Ludzie żyjący samotnie stanowili do połowy XIX w. wyjątki, aż nowoczesność uczyniła z nich wzór do naśladowania

Odpowiedź na pytanie, dlaczego Zachód przegrywa z pandemią, jest banalna: nawet w momencie zagrożenia ludzie nie są zdolni do zaakceptowania izolacji. Ten fakt zakrawa na ironię losu – bo od lat 60. poprzedniego stulecia zaczynało dominować przekonanie, że niezależność od innych to szczyt szczęścia.
W sieci, kolorowych czasopismach i w plotkarskich programach dominowała narracja, że bycie singlem jest cudowne. „Zanurzenie się w samotności może inspirować do odkrywania własnych korzyści i w rezultacie do tego, by nasze życie było bogatsze i pełniejsze” – pisała Sary Maitland w poradniku „Naucz się żyć w samotności”. Aż nadeszła epidemia i pozory prysły, bo bycie samotnym okazało się napawać większym przerażeniem od śmierci.
Istota społeczna
„Człowiek jest z natury istotą społeczną; jednostka, która z natury, a nie przez przypadek, żyje poza społecznością, jest albo kimś niegodnym naszej uwagi, albo istotą nadludzką” – zauważył Arystoteles w „Polityce”. Stagiryta doszedł do wniosku, że państwa są tworem natury: powstawały, bo ludzie byli niezdolni do życia w samotności. Takie życie nie służyło psychice, narażało także na liczne niebezpieczeństwa. Powszechna świadomość zagrożeń sprawiała, iż Arystoteles mógł z przekonaniem twierdzić, że „wszystkim ludziom właściwy jest z natury pęd do życia we wspólnocie”.
Samotność w starożytności cieszyła się złą sławą, choć zdarzały się wyjątki. „Pitagorejczycy, jako pierwsi, złożyli pokłon samotności. Interesowała ich przede wszystkim samotność dobrowolna. I tę cenili najwyżej” – pisze w opracowaniu „Z dziejów filozoficznych zamyśleń nad samotnością” Piotr Domeracki. „Lansowany przez nich model mędrca zakładał potrzebę życia w odosobnieniu, z dala od siedzib spospoliciałej tłuszczy. Odosobnienie to miało służyć wsłuchaniu się w samego siebie, zespoleniu z własną rozumnością. A wszystko po to, by zyskać jasność rozeznania (sofrozyne) i umiejętność odnalezienia się w porządku wszechrzeczy” – dodaje. Bycie samemu miało sprzyjać odkrywaniu prawd o naturze otaczającego świata.
Jednak głoszenie takiego przekonania niekoniecznie oznaczało jego realizację. Idee pitagorejczyków urzekały Sokratesa. „Wybór samotności był dla Sokratesa równoznaczny z wyborem intelektualno-moralnej sprawności panowania nad sobą (enkrateia) i rozeznawania (sofrozyne) dobra i zła. Towarzyszyło temu przekonanie, że samotność jest tym miejscem, gdzie życie człowieka ma szansę pozostać autentycznym i szczęśliwym” – podkreśla Domeracki. Na co dzień jednak marzący o samotności filozof był mężem budzącej respekt Ksantypy, na którą uwielbiał narzekać. „Ludzie pragnący się żenić, postępują tak, jak ryby, które igrają wobec sieci rybaka. Ubiegają się wzajemnie o to, która prędzej wejdzie, a nie wiedzą nieszczęsne, że wyjścia stamtąd nie ma” – mawiał uczniom. Ale przed ateński sąd ludowy trafił pod zarzutem nie samotnictwa, lecz tego, iż podczas licznych rozmów z ludźmi szerzył ateizm i demoralizował młodzież.
Natomiast w przypadku prawdziwych samotników w Atenach i innych greckich polis przeważnie nie stosowano żadnych kar. Jeśli imponowali mądrością, jako filozofowie, wybaczano im, bo dawali coś od siebie społeczeństwu. Natomiast osoby niemogące pochwalić się wybitnym intelektem, jednocześnie uchylające się od założenia rodziny, spotykała olbrzymia presja społeczna. Mężczyzna bez żony i potomstwa tracił szacunek otoczenia, stając się w późniejszym wieku obiektem powszechnej pogardy.
Najmniej tolerowano takie jednostki w Sparcie – gdzie samotność zwalczano przy użyciu represyjnego prawa. Kojarzono ją bowiem z bezżennością – to z kolei oznaczało brak potomstwa, a Sparta potrzebowała żołnierzy. „Zimą władze nakazywały starym kawalerom, aby nago chodzili naokoło agory, śpiewając, że słusznie cierpią za okazane prawom nieposłuszeństwo. W pierwszym rzędzie owa agoradromia była karą (czasami być może również fizycznie dotkliwą, zważywszy, że temperatura potrafi spaść zimą w Lakonii do -6 stopni Celsjusza), ale zarazem ostrzeżeniem” – opisuje w monografii „Sparta w V–IV wieku p.n.e.” Ryszard Kulesza. Autor przytacza relację Klearchosa z Soloi, który po pobycie wśród Spartan w III w. p.n.e. opowiadał, iż „w niektóre święta kobiety w Lacedemonie ciągnęły bezżennych wokół ołtarza i okładały kijami, aby porzucili swą dumę i odczuli potrzebę kochania i w kwiecie wieku zawierali związki małżeńskie”.
Boskość izolacji
„Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc»” – napisano w Księdze Rodzaju. Bóg stworzył najpierw zwierzęta, następnie kobietę. Żyjący zgodnie ze wskazaniami Starego Testamentu Żydzi, podobnie jak inne starożytne nacje, dzielili ludzi samotnych na nieprzydatnych dla społeczeństwa oraz wybrańców Boga. Ci ostatni, podobnie jak greccy filozofowie, usiłowali przeniknąć tajemnice świata. Ale nie poprzez zdobycie wiedzy, lecz zagłębiając się w mistycznej wierze. Chcąc usłyszeć Jahwe, wyprawiali się na pustynię, by zaznać samotności doskonałej i dzięki niej doświadczyć objawień.
Żyjący w IX w. p.n.e. prorok Eliasz, według biblijnej Księgi Królewskiej, pierwszy raz przetrwał na pustyni jedynie dzięki krukom przynoszącym mu pożywienie. Wrócił między ludzi, gdy wysechł potok. Drugi raz uciekł na pustkowie, by uchronić się przed gniewem króla Achaba i jego żony Jezabel. Władca Izraela poślubił córkę króla Sydonu, a ta namówiła go do porzucenia kultu Jahwe i przyjęcia fenickich bogów: Baala i Aszery. Eliasz pokrzyżował ten plan, wyzywając kapłanów konkurencyjnej religii na pojedynek. Na górze Karmel wzniesiono ołtarz i złożono na nim ofiarę z byka. Kapłanom Baala nie udało się pomimo modlitwy i samookaleczeń namówić Baala, by podpalił stos. Natomiast po modlitwie Eliasza stos zapłonął. Korzystając z okazji, prorok wezwał śledzący pojedynek tłum do wyrżnięcia kapłanów fenickich bogów – zabito ich aż 450. Pomysłodawca egzekucji ukrył się na pustyni przed pragnącą zemsty Jezabel. Tym razem pokarm przyniósł mu wysłany przez Jahwