W „odbudowywanej” przez komunistów Polsce historia podporucznika Jana Bołbotta nie miała szans na przebicie się. W Londynie nie było lepiej.

Bohaterska obrona Polski napadniętej w 1939 r. najpierw przez hitlerowskie Niemcy, a następnie Związek Radziecki przestała interesować świat zaledwie chwilę po upadku Warszawy. Tyleż bohaterski, ile rozpaczliwy opór, jaki agresorzy napotkali na naszych ziemiach, szybko przestał być newsem. A gdy w 1941 r. Związek Radziecki stał się sojusznikiem aliantów w zmaganiach z III Rzeszą, wszelkie próby podejmowania dyskusji na temat paktu Ribbentrop-Mołotow, agresji 17 września czy Katynia nie tylko nie były mile widziane, lecz wręcz postrzegano je jako działania osłabiające potencjał wojenny koalicji antyhitlerowskiej. Ukoronowaniem współpracy między mocarstwami stało się podpisanie w 1945 r. porozumień jałtańskich i teherańskich.
Misja: prawda
W tych okolicznościach w 1945 r. do Londynu dotarł mjr Emil Markiewicz. Do stolicy Wielkiej Brytanii nie przywiózł niczego poza historią. Jej uratowanie od zapomnienia stało się jego obsesją i zarazem celem życia. Przyzwyczaił się już do przeszkód, jakie los piętrzył na jego drodze, toteż nie zdziwił się, że również w Wielkiej Brytanii właściwie od samego początku natknął się na trudności. Wszystko to nie miało dla niego jednak znaczenia. Czuł się heroldem prawdy. Nie potrafił zapomnieć zwłaszcza młodego ppor. Jana Bołbotta. W 1939 r. był jego bezpośrednim przełożonym i do końca okłamywał młodego oficera osaczonego w bunkrze przez sowieckie czołgi i piechotę. Mamił go nadzieją, że pomoc nadejdzie lada moment. Podporucznik i jego ludzie zginęli.
Wojna oswoiła świat ze śmiercią milionów osób, ale Markiewicz wciąż nosił w sobie żałobę po swoich żołnierzach i postanowił zrobić wszystko, by ich ofiara nie poszła na marne. W „odbudowywanej” przez komunistów Polsce historia, którą chciał rozgłosić, nie miała szans na przebicie się do powszechnej świadomości. Tu temat sowieckiej agresji na niczego niespodziewającego się sąsiada nie istniał. Postawił więc wszystko na jedną kartę i postanowił spróbować na Zachodzie.
Cisza przed burzą
We wrześniu 1939 r. Emil Markiewicz, wówczas jeszcze w stopniu kapitana, został dowódcą 4 kompanii batalionu fortecznego Korpusu Ochrony Pogranicza „Sarny”. Sarny były w tym czasie nadgranicznym miasteczkiem położonym w województwie poleskim. W latach 20. i 30. XX w. mieściła się w nich m.in. siedziba dowództwa pułku. Jesienią 1939 r. rejon ten był nieźle umocniony, ale we znaki dawały się braki kadrowe. W związku ze spodziewaną agresją Niemiec najlepszych pograniczników wyekspediowano na zachód (w sierpniu 1939 r. Sarny opuścił m.in. kpt. Władysław Raginis, który dowodził następnie obroną Wizny), a luki naprędce uzupełniano weteranami oraz zmobilizowanymi rezerwistami. Żołnierzy dostarczyła Powiatowa Komenda Uzupełnień Lublin i Kraśnik. W ten sposób znalazł się w Sarnach m.in. niedoszły absolwent prawa KUL ppor. Jan Bołbott. Mianowano go dowódcą rejonu umocnionego „Tynne Wieś” i powierzono jego pieczy dziewięć schronów bojowych.
