Zazwyczaj, gdy Polakom grozi interwencja obcych wojsk, nieszczęścia nie udaje się uniknąć. Ale 65 lat temu wydarzył się cud.

Ten numer nie przejdzie – takimi słowami szef KPZR Nikita Chruszczow powitał na Okęciu wierchuszkę PRL. „Towarzysze radzieccy, a szczególnie tow. Chruszczow, zrobili demonstrację od razu na lotnisku” – opowiadał trzy miesiące później Władysław Gomułka premierowi Chin Czou En-lajowi, gdy ten zawitał do Warszawy. „Podszedł do delegacji polskiej i podniesionym głosem zaczął krzyczeć (…). Myśmy zareagowali na to w sposób bardzo spokojny, nie chcąc dawać w oczach generałów radzieckich i kierowców gorszącego widowiska publicznego” – relacjonował I sekretarz KC PZPR to, co działo się o poranku 19 października 1956 r.
W tym czasie oddziały Armii Radzieckiej opuściły garnizony na Dolnym Śląsku i Pomorzu, kierując się na Warszawę. Wprawdzie większość Sił Zbrojnych PRL znajdowała się pod kontrolą sowieckich oficerów, lecz niektórymi jednostkami dowodzili Polacy – kolejni zaczęli meldować chęć do walki. „Jednym z nich był dowódca korpusu lotniczego w Poznaniu, Jan Frey-Bielecki, który postawił żołnierzy w stan najwyższej gotowości, polegający na tym, że lotnicy siedzieli w kabinach gotowi do startu. Frey-Bielecki zgłosił Gomułce gotowość do zbombardowania radzieckich wojsk” – wspominał gen. Tadeusz Pióro w relacji spisanej przez Paulinę Codogni do książki „Rok 1956”.
Wieść o nadciągających czerwonoarmistach rozniosła się po stolicy. Pracujący w FSO Karol Modzelewski wspominał wiec, po którym „wszyscy zrozumieli, że to jest jakaś sprawa między nami a Moskwą”. „Tego samego dnia jeszcze pojechaliśmy stamtąd na wiec na Politechnikę, a potem przygotowywaliśmy się do obrony, bo przyszła wiadomość, że w lasku pod Jabłonną stoją czołgi, nie wiadomo czyje” – opowiadał późniejszy działacz opozycji i znakomity historyk.

Zbyt głęboka odwilż

Kruszenie stalinowskich porządków trwało w PRL już od 1954 r., gdy Bolesław Bierut uległ naciskom partii i pozwolił na wypuszczenie z więzienia byłego szefa PPR Władysława Gomułki. Zmiany przyspieszyły w lutym 1956 r., po XX Zjeździe KPZR, na którym Chruszczow odczytał referat o zbrodniach popełnionych z rozkazu Józefa Stalina. W krajach bloku wschodniego stał się on sygnałem do przetasowań na szczytach władzy.
Te w Warszawie ułatwił fakt, że wyjazdu do Moskwy na zjazd KPZR Bierut nie przeżył. Wkrótce po wysłuchaniu referatu Chruszczowa przeszedł – według lekarzy – grypę, zapalenie płuc i zawał. Po jego śmierci na czele PZPR stanął, cieszący się opinią centrysty, Edward Ochab. Jednocześnie w partii zaostrzyła się walka wspieranych przez ambasadę ZSRR zachowawczych „natolińczyków” z pragnącymi reform „puławianami”. Przyniosła ona wymianę kadrową w kluczowych dla policyjnego państwa resortach, prowadzoną w ramach – jak to ujął Chruszczow – „korygowania stalinowskich błędów i wypaczeń”. Kariery zakończyli m.in. przewodniczący komitetu ds. bezpieczeństwa publicznego Władysław Dworak, minister sprawiedliwości Henryk Świątkowski, prokurator generalny Stefan Kalinowski. Jeszcze głośniejszym echem odbiło się usunięcie ślepo posłusznych Kremlowi Stanisława Radkiewicza i Jakuba Bermana. Pod koniec kwietnia 1956 r. aresztowano wiceministra bezpieczeństwa publicznego gen. Romana Romkowskiego.
Zmiany na górze przyniosły zwykłym ludziom nadzieję, że w PRL da się wreszcie żyć normalnie. Przyszedł jednak czerwiec. Wtedy zbuntowali się poznańscy robotnicy, zaś ich protest został spacyfikowany przez wojsko, UB oraz milicję. „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej” – groził 29 czerwca premier Józef Cyrankiewicz.
Śmierć od kul ponad 70 uczestników poznańskiego buntu oraz 10 żołnierzy i ubeków nadała wydarzeniom dodatkowego tempa. Ich centralną postacią stawał się Władysław Gomułka. Jak opisuje w monografii „Rok 1956” Paulina Codogni były więzień polityczny „coraz częściej przyjmował wizyty dawnych towarzyszy partyjnych, którzy zdając sobie sprawę z poparcia społeczeństwa dla niego, chcieli go przeciągnąć na swoją stronę”. Gomułka odrzucał oferty, obserwując, kto zaczyna przeważać w walce o władzę w PZPR. Dokładnie tym samym interesował się Kreml.

