak także rekord. Najwyższy poziom od 30 lat.
Czy dług publiczny w EMDE jest problemem? Pytanie to stawiają w najnowszym tekście ekonomiści Banku Światowego, M. Ayhan Kose i Franziska Ohnsorge. Tekst został napisany do spółki z dwójką bardzo znanych ekonomistów – Kennethem Rogoffem i Carmen Reinhart. Obecność tych supergwiazd każe się oczywiście przełączyć podczas czytania wniosków na tryb „pewnego sceptycyzmu”. Rogoff i Reinhart są bowiem znani z dość ortodoksyjnego podejścia do kwestii długu publicznego, które można w skrócie określić jako „dług jest niebezpieczny i trzeba się go wystrzegać”.
Ale nawet mimo tych zastrzeżeń lektura pracy wspomnianych autorów jest pouczająca. Wskazują oni bowiem na kilka poważnych przeszkód, na jakie przy wychodzeniu z postpandemicznego długu mogą natrafić kraje rozwijające się. Pierwszy z nich to inflacja. Normalnie – przyznają ekonomiści – jest oczywiście tak, że podwyższona inflacja pomaga krajom spłacać zadłużenie. Zwłaszcza jeśli jest ona efektem ubocznym szybkiego wzrostu. Ta mieszanka wiele razy w historii (np. w powojennej Europie oraz Stanach Zjednoczonych) sprawiała, że zadłużenie było spłacane bez większego problemu, i to przy akompaniamencie ogólnej gospodarczej prosperity oraz społecznego rozwoju. Teraz jednak – powiadają autorzy – może być inaczej. Głównie dlatego, że inflacja w krajach rozwijających się oznacza trochę coś innego niż na bogatym Zachodzie. Dzieje się tak dlatego, że dług EMDE jest dalece bardziej oparty na kredytach krótkoterminowych i w dużej mierze trzeba go spłacać w obcej walucie. W związku z tym zaciąganie nowych kredytów – potrzebnych do rolowania starych – będzie coraz droższe. A towarzysząca zazwyczaj inflacji deprecjacja waluty zwiększy koszt obsługi długu w obcym pieniądzu.
Do tego dochodzi jeszcze problem ze wzrostem gospodarczym. Podkręcane przez silne lobby posiadaczy kapitału społeczne obawy przed inflacją mogą się skończyć wymuszeniem na bankach centralnych zbyt szybkiego zacieśniania polityki monetarnej. I do zbyt szybkich podwyżek stóp procentowych, co niechybnie podetnie wzrost. A marzenia o zmniejszającym się długu pójdą sami wiecie dokąd. W związku z tym kraje rozwijające się może czekać parę trudnych lat.
Czy Reinhart i Rogoff mają rację? Czy – jak zwykle – strach przed długiem nie pozwala im dostrzec szans płynących z używania tego narzędzia do rozwoju i budowania dobrobytu? To ważne pytania, na które odpowie przyszłość.