Podporucznik Jan Bołbott
Nadszedł 17 września. W reakcji na agresję Związku Radzieckiego naczelny wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły, prezydent, rząd, prymas, spora część kadry oficerskiej, a także niezliczeni urzędnicy i maruderzy w otoczeniu masy taborów opuścili kraj. Nieprzebrana masa ludzi i towarów zaczęła przelewać się przez granicę z Rumunią. Wieczorem tego samego dnia wódz naczelny wydał tragiczny w skutkach rozkaz: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
Na wschodnich rubieżach kraju zapanował chaos, w okolicach Sarn wszystko pozostało jednak po staremu. Po rozlokowaniu załóg na stanowiskach bojowych dowódca pułku, ppłk Nikodem Sulik, nakazał sprawdzić na wszystkich odcinkach łączność oraz uzupełnić amunicję. Kiedy więc 18 września wieczorem na przedpolach polskich umocnień pojawiły się pierwsze sowieckie tanki, obrońcy byli gotowi. Przekonawszy się, że w Sarnach żadnych „negocjacji” nie będzie, wróg oddał kilka strzałów na postrach, po czym się wycofał. Dla nikogo nie było tajemnicą, że jego powrót jest jedynie kwestią czasu. Podporucznik Bołbott ogłosił dla swych ludzi alarm bojowy.
Dowódca
Kim był człowiek, którego tragiczny los jeszcze po wielu latach zakłócał spokojny sen Emila Markiewicza, a broniony przezeń odcinek zasłużył sobie na miano Termopili Wschodu? Jan Bołbott przyszedł na świat w Wilnie w 1911 r. w niezamożnej rodzinie kolejarza. W gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie pobierał nauki m.in. z Czesławem Miłoszem. Polski noblista napisał po latach: „W niższych klasach szkoły dzieliliśmy się na tłumek mikrusów i nielicznych starszych osiłków, opóźnionych w naukach, bo przecież to było zaraz po wojnie. Jednym z nich był Jan Bołbott. Widocznie z nauką mu nie szło, bo nie zauważyłem go w wyższych klasach” („Abecadło”). W 1930 r. Bołbott zwieńczył jednak edukację gimnazjalną, zdając „zwyczajny egzamin dojrzałości typu humanistycznego”. Następnie rozpoczął studia prawnicze na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych Uniwersytetu Stefana Batorego, gdzie dołączył do korporacji „Polonia”.
Jego studia w Wilnie przerwały problemy rodzinne. Najpierw matka straciła pracę, potem zmarł ojciec. Potrzebne były pieniądze, młody człowiek podjął więc zatrudnienie w urzędzie skarbowym. Tam w 1934 r. zastało go powołanie do odbycia służby wojskowej w 6 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. W gimnazjum i na uniwersytecie niczym szczególnym się nie wyróżniał, ale jego walory jako żołnierza przełożeni zauważyli natychmiast i ocenili wysoko. „Inteligentny, charakter zrównoważony, bardzo dobrze wyszkolony, zdyscyplinowany i lojalny, pracowity i dokładny. Wywiera dodatni wpływ na otoczenie. Usposobienia pogodnego, towarzysko obyty i koleżeński. Fizycznie wytrzymały. Prezencja zewnętrzna bardzo dobra” – napisano w jego charakterystyce. Na ćwiczeniach rezerwistów, w których uczestniczył często i chętnie, był więcej niż mile widziany. W 1936 r. mianowano go sierżantem, a rok później awansowano do stopnia podporucznika rezerwy.
W 1935 r. Jan Bołbott przeniósł się do Lublina, gdzie udało mu się znaleźć niezłą posadę w jednym z miejscowych banków. Względna stabilizacja sytuacji osobistej pozwoliła mu pomyśleć o podjęciu na nowo przerwanych niedawno studiów. Przyjęto go na KUL, gdzie poznał swoją przyszłą żonę. Jego wybranka, Helena Maria Wojciechowska, studiowała tam historię. 27 sierpnia 1938 r. w archikatedrze lubelskiej młodzi zawarli związek małżeński. W 1939 r. od uzyskania upragnionego dyplomu dzieliła Jana Bołbotta jedynie obrona pracy magisterskiej. Rozprawa zatytułowana „Zasady nabycia i utraty obywatelstwa w prawie polskim”, którą przygotował pod kierownictwem prof. Antoniego Derynga, została bowiem przyjęta i dobrze oceniona. Datę obrony wyznaczono na wrzesień.
Bitwa
Czołgi, które wieczorem 18 września wycofały się spod Tynnego, powróciły dnia następnego o godz. 4. Na polskie umocnienia rzucono olbrzymie sowieckie siły. Polaków zaatakowały masy piechoty wspierane przez artylerię i lotnictwo, kpt. Markiewicz otrzymał jednak rozkaz, by utrzymać się za wszelką cenę. Około godz. 14 ppłk Sulik, obawiając się okrążenia, zarządził wycofanie batalionu. Osłanianie odwrotu powierzono dowodzonej przez niedoszłego absolwenta prawa Jana Bołbotta 4 kompanii. Ani on sam, ani jego żołnierze nie zdawali sobie sprawy, że oznacza to dla nich śmierć.