Pod czujnym okiem

„W trzecim dniu obrad Plenum pod pozorem udziału w obchodach święta 22 lipca w Warszawie zjawił się premier ZSRR Nikołaj Bułganin (…). Rzeczywistym powodem tej wizyty była chęć przyjrzenia się z bliska sytuacji w Polsce” – pisze Codogni. W Sali Kongresowej PKiN Bułganin wygłosił przemówienie. „Nie możemy (…) przymykać oczu na próby osłabienia internacjonalistycznych więzów obozu socjalistycznego pod szyldem tzw. specyfiki narodowej, prób podważenia potęgi państwa ludowo-demokratycznego pod szyldem rzekomego rozszerzenia demokracji” – mówił.
Słowa te nie wywołały jednak pożądanego efektu. Podczas VII plenum „natolińczycy” i „puławianie” walczyli coraz zażarciej, bo ich spór pogłębiła dyskusja o tym, czy Gomułka powinien zostać przyjęty z powrotem w szeregi partii. Żadna decyzja nie zapadła, zaś obie strony zintensyfikowały próby przeciągnięcia „Wiesława” na swoja stronę. Przy czym w przypadku „natolińczyków” rzecz wydawała się o wiele trudniejsza. „Pamiętam, jak jeden z nich (…) najpierw oświadczył mi bez ogródek, że uważa mnie za nacjonalistę i prawicowca, dodając do tego, że «towarzysze ze Związku Radzieckiego gotowi są użyć siły, gdyby Was, tow. Gomułka, obrano pierwszym sekretarzem» – zaraz potem wystąpił z propozycją, ażebym przystąpił do ich grupy” – wspominał te zabiegi „Wiesław”. Po takim wstępie zapytał rozmówcę, czy aby nie przeszkadzają mu jego „prawicowe” poglądy? „Co tam poglądy! Poglądy są jak bielizna, po to, żeby je zmieniać. Chodzi o to, że cieszycie się pewną popularnością. Chodźcie z nami, damy wam dobre stanowisko” – usłyszał w odpowiedzi.
Znany z twardego charakteru Gomułka odmówił. Jego trzymanie się z boku procentowało coraz większą popularnością wśród szeregowych członków PZPR i reszty społeczeństwa. Powszechnie uznawano, iż nie ponosił odpowiedzialności za stalinowskie zbrodnie, bo sam siedział w więzieniu. Co więcej, widziano w nim jedynego komunistę w kraju, mającego odwagę przeciwstawiać się Kremlowi. „W sierpniu, oddając legitymację partyjną Gomułce, władze wysłały czytelny sygnał dla społeczeństwa o ewentualności jego powrotu do władzy” – twierdzi Codogni.
To jedynie spotęgowało napięcie wynikające z niezadowolenia społeczeństwa dotychczasowymi zmianami. W Poznaniu miały zacząć się procesy osób aresztowanych w czerwcu pod zarzutem „zamachu na ustrój PRL”. W powszechnym odczuciu kontynuowano tak stalinowskie represje. To z kolei podsycało nastroje antyrosyjskie, bo w uzależnieniu od woli potężnego sąsiada dopatrywano się źródeł wszelkiego zła. O czym też donosiła z Warszawy do Moskwy radziecka ambasada, a także „natolińczycy”.
Szczególny niepokój budził ferment w środowisku robotniczym. Na Żeraniu sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR Lechosław Goździk wysunął postulat utworzenia samorządowej rady robotniczej. Poparła go cała załoga FSO. „Samorząd fabryczny miałby kontrolę nad administracją i kluczowymi posunięciami dotyczącymi planowania i produkcji. Planowano również powiązanie wielkości wynagrodzeń z wynikami produkcji. Głównym zadaniem rad robotniczych miałoby być zapobieżenie wcześniejszym błędom i marnotrawstwu oraz wprowadzeniu jawności w kierowaniu zakładami” – pisze Paulina Codogni.
Upowszechnienie się rad złamałoby jednak wszechwładzę partii. To groziło, że poznański czerwiec może się powtórzyć w stolicy i innych kluczowych miastach. Na dokładkę partyjne doły już otwarcie żądały przekazania władzy Gomułce, co poparła frakcja „puławian”. Jasne stawało się, że podczas wyznaczonych na 19 października 1956 r. obrad VIII Plenum KC PZPR musi dojść do przesilenia. Zapowiadało się, iż na partyjne szczyty triumfalnie wróci, strącony z nich przez Bieruta na polecenie Stalina, towarzysz „Wiesław”. Dowodzący armią PRL marszałek Konstanty Rokossowski w kolejnych depeszach słanych do Moskwy nalegał na natychmiastową interwencję kierownictwa ZSRR, ostrzegając, iż Polska może wymknąć się spod kontroli Kremla.

Niezapowiedziane odwiedziny

„Wytworzona sytuacja w kierownictwie PZPR budzi u nas poważne zaniepokojenie w związku ze specjalnym znaczeniem położenia Polski dla obozu socjalizmu, a w szczególności dla Związku Radzieckiego” – głosił komunikat wydany przez Prezydium KC KPZR i przesłany z Moskwy do stolic wszystkich krajów bloku wschodniego oraz do Pekinu. Zaraz po jego wydaniu Nikita Chruszczow wsiadł do samolotu, a w podróż do Warszawy zabrał ze sobą zaprawionych w bojach z Polakami dawnych współpracowników Stalina: Wiaczesława Mołotowa, Łazara Kaganowicza i Anastasa Mikojana. Towarzyszył im dowódca wojsk Układu Warszawskiego marszałek Iwan Koniew oraz kilku generałów.
Do stolicy Polski przylecieli rano 19 października. „Natychmiast po przybyciu do Warszawy delegacja radziecka zażądała przesunięcia plenum na późniejszy termin, a także wyraziła sprzeciw wobec planów wykluczenia z Biura Politycznego Rokossowskiego oraz kilku przedstawicieli frakcji natolińskiej” – opisuje Codogni. Pomimo szantażu oraz zrugania przez Chruszczowa już na lotnisku Edward Ochab nie odwołał VIII plenum. Zgodnie z planem zaczęło się o godz. 10 i od razu postawiono wniosek o przyjęciu do KC Gomułki wraz z całym gronem jego współpracowników, m.in. Zenonem Kliszką i Marianem Spychalskim.
Potem Ochab wraz z Gomułką i kilkoma innymi współpracownikami pojechali do Belwederu. Tam czekała radziecka delegacja. „Jesteśmy zdecydowani na brutalną interwencję w wasze sprawy i nie dopuścimy do realizacji waszych zamiarów” – oznajmił Chruszczow. Chwilę potem przekazał, że jednostki Armii Czerwonej opuściły koszary na terytorium PRL – kilkaset czołgów wspartych przez transportery wiozące piechotę zmierzało w stronę Warszawy. Stan gotowości bojowej ogłoszono także we wszystkich radzieckich okręgach wojskowych przy granicy z Polską. Do Zatoki Gdańskiej wpłynęły krążownik „Żdanow” oraz trzy niszczyciele. Osaczony kraj nie mógł liczyć nawet na własną armię. W Ludowym Wojsku Polskim służyło 41 radzieckich generałów i prawie 700 wysokiej rangi oficerów. Skorzystał z tego marszałek Rokossowski, wydając rozkaz 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej, by otoczyła Warszawę.
Sytuacja przeraziła Ochaba. Zaraz po rozpoczęciu negocjacji z Chruszczowem jeden z pokoi w Belwederze płk Zbigniew Paszkowski przekształcił na tymczasowy sztab. Spływały tam meldunki z kraju o przemieszczaniu się radzieckich wojsk, o próbie zablokowania polskiej floty, o otoczeniu Warszawy, o tym, że w stolicy robotnicy i studenci zdobywają broń, przygotowują butelki z benzyną, a atmosfera przypomina lato 1944 r.
Tamtego dnia Ochab był już tylko tłem dla Gomułki, który wbrew wszystkiemu nie zamierzał skapitulować. Zresztą gdyby to zrobił, narzucenie Polsce po raz kolejny woli Kremla stanowiłoby tylko iskrę wzniecającą powszechny bunt. „Parę lat temu spotkałem się z Goździkiem w sanatorium i spytałem go: «Co ty chciałeś zrobić czołgom tymi odkuwkami i butelkami?»” – wspominał Karol Modzelewski. „Zmietliby nas, ale następne pokolenia wiedziałyby, że stawiliśmy opór” – odparł zapytany.

„Wiesław” i Mao

„Wobec takiego dyktatu odpowiedziałem mu (Chruszczowowi – red.), że nie będziemy rozmawiać, jeśli nie zdejmie tego rewolweru ze stołu” – opowiadał w styczniu 1957 r. Gomułka premierowi Czou En-lajowi. „Zapytałem, czy przyjechali po to, aby nas aresztować. Chruszczow oświadczył, że tego nie powiedział i takich zamiarów nie ma, lecz że KPZR jest zdecydowana na interwencję w obronie interesów Związku Radzieckiego” – wspominał „Wiesław”.
Świadkowie dyskusji zapamiętali, że nie przebiegała ona w tak łagodnym tonie. Gomułka spokojny były jedynie na początku, gdy starał się tłumaczyć, że planowane zmiany są koniecznością, a on nie zamierza obalać komunistycznego ustroju, jednak druga strona żądała całkowitego posłuszeństwa. „W sporze z Chruszczowem Gomułka stracił panowanie nad sobą, zapomniał się i przeszedł na język polski, mówiąc szybko, jakby w transie, w kącikach ust wystąpiła mu piana, ktoś zaczął tłumaczyć, ale nie nadążał. Chruszczow bezradnie mu się przyglądał, daremnie prosząc, aby przeszedł na rosyjski, wreszcie ogłoszona została krótka przerwa” – opisują Jerzy Eisler i Robert Kupiecki w książce „Na zakręcie historii – rok 1956”.
Niecodzienna odwaga i determinacja zrobiły na delegacji radzieckiej olbrzymie wrażenie, bo do tego momentu goście z Moskwy pozostawali w przekonaniu, iż wystarczy demonstracja siły, po czym kierownictwo PZPR podporządkuje się woli Kremla. Po wznowieniu rozmów próbowano go łamać kolejnymi groźbami, lecz „Wiesław” pozostał nieugięty. Wprawdzie można było go znów aresztować i powołać nowe kierownictwo partii złożone z „natolińczyków”, ale doświadczenia z przeszłości wskazywały, iż wówczas nastąpi konieczność tłumienia kolejnego polskiego powstania.
Tymczasem bardzo niepokojące wiadomości napływały z Węgier, gdzie również politycznie wrzało. W tym momencie zaprocentowało jeszcze jedno zdarzenie. Miesiąc wcześniej polska delegacja na czele z Ochabem wybrała się do Pekinu na VIII Zjazd KPCh. Wówczas aż trzykrotnie przyjmował ją Mao Zedong, żywo zainteresowany zmianami zachodzącymi w Polsce. Chińskiemu przywódcy od dłuższego czasu ciążyło protekcjonalne traktowanie go przez Kreml. Państwo Środka nawet w stanie upadku i nędzy pozostawało zbyt ogromne, żeby nie marzyć o roli światowego mocarstwa.
Po umocnieniu władzy Mao rozpoczął próbę wywalczenia dla siebie roli lidera bloku krajów socjalistycznych. Wedle wspomnień ambasadora PRL w Pekinie Stanisława Kiryluka, gdy Chruszczow wylatywał z Moskwy do Warszawy, chiński przywódca otrzymał tajną depeszę. Radzieckie kierownictwo informowało go, iż bierze pod uwagę przeprowadzenie w Polsce zbrojnej interwencji. Kiryluk w raporcie, jaki przesłał do centrali, opisał rozmowę z szefem KPCh: „Mao stwierdził, iż KPCh kategorycznie sprzeciwiła się zamierzeniom radzieckim i pragnąc bezpośrednio przedstawić stanowisko chińskie, wysłano natychmiast delegację z Liu Shaoqi (głowa państwa – red.) na czele do Moskwy”.
Po rozmowie Chruszczowa z Gomułką i wizycie Liu Shaoqi na Kremlu przed świtem 20 października radzieckie kolumny pancerne zatrzymały się w odległości od 80 do 150 km od Warszawy. Tylko jeden zabłąkany batalion, do którego nie dotarły rozkazy, wkroczył na przedmieścia stolicy Polski. Po czym szybko się z nich wycofał. W trwającej wojnie nerwów strona radziecka zaczęła tracić miażdżącą przewagę.

Odwrót do koszar

Po dramatycznych rozmowach w Warszawie Chruszczow wraz z resztą delegacji odleciał do Moskwy. Przez kolejną dobę trwał pełen napięcia stan zawieszenia, zaś radzieckie czołgi tkwiły w niewielkiej odległości od stolicy Polski. W tym czasie Prezydium KC PZPR zdecydowało, iż należy czekać, i Gomułka nie został ogłoszony nowym I sekretarzem. Jednak podczas wznowionych obrad VIII plenum wygłosił 20 października przemówienie, które dokładnie trafiało w to, czego oczekiwali obywatele. Gloryfikował w nim poznańskich robotników, choć zbuntowali się oni przeciwko władzy. „Protestowali oni przeciw złu, jakie szeroko rozkrzewiło się w naszym ustroju społecznym i które ich również boleśnie dotknęło, przeciwko wypaczeniom podstawowych zasad socjalizmu” – mówił. Wystąpienie Gomułki wzbudziło entuzjazm. Ludzie chcieli, żeby to on rządził w PRL.
W tym samym czasie w Pekinie zebrało się chińskie biuro polityczne, by zająć się kwestią udzielenie pomocy Polsce. W jego trakcie Mao Zedong określił zamiar Kremla, by dokonać zbrojnej interwencji, „przejawem wielkomocarstwowego szowinizmu”. Potem wezwał na rozmowę ambasadora ZSRR Pawła Judina. „Proszę, abyście natychmiast drogą telefoniczną przekazali to Chruszczowowi, że jeśli Związek Radziecki użyje wojska, to my udzielimy Polakom poparcia przeciwko wam oraz opublikujemy komunikat piętnujący waszą zbrojną interwencję w Polsce” – takie słowa, wedle relacji obecnego przy rozmowie redaktora naczelnego dziennika „Renmin Ribao”, usłyszał ambasador.
Następnego dnia Chruszczow oświadczył zdawkowo współpracownikom: „Biorąc pod uwagę okoliczności, należy zrezygnować ze zbrojnej interwencji. Wykazać wyrozumiałość”. Kiedy 21 października 1956 r. VIII plenum przekazywało stanowisko I sekretarza KC w ręce Gomułki, radzieckie wojska rozpoczęły odwrót do koszar. Jednocześnie przez polskie miasta przetaczała się fala ogromnych wieców. Największy odbył się 24 października przed Pałacem Kultury i Nauki. Ponad 300 tys. ludzi zaśpiewało Gomułce „Sto lat”, a potem tłum skandował długo „Wiesław! Wiesław!”.
Nigdy wcześniej ani później żaden komunistyczny przywódca nie dostał od Polaków tak wielkiego kredytu zaufania, który potem tak bardzo roztrwonił. Jednak wtedy liczyło się, że wreszcie dobiegają końca straszne stalinowskie czasy, a dzięki zbiegowi okoliczności i uporowi Gomułki udało się wyszarpać dla Polski spory kawałek suwerenności. Jak bardzo wszystko mogło pójść gorzej, przekonywali się na własnej skórze 23 października Węgrzy. Gdy wzniecili bunt, Mao nie stanął w ich obronie, a przy tłumieniu węgierskiego powstania Chruszczowowi nie zadrżała ręka. ©℗
Ponad 300 tys. ludzi śpiewało Gomułce „Sto lat”, a potem tłum skandował „Wiesław! Wiesław!”. Nigdy wcześniej ani później żaden komunistyczny przywódca nie dostał od Polaków tak wielkiego kredytu zaufania, który potem tak bardzo roztrwonił.