Po bitwie pod Chocimiem w 1621 r. nie wyciągnięto wniosków. Dlatego kolejne wojny toczono już nie poza granicami, lecz w samym sercu coraz słabszego państwa.

Przed 400 laty zszokowani Polacy odkryli, że wojna nie musi toczyć się daleko poza granicami ich państwa. „Najpierw połknę Polskę, potem resztę Europy” – oznajmił wiosną 1621 r. młody sułtan Osman II. Do lata zgromadził armię liczącą ok. 100 tys. piechoty, którą wspierało 30 tys. konnych oraz 115 dział.
Jedynie Francja potrafiła w tamtym czasie wystawić równie liczne wojska. Cała ta potęga, pod dowództwem sułtana, na początku września 1621 r. zjawiła się u południowych granic Rzeczpospolitej.

Beztroskie mocarstwo

Na początku XVII w. niewiele było w Europie nacji równie pewnych bezpiecznej przyszłości, co Polacy. W poprzednim stuleciu Jagiellonom udało się ostatecznie rozgromić zakon krzyżacki i przekształcić go w lenno. Zagrażającą Litwie ekspansję Carstwa Moskiewskiego zatrzymano na wschodnich rubieżach, choć stracono Smoleńsk. Nie pozwolono też, by Inflanty wpadły w ręce Szwecji. Na zachodniej granicy rozbita na liczne państewka niemiecka Rzesza nie stwarzała zagrożenia, a z cesarstwem Habsburgów utrzymywano poprawne relacje.
Co najciekawsze, jeszcze lepsze stosunki łączyły Polskę z Turcją. Sułtan Sulejman Wspaniały w 1533 r. zawarł z królem Zygmuntem Starym traktat wieczysty: od tej pory wszelkie spory miały być rozstrzygane na drodze pokojowej. Rzecz nie miała precedensu, bo Imperium Osmańskie z żadnym innym chrześcijańskim krajem nie podpisało podobnego traktatu. W kolejnych dekadach mocarstwa łączyły wręcz serdeczne relacje. Pisząc list do ostatniego z Jagiellonów, sułtan Sulejman zaczął go od słów: „Z łaski Bożej królu i panie Zygmuncie Auguście, przyjacielu nasz a sąsiedzie miły i starodawny”.
Stan błogiego bezpieczeństwa utrzymywał się jeszcze długo po tym, jak rządy Jagiellonów dobiegły końca, zaś Rzeczpospolita stała się monarchią elekcyjną. Za panowania Zygmunta III Wazy hetman Jan Karol Chodkiewicz, dzięki wiktorii w 1605 r. pod Kircholmem i równie mistrzowskiemu poprowadzeniu wojny ze Szwecją, przekreślił snute w Sztokholmie plany podboju Inflant.
O wiele większe kłopoty przyniosły państwu poczynania kresowych magnatów pragnących uczynić rosyjskim carem Dymitra Samozwańca. Ich ambicje uwikłały Rzeczpospolitą w wojnę z Rosją. Przy czym początkowo wszystko zapowiadało się znakomicie. W lipcu 1610 r. hetman Stanisław Żółkiewski rozgromił pod Kłuszynem siedmiokrotnie liczniejsze wojska przeciwnika, biorąc do niewoli cara Wasyla Szujskiego. Władca Rosji wraz z braćmi musiał w Warszawie 29 października 1611 r. oddać hołd Zygmuntowi III. W sali senatorskiej Zamku Królewskiego ukląkł przed siedzącym na tronie monarchą i ucałował jego dłoń, przysięgając posłuszeństwo. Wprawdzie rok później rosyjscy powstańcy odbili Moskwę i nowym carem uczynili Michała Romanowa, lecz nie oznaczało to definitywnej przegranej. Po kilku latach walk zawarto w grudniu 1618 r. rozejm w Dywilinie. Przyniósł on Polakom i Litwinom olbrzymie zdobycze terytorialne: po 100 latach odzyskano Smoleńsk wraz z ziemią smoleńską oraz siewierską i czernihowską. Rzeczpospolita Obojga Narodów objęła swymi granicami obszar o powierzchni 990 tys. km kw., znajdując się w apogeum swojej potęgi.