Wiedział o tym jednak kpt. Markiewicz, który pozostawał w stałym kontakcie telefonicznym ze swym podkomendnym i do samego końca liczył na cud. Podczas szturmu 19 września wróg poniósł poważne straty, ale ppor. Bołbott nie miał złudzeń. W spisanej po latach przez Markiewicza relacji znalazł się dramatyczny opis: „czuje, że nieprzyjaciel «obkłada» jego obiekty materiałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu – w granicach jego widoczności – leży ponad 100 zabitych (wrogów – red.). Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest gorzej niż krytyczna – ma też poczucie, że do wieczora nie doczeka. Zapewnia mnie jednakże, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie wykonywał powierzone mu zadanie. Najwięcej szkód wyrządzają czołgi. Zmieniają one kolejno swoje stanowiska, podchodzą na najbliższe odległości i prowadzą ogień z działek przeciwpancernych wprost w szczeliny. Oślepiają przez to obsługę, a najczęściej powodują niepowetowane straty. Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Rozumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje mi, że wystarczy jej jedynie na 3–4 godziny walki. Zwraca się z gorącą prośbą o przeciwnatarcie – co mu wtedy przyrzekam – twierdząc, że zostanie to zrealizowane, gdy tylko odwód nadejdzie. Walczy do końca z tą świadomością, że bijemy się w związku taktycznym – co mnie może najbardziej dzisiaj boli, gdyż w tej sytuacji – prócz dobrego słowa, otuchy, niczego zrobić nie byłem w stanie”.
Załoga wytrzymała dłużej niż prognozowane cztery godziny. Kolejną relację z Tynnego otrzymał Markiewicz 20 września o godz. 3. „Oświadczył mi, że nowych wiadomości o nieprzyjacielu nie posiadają, gdyż całe Tynne «roi się» od niego. Ma przeczucie, że nie doczeka się momentu, kiedy nadejdzie pomoc, gdyż chwile jego są już policzone. Nieprzyjaciel bowiem zapalił materiały, którymi poprzednio «obłożył» obiekt, papa pali się bardzo szybko i wytwarza dym bardzo gryzący, który wdziera się do wewnątrz. Pragnąłby, ażeby pomoc ta była jak najszybsza, bo gdy eksploduje któraś z beczek – prawdopodobnie napełniona benzyną, wie, że zostaną żywcem pogrzebani. W chwili obecnej załoga walczy z nałożonymi maskami, lecz wszyscy skarżą się, że pochłaniacze przepuszczają dym i maski nic nie pomagają. Oświadczyłem, że należy natychmiast nałożyć na pochłaniacz zwilżone w wodzie chustki do nosa i nie przerywać walki pod żadnym warunkiem”.
Koniec
Po raz ostatni ppor. Bołbott zdołał się połączyć ze swoim dowódcą 20 września: „ppor. Bołbott melduje, że przed chwilą nastąpił wybuch przy sąsiednim obiekcie i na własne oczy widział, jak nieprzyjaciel wdarł się wewnątrz. Chociaż jego obserwacja jest bardzo utrudniona, gdyż cały rejon jest w gęstym czarnym dymie, wszelkimi możliwymi środkami przyszedł z pomocą sąsiadowi – lecz pomoc ta była bezskuteczna. W czasie tej rozmowy zwraca się on do mnie z osobistą prośbą. Oświadcza mi, że jest rok po ślubie i jego żona mieszka w Lublinie – podał mi adres. Prosi mnie bardzo, ażebym po szczęśliwym wydostaniu się z walki dał znać jego żonie, że jeżeliby miał zginąć, niech wie o tym, że do ostatniej chwili myśląc o Ojczyźnie, myślał również i o niej. Po otrzymaniu tej prośby przyrzekłem, że jeżeli będę mógł – postąpię według jego woli, ale zdaje mi się, że Bóg, który czuwa nad nami wszystkimi, będzie i dla niego litościwy i nie da mu zginąć – tym bardziej, że pomoc… Nie mogłem już dokończyć zdania, gdyż w słuchawce usłyszałem suchy trzask i stwierdziłem, że łączności między nami nie ma”.
Podporucznik Bołbott stracił życie wraz z 49 podkomendnymi. Stanowiskiem jego dowodzenia był bunkier „Pirat” (schron nr 9). Ponieważ nigdy nie odnaleziono jego ciała, przez długi czas przyjmowano, że to właśnie tam został uduszony bądź spalony. Wyniki badań przeprowadzonych w 2016 r. przez Dariusza Szymanowskiego pozwalają jednak również na założenie, iż młody dowódca podczas szturmu mógł znajdować się w schronie nr 4 i przeżyć sowieckie natarcie. Jeżeli wersja ta jest prawdziwa, to Jan Bołbott został rozstrzelany wraz z innymi polskimi obrońcami Tynnego, których wzięto tego dnia do niewoli. W okolicach Sarn Sowieci schwytali bowiem ok. 280 żołnierzy i oficerów. Zamordowali wszystkich. Ten sam los spotkał wcześniej miejscowych policjantów.
Batalion KOP „Sarny”, ocalony dzięki poświęceniu ppor. Bołbotta i jego żołnierzy, udało się wycofać. Żołnierze ci dołączyli następnie do składu grupy KOP gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna. Po raz kolejny stawili opór Sowietom pod Szackiem. Ostatni raz zmierzyli się z wrogiem 1 października 1939 r. pod Wytycznem. Powtórzył się tam scenariusz sarneński. Wziętych do niewoli Polaków (w tym rannych) Sowieci rozstrzelali, a 300 żołnierzy przepadło bez śladu.
Upamiętnienie
W 1945 r. Emil Markiewicz zjawił się w Londynie jako major. Nikodem Sulik był już wtedy generałem brygady opromienionym dokonaniami 5 Kresowej Dywizji Piechoty. Przed swoim dawnym dowódcą Markiewicz złożył ustny meldunek z przebiegu walk pod Tynnem oraz przedstawił wniosek o odznaczenie Jana Bołbotta krzyżem Virtuti Militari. Wniosek pozostał jednak bez rozpoznania.
Dlaczego tak się stało? W 1945 r. świat na nowo pogrążał się w chaosie. Na Hiroszimę zrzucono bombę atomową, Amerykanie już rekrutowali byłych nazistów na potrzeby przyszłej wojny wywiadowczej ze Związkiem Radzieckim, a na ziemiach polskich zainstalowano Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, co spowodowało wycofanie poparcia Wielkiej Brytanii i USA dla rządu w Londynie. Polskim środowiskom emigracyjnym, które usiłowały otrząsnąć się z pierwszego szoku po zdradzie sojuszników, kampania wrześniowa wydawała się prehistorią. Na bohaterskiego podporucznika, który we wrześniu 1939 r. spełnił swój obowiązek, nie wystarczyło czasu i energii.
Markiewicz nie ustawał w staraniach. Pukał do różnych drzwi, nachodził, nalegał. W 1951 r. spisał relację z kampanii wrześniowej na Wschodzie, w której znalazł się dramatyczny opis bitwy pod Tynnem. Dzięki temu postać ppor. Jana Bołbotta oraz jego czyny udało się ocalić od całkowitego zapomnienia.
Musiały jednak upłynąć jeszcze długie dziesięciolecia, zanim ppor. Jan Bołbott otrzymał z rąk ostatniego emigracyjnego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. Odznaczenie przyznano 1 czerwca 1989 r. Kilka dni później odbyły się w Polsce pierwsze wolne wybory. Proces przywracania pamięci o bohaterskim obrońcy Tynnego nieco przyspieszył. 25 września 2004 r. imię Jana Bołbotta nadano Strażnicy Straży Granicznej w Dołhobrodach. 17 września 2008 r. odsłonięto w Lublinie poświęconą mu tablicę, a 17 grudnia 2009 r. jego imię otrzymała tam jedna z ulic. Jan Bołbott patronuje również działającej w tym mieście Legii Akademickiej KUL.
Epilog
Wielbiciele talentu Czesława Miłosza mogą znaleźć w jego „Abecadle” taki fragment: „Mnóstwo lat później czytałem gdzieś o zbrojnym oporze stawianym sowieckiej inwazji 1939 roku przez oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza i o bohaterskim poruczniku Janie Bołbotcie, który wtedy poległ”. Miłosz nie zapamiętał, że czytał wspomnienia dowódcy 4. kompanii KOP „Sarny”, ale od razu skojarzył przeczytaną relację ze swym szkolnym kolegą. Uparty Emil Markiewicz dopiął swego.
*Autor jest profesorem prawa rzymskiego na Uniwersytecie Szczecińskim