Lata 90. były czasem pracowitej, kompulsywnej konsumpcji, tyleż na poziomie przedmiotów, ile na poziomie symboli. I konsumentów, którzy uwierzyli w rytualną przemianę: jeśli jesz to, co jedzą bogowie, możesz spróbować im dorównać.

Wojciech Przylipiak, dziennikarz i kolekcjoner – spiritus movens bloga bufetprl.com – wydał przed rokiem książkę „Czas wolny w PRL” (Muza 2020): oryginalna rzecz, opisująca epokę komunizmu w Polsce nie przez pryzmat traumy, polityki czy działań bezpieki, lecz z perspektywy rozmaitych form wypoczynku, zarówno tych organizowanych przez państwo, jak i tych prywatnych, by nie powiedzieć – eskapistycznych. Z tej zabawnej, mądrej historii o skromnym hedonizmie na PRL-owską miarę, przyglądającej się choćby narodzinom rodzimego autostopu czy caravaningu, wynikała również jasno konstatacja na temat samego autora: że interesują go dzieje zwykłych ludzi i zwykłych przedmiotów, natomiast to, co zwykle przyciąga naszą uwagę – rozmaite ekstrema – nie kręci go w najmniejszym stopniu. Przylipiak pisze z pozycji ciekawskiego everymena.
Nowa książka Przylipiaka, „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”, opiera się na podobnym pomyśle: by o dekadzie transformacji opowiadać, buszując na śmietnisku kultury materialnej. Oczywiście lata 90. były przede wszystkim czasem pracowitej, kompulsywnej konsumpcji, tyleż na poziomie przedmiotów, ile na poziomie symboli – i Przylipiak to wie, jego książka jest zatem narracją o wygłodniałych, zdesperowanych konsumentach. Konsumentach, którzy uwierzyli w rytualną przemianę: że jeśli jesz to, co jedzą bogowie, możesz spróbować im dorównać.
Różnica w stosunku do „Czasu wolnego w PRL-u” polega jeszcze na tym, że autor w latach 90. sam był już czynnym, niezależnym konsumentem: grał na komputerze, żywił się fastfoodem, kupował i przegrywał pirackie nagrania, wypożyczał z kolegami pornosy metodą „na dziadka”, oglądał pierwsze telenowele (zresztą – jako psychofan „Klanu” – ogląda je pilnie do tej pory) i MTV. „Sex, disco i kasety video” jest więc w równej mierze rezultatem pracy dziennikarskiej, co osobistym wspomnieniem Przylipiaka, jego brata, jego kolegów.
Mogłaby to być wada – sentymenty i nostalgia często wygładzają kanty naszych memuarów – ale szczęśliwie nie w wypadku tej książki: Przylipiak jest kolekcjonerem, ta cecha powoduje, że nie mamy tu do czynienia ani z rozklejaniem się nad własną młodością, ani (co byłoby znacznie gorsze) z autorytatywnym „głosem pokolenia”, lecz ze skrupulatną, powszednią, empatyczną antropologią zmiany kulturowej.
Sączenie miazmatów
Wędrujemy więc z autorem przez rzeczywistość przełomu, rzeczywistość, która próbuje się przepoczwarzyć, ustanowić nowe obyczaje i nowe święta – Przylipiak słusznie przypomina m.in. otwarcie pierwszej restauracji McDonald’s w Warszawie, przywołując ówczesny komentarz Michała Ogórka („Środki masowego przekazu potraktowały przywiezienie hamburgerów do Polski na równi z przywiezieniem prochów Paderewskiego, zaś Big Mac witany był według tego samego protokołu co prezydent Bush”); wtedy miał być to komentarz sarkastyczny, ale teraz widać, że był przede wszystkim trafny – w końcu całkiem serio chodziło o konsekrację świątyni. (Niżej podpisany musi się przyznać, że był tam nazajutrz po otwarciu, zjadł hamburgera z frytkami, smakowało mu, a jego krańcowy zachwyt wzbudził czysty, ogólnodostępny klozet). Niemniej to niejedyny rytualny kamień milowy tego rodzaju – Przylipiak opisuje też barwnie wizytę supermodelki Naomi Campbell (1994 r.) i koncert Michaela Jacksona na płycie warszawskiego lotniska Bemowo (1996 r.), ale też premierę pierwszego polskiego filmu porno („Wacek”, 1995 r. – wydawca, Pink Press, pisał: „Ten film jest w polskiej kinematografii erotycznej tym, czym słynny wjazd pociągu na stację Braci Lumière”).
Teraz, kiedy już dołączyliśmy do pierwszego świata – wprawdzie okazał się on niezupełnie tak urodziwy, jak to sobie wyobrażaliśmy, ale na poziomie konsumpcyjno-materialnym brak mu chyba jakiejkolwiek pożądanej czy nawet akceptowalnej alternatywy – trudno nam już zrozumieć, jak potężnym szokiem poznawczym było nadejście spontanicznego, dzikiego kapitalizmu lat 90. Nawet gdy się pamięta, że socjalistyczna gospodarka planowa nie była litą ścianą, lecz dziurawym płotem, przez który Zachód sączył swoje miazmaty już od czasów Gomułki, i że rynkowe reformy zaczęły się w Polsce na dobrych parę lat przed upadkiem reżimu – to i tak trzeba przyznać: to była eksplozja, eksplozja wpływająca także na umysły. Mówiąc krótko, nigdy później nie byłem już zdolny zjeść naraz całej kiści bananów tylko dlatego, że były przecenione. A jesienią 1990 r. owszem, żarłem do rozpuku tanie, obite banany, kupowane pod wieczór na zaimprowizowanym (stolik turystyczny plus karton) bazarku pod Halą Kopińską.