Miłe złego początki

„W XVI i XVII w. ordynacja Ostrogskich liczyła 600 wsi i ok. 20 miast. Stanisław Lubomirski miał w 1642 r. 300 wsi” – podkreśla Marcin Schirmer w monografii „Arystokracja. Polskie Rody”. Od końca rządów Jagiellonów na kresach rosły w siłę rody magnackie. Najpotężniejszy wśród możnowładców Janusz Ostrogski w 1618 r. posiadał 80 miast i 2760 wsi, które dawały mu dochód w wysokości 400 tys. zł rocznie. Dzięki tym ogromnym pieniądzom magnaci mogli utrzymywać wielkie dwory i armie oraz pozwolić sobie na prowadzenie własnej polityki zagranicznej. To z kolei sprawiało, że na wschodnich rubieżach władza króla była iluzoryczna, a Polska dla sąsiadów stawała się nieprzewidywalna.
Wyprawa na Moskwę nie wydarzyłaby się, gdyby nie wdanie się Sapiehów oraz pomniejszych litewskich rodów w prywatną wojnę z Rosją. Podobnie stało się 10 lat później na południu. „Przed kampanią mołdawską Żółkiewski wydał uniwersał, w którym krytykował działania magnatów na terenie Mołdawii” – podkreśla w opracowaniu „Wojna o tron hospodarski w Mołdawii w latach 1615–1616 i jej wpływ na stosunki polsko-osmańskie” Valentin Constantinov. Magnaci posiadający latyfundia u południowych granic Rzeczpospolitej chcieli osadzić w Jassach uległego im władcę. Celowali w tym Potoccy i Wiśniowieccy, organizując dwie wyprawy, bo uparli się, aby Mołdawią rządził ich faworyt Aleksander Mohyła. Obie zakończyły się klęskami, gdyż tamtejsze tereny ze swoją strefę wpływów uważała Turcja.
Mimo to magnaci parli do kolejnej wyprawy. „Ani król, ani hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski nie wspierali idei nowej kampanii wojennej, która nie miała szans powodzenia, a mogła przynieść duże kłopoty Rzeczypospolitej. Kolejnym powodem takiego podejścia do problemu mołdawskiego były priorytety w polityce zagranicznej Zygmunta III, a razem z nim i hetmana polnego, który wspierał każdy krok króla w tej kwestii. Głównym problemem dla Zygmunta III Wazy była sprawa moskiewska” – pisze Constantinov.
Tymczasem w Stambule sułtanem w 1618 r. został zaledwie 14-letni Osman II. Wszechstronnie uzdolniony chłopak bardzo chciał udowodnić, że jest wielkim wodzem. Dlatego awanturnicze wyprawy polskich magnatów uznał za znakomity pretekst do zerwania z polityką poprzedników. Choć nie było ku temu strategicznych powodów, to nagle z cichego sojusznika Rzeczpospolita miała się stać dla Imperium Osmańskiego największą zdobyczą. Młody sułtan musiał tylko zmusić otoczenie do zaakceptowania tej wolty. To zagrożenie szybko dostrzegł Stanisław Żółkiewski i zaczął przed nim ostrzegać króla Zygmunta III.

Kłopoty na własne życzenie

„Król wierzył w energię i talent Żółkiewskiego” – podkreśla w książce „Wielcy hetmani Rzeczypospolitej” Jerzy Besala. „6 lutego 1618 roku, gdy zmęczony Żółkiewski chciał złożyć buławę, Zygmunt Waza powierzył mu urząd hetmana i kanclerza wielkiego koronnego” – dodaje.
Awans na najważniejsze urzędy w Koronie okazał się dla dobiegającego 71. roku życia wodza nie tyle radością, ile utrapieniem. Zgodnie z życzeniem króla musiał się zająć ratowaniem sytuacji na południowej granicy. Ponieważ trwała wojna z Rosją i konieczność walki na dwa fronty groziła katastrofą, hetman rozpoczął negocjacje z Iskenderem Paszą, zarządzającym w imieniu sułtana północnymi ziemiami imperium. Początkowo udało się osiągnąć porozumienie, choć kosztem sporych ustępstw. Żółkiewski oddawał Mołdawii Chocim (oprócz warownego zamku) oraz zobowiązywał się do tego, że Rzeczpospolita będzie powstrzymywać zamieszkujących Ukrainę Kozaków przed najazdami na ziemie tureckie. W zamian Iskender Pasza obiecywał pokój oraz nakazanie Tatarom zaprzestania najazdów na Polskę.
Tymczasem bardzo szybko Zygmunt III dał powody do podważenia zawartego kompromisu. W 1618 r. po buncie Czechów zaczęła się rozlewać na całą Europę wojna, nazwana później trzydziestoletnią. Korzystając z zaangażowania Habsburgów w pacyfikowaniu czeskiej rewolty, władca Siedmiogrodu Gábor Bethlen poprowadził wojska na Austrię i obległ Wiedeń. Wówczas Zygmunt III wpadł na fatalny pomysł upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu – na pomoc Habsburgom posłał lisowczyków. „Owi bezrobotni po wojnach moskiewskich zabijacy – kierujący się w walce okrutnymi zasadami, które zresztą przynosiły im wielkie sukcesy (…) błyskawicznie dotarli na Węgry” – pisze Besala.
Spustoszenie przez lisowczyków Słowacji i Siedmiogrodu zmusiło Bethlena do odwrotu spod Wiednia. Największym oburzeniem na polskiego króla zapałano wówczas w Stambule. Od stuleci uważano tam Habsburgów za największego wroga Turcji. Na dokładkę nowy hospodar Mołdawii zdecydował się wybrać polski protektorat. Tę zmianę frontu Zygmunt III przyjął z zadowoleniem, ale Osman II poczuł się urażony. W liście wysłanym do Warszawy w maju 1620 r. pisał: „Upewniam cię, że chcę być zwycięzcą twoim i gonić cię od wschodu do zachodu słońca”. Informował też, iż na ziemiach polskich „umyśliłem wywrócić i z ziemią zrównać cokolwiek jest. Kraków chcę złupić i za sobą w Królestwie twoim miecza mego pamiątkę zostawić”.
Groźby nastolatka należało traktować poważnie, skoro mógł wydawać rozkazy największej armii w tej części świata.

Wyjść naprzeciw wrogowi

Ćwierć wieku wcześniej, gdy Mołdawii zagroziło podbicie przez Tatarów pod wodzą chana Ğazı II Gireja, kanclerz Jan Zamojski poprowadził wojska koronne w głąb tego kraju. Po czym w październiku 1595 r. pod Cecorą zbudował obóz warowny, gdy czekał na wroga. Trzykrotnie liczniejsza armia tatarska, wspierana przez Turków, nie potrafiła zdobyć fortecy. Jednocześnie kontruderzenia husarii siały spustoszenie wśród Tatarów. Wreszcie chan zgodził się podpisać pokój. Wówczas u boku Zamojskiego wojennego fachu uczył się Żółkiewski.
To, że wojska koronne liczyły ledwie 7 tys. żołnierzy, skłoniło Żółkiewskiego do decyzji o powtórzeniu brawurowego manewru sprzed lat. Po otrzymaniu od króla i senatu upoważnień, na początku września 1620 r. hetman poprowadził wojsko w głąb Mołdawii. Liczył przy tym, że dołączy do niego hospodar mołdawski Kacper Grazziani. Tymczasem ten spanikował. Najpierw wzniecił zamieszki w Jassach, podczas których wyrżnięto przebywających w mieście Turków, a następnie spakował wszystko, co cenne, i ulotnił się wraz z oddziałem 600 konnych. Zatrzymała go dopiero załoga zamku w Chocimiu – poddany presji zgodził się dołączyć wraz z podkomendnymi do wojsk Żółkiewskiego. Nikt nie spodziewał się, jak fatalne może to przynieść skutki.
Tymczasem hetman zmusił podkomendnych, by szybkim marszem dotarli pod Cecorę i zaczęli odbudowywać stare umocnienia. Zastała ich przy tym armia pod dowództwem Iskendera Paszy, która przybyła 17 września. Jej siły okazały się jedynie dwukrotnie liczniejsze od polskich, więc hetman zdecydował, że należy wyjść w pole i rozbić ją, nim nadciągną większe siły turecko-tatarskie. „Skrzydeł polskiej jazdy, która miała rozstrzygnąć walkę, bronić miały dwa tabory po 50-60 wozów z ośmioma działami, obsadzone kilkoma setkami piechoty” – opisuje Jerzy Besala. Ta ruchoma forteca wyjechała z obozu, żeby skierować się w stronę oddziałów wroga i dać husarii możliwość wykonania szarży. Zanim to nastąpiło, wydarzyły się jednocześnie trzy katastrofy. Prawe skrzydło taborów ugrzęzło i w powstałą lukę wdarła się tatarska jazda, jednoczesnej oddział Grazzianiego przeszedł na turecką stronę. On sam na tyłach namówił zaś starostę Aleksandra Kalinowskiego do wspólnej ucieczki. Wkrótce gruchnęła wieść, że także reszta dowódców ucieka. Panikę z trudem opanował Żółkiewski i ponoszącej straty jeździe udało się wycofać do obozu. Odparto potem szturm, lecz śmierć jednej trzeciej podkomendnych hetmana oznaczała brak szans na zwycięstwo. To, że Grazziani nie zdołał uciec i jego obciętą głowę wysłano do Stambułu, stanowiło małe pocieszenie.
Zdziesiątkowana armia musiała przebić się do granic Rzeczypospolitej. Mimo powtarzanych ataków wroga tym razem warowny tabor nie zawiódł i przez dwa tygodnie sukcesywnie udawało się maszerować na północ. Hetman jednak znów popełnił błąd. Zrezygnował z ukarania tych, którzy ulegli panice i po próbie ucieczki wrócili do obozu. Jednocześnie nie odebrał lisowczykom i czeladzi kosztowności, jakie ci zdążyli zrabować z bagaży tchórzy. Gdy dotarto nad Dniepr w okolicach Mohylowa i wydawało się, że ocalenie jest na wyciągnięcie ręki, podkomendni Żółkiewskiego zabrali się za wyrównywanie prywatnych rachunków. „Rotmistrzowie i szlachta zaczęli bowiem siłą odbierać czeladzi i lisowczykom zrabowane w czasie pamiętnej nocy, w okopach Cecory, kosztowności. Szczęk szabel, łoskot wystrzałów i jęki rannych rozniosły się po obozie” – pisze Besala.
Część zaatakowanych zaczęła uciekać w stronę Dniepru. Temu wszystkiemu ze zdziwieniem przyglądali się Turcy i Tatarzy. Wreszcie postanowili, że nie mogą pozwolić, by Polacy pozabijali się nawzajem bez ich udziału. Ich ataku nikt nie odpierał, więc wyrżnęli obie strony sporu. Jedynie kilkuset podkomendnych hetmana, słuchając jego rozkazów, wycofywało się, trzymając szyk. „Pan kanclerz (Żółkiewski – red.) zsiadłszy z konia swego przebił szablą, przykład drugim dając, że nie myśli uciekać. Szedł piechotą ćwierć mili, z jednej strony się mnie podparłszy, a z drugiej pana Kaznowskiego” – opisywała potem Abraham Złotopolski w liście do Wojciecha Miaskowskiego. W końcu Tatarzy rozerwali polski szyk i dopadli hetmana. Jego odciętą głowę Osman II kazał powiesić nad bramą swego pałacu.

Przebudzenie na czas

„Podobnej klęski wojennej od niepamiętnych czasów nie doznała Rzeczpospolita. Całe wojsko, nieliczne wprawdzie, ale stanowiące jedyną w owym czasie obronę – zniesione, hetman wielki i kanclerz koronny zabity, hetman polny w niewolę wzięty, granice Rzeczypospolitej na oścież otwarte Tatarom, którzy też nie omieszkali skorzystać z tej sposobności i rozpuścili zagony swoje” – zapisał Józef Tretiak na kartach „Historii wojny chocimskiej 1621”. Wieść o zagładzie armii Żółkiewskiego sprawiła, że przez cały kraj przetoczyła się panika.
Nadciągająca zima sprawiła, że Osman II nie śpieszył się z rozpoczęciem najazdu. Tak dał Rzeczypospolitej czas na ochłonięcie. Pierwsi zimną krwią wykazali się posłowie, zachowując się podczas listopadowego Sejmu wyjątkowo odpowiedzialnie. „Groza niebezpieczeństwa nakłoniła szlachtę do uchwalenia podatków wojennych w rozmiarach dotąd niebywałych” – pisze Tretiak. Dotyczyły one tym razem wszystkich mieszkańców i miały wystarczyć na wystawienie armii liczącej 65 tys. żołnierzy. Nigdy wcześniej Polska i Litwa nie mogły się poszczycić równie licznym wojskiem. Do niego zamierzano dołączyć Kozaków oraz broniące ojczystych ziem pospolite ruszenie.
Największym kłopotem okazał się brak doświadczonego wodza potrafiącego zarządzać równie wielką armią. Poza Żółkiewskim kwalifikacje do tego miał hetman polny Stanisław Koniecpolski. Jednak pod Mohylowem Turcy wzięli go do niewoli. Z wybitnych dowódców pozostał już tylko zwycięzca spod Kircholmu Jan Karol Chodkiewicz. Zgodzono się złamać niepisany zwyczaj i o stanięcie na czele wojsk koronnych poproszono hetmana wielkiego litewskiego. „Zmęczony trudem nieustannych wojen Chodkiewicz i tym razem, ponoć prosto z własnego wesela, niezwłocznie pożegnawszy małżonkę (…) wyruszył, by wypełnić ostatnie żołnierskie zadanie swego życia” – relacjonuje Besala.

O jedną beczkę prochu od klęski

Chodkiewicz postanowił powstrzymać turecki najazd u granic Rzeczypospolitej – pod Chocimiem. Tam poprowadził wojsko liczące ok. 35 tys. żołnierzy i zaczął budować obóz warowny. Wkrótce przybyli do niego, wypełniając sojusznicze zobowiązania, Kozacy. Łącznie pod swoją komendą hetman zgromadził ok. 65-tysięczną armię polsko-litewsko-kozacką (ukraińską). Przy czym w jej składzie znajdowało się też 6 tys. zaciężnych piechurów z krajów niemieckich. Wielką wagę Chodkiewicz przykładał też do artylerii – miał 50 dział.
Deszczowe lato sprawiło, że dopiero na początku września 1621 r. główne siły Imperium Osmańskiego dotarły pod Chocim. Widząc zmęczenie wroga, hetman rwał się do rozstrzygającej bitwy, jak rok wcześniej Żółkiewski. Jednak otoczenie domagało się ostrożności. Chodkiewicz ustąpił i przez następne tygodnie twardą ręką dowodził obroną oblężonego obozu. Kluczową rolę w trakcie walk odgrywali: artyleria oraz 8 tys. husarzy. Ilekroć Turkom i Tatrom udawało się przełamać opór piechoty, do kontruderzenia ruszała konnica, na czele której niezmiennie szarżował hetman. Ponoszący ciężkie straty najeźdźcy okazywali się wobec tej taktyki bezradni.
W drugiej połowie września stało się jasne, że groźniejszym przeciwnikiem dla oblężonych jest brak żywności oraz szerząca się w obozie dyzenteria. Przy czym po obu stronach szańców doświadczano tych samych utrapień. O zwycięstwie miało rozstrzygnąć to, kto okaże większy upór. Tymczasem Chodkiewicz ciężko zachorował, czemu towarzyszyły ataki epilepsji. „Dnia 23 września do łoża konającego wezwano komisarzy, pułkowników i rotmistrzów: hetman nie mógł już mówić, tylko omdlałą ręką podał buławę Lubomirskiemu na znak, iż w jego ręce składa dowództwo. Po południu tegoż dnia wsadzono umierającego do karety i powieziono na zamek chocimski; chodziło bowiem o to, ażeby niewątpliwie i szybko nadchodząca śmierć jego mogła być jak najdłużej utajoną i przed swoimi i przed wrogiem” – opisuje Tretiak.
To jednak się nie udało i na wieść o zgonie hetmana 28 września Osman II nakazał frontalny atak. Kiedy został odparty, całe otoczenia sułtana zaczęło się domagać rozmów pokojowych i szybkiego odwrotu na południe, nim nadciągnie sroga zima. Nie wiedziano, że w obozie obrońcom pozostała już zaledwie jedna beczka prochu i prawie nic do jedzenia.
Załamany sułtan zgodził się na honorowy traktat pokojowy, który podpisano 9 października. Na papierze wszystko wracało do stanu sprzed wojny. Jednak były to pozory. Osman II został rok później zamordowany przez janczarów. Z kolei w Polsce król, magnateria i szlachta uznali, że odparcie najazdu potężnego wroga to najlepszy dowód na doskonałość Rzeczpospolitej. Nie zamierzano niczego zmieniać ani też wyciągać wniosków na przyszłość. Dlatego kolejne wojny ze Szwecją, z Rosją i Turcją toczono już nie poza granicami, lecz w samym sercu coraz słabszego państwa.
Największym kłopotem był brak doświadczonego wodza. Poza Żółkiewskim kwalifikacje do tego miał hetman polny Stanisław Koniecpolski. Jednak pod Mohylowem Turcy wzięli go do niewoli. Z wybitnych dowódców pozostał tylko zwycięzca spod Kircholmu Jan Karol Chodkiewicz. Zgodzono się złamać niepisany zwyczaj i o stanięcie na czele wojsk koronnych poproszono hetmana wielkiego litewskiego