O takim wielkim apetycie traktuje książka Przylipiaka. Apetycie na zachodnią popkulturę – w postaci kaset magnetofonowych i VHS, komiksów, thrillerów i powieści kryminalnych, tasiemcowych seriali czy reklam (owszem, reklamy oglądało się jak kino przygodowe). Apetycie na zachodnie jedzenie („Hot dog, pizza, hamburgery, oto smaki nowej ery” – przypomina autor hasło reklamowe snacków Chio). Apetycie na zachodnie media: telewizję, radio, gazety, gry, pornografię. Na nowoczesny design, egzotyczną obcojęzyczność. Na modę. Na sport, który nie byłby historią o wąsatych piastach kołodziejach kopiących piłkę w zmarzniętym błocie (Przylipiak pisze o NBA w Telewizji Polskiej: „Aż wreszcie TVP zaczęła pokazywać rozgrywki koszykarskich mistrzów. Najpierw z dużym opóźnieniem, raz w tygodniu. Przesunięcie wynikało stąd, że mecz był nagrywany w Stanach i na kasecie przylatywał do Polski. Tutaj był przegrywany i montowany, i dopiero wówczas puszczany z komentarzem w telewizji”).
Jeśli zachodnia nowoczesność nie chciała do Polaków przyjść albo nie było Polaków na nią stać, robili sobie sami własną imitację nowoczesności. Monstrualny głód wymaga rozwiązań szybkich i tanich. Autor sporo miejsca poświęca najróżniejszym arcydziełom imitacji i prowizorki: pierwszym prywatnym kanałom telewizyjnym, nadającym program z prywatnych mieszkań i balkonów, pierwszym rozgłośniom radiowym, pierwszym nagraniom polskiego hip-hopu, dokonywanym za pomocą komputera Amiga i magnetofonu kasetowego, pierwszym biznesom informatycznym, składającym się z dwóch pryszczatych studentów, plecaka z towarem oraz lutownicy. Czasami znajomość naśladowanych pierwowzorów okazywała się niewystarczająca – jak w wypadku słynnej podróbki coca-coli o nazwie „Dick Black” (czyli „Czarny Fiut”), produkowanej w Andrychowie.
Prywatne przestrzenie
Lektura „Sexu, disco i kaset video” ujawnia pewną skrywaną (niekoniecznie wstydliwą – po prostu nieuświadomioną) prawdę o transformacji. W czasach PRL-u egzystencjalne szczęście uzyskiwało się dzięki znalezieniu niszy: urządzeniu sobie życia, mieszkania i wolnego czasu po swojemu, z dala od komunistycznej (a w latach 80. – komunistyczno-nacjonalistycznej) sztampy, osobno. Nie bez powodu przybysze z Zachodu byli zadziwieni brzydotą, niechlujstwem i brudem przestrzeni publicznej, a oczarowani urokiem przestrzeni prywatnych Polaków: tym, jak bardzo były gemütlich. Rwąca fala kapitalizmu lat 90. zmyła także tę intymną prywatność i niszowość – nagle wszyscy zapragnęli znaleźć się w mainstreamie, chwytać garściami kulturę i produkcję masową (emblematyczne „meble z Ikei”), zaczęła się konsumpcja na pokaz, strach przed tym, że się zostanie zapomnianym i pominiętym, pragnienie, by się tłoczyć i przeżywać razem, wcześniej zarezerwowane w zasadzie wyłącznie na użytek wizyt papieża.
Pytanie, na które nie umiem odpowiedzieć, brzmi: czy lata 90. dają się opisać metaforycznie jako deszcz cukierków, czy może jako wielki odkurzacz, który wyssał z nas bezpowrotnie to, co chcieliśmy, żeby wyssał – a przy okazji również wyssał trochę wartości, które wydawały nam się wtedy nieważne, przeterminowane, nienowoczesne, lecz potem, nagle, okazały się cenne. O tym, że ludzie mieli świadomość, iż grają w atrakcyjną, choć niebezpieczną grę, świadczy choćby opisywany przez Przylipiaka eskapistyczny zwrot ku ezoteryce (Kaszpirowski, rozmaite „ręce, które leczą”, wielki rynkowy sukces czasopism w rodzaju „Nieznanego świata”) bądź ku wyidealizowanej literaturze romansowej (harlequiny, „Saga Ludzi Lodu”). W te światy uciekały zresztą przede wszystkim kobiety – zwykle niedoreprezentowane w analizach procesów modernizacji.
Tak czy owak – w 1989 r. miałem 16 lat, doświadczyłem na własnej skórze (i żołądku) większości przemian materialnych i kulturowych, o których pisze Przylipiak, i muszę zaświadczyć: tak było. „Sex, disco i kasety video” to książka uważna, dbająca o detale, trochę, by tak rzec, chłopięca w swoich fascynacjach, ale przez to szczera. Sprawiła mi dużo przyjemności.
Wojciech Przylipiak, „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”, Muza 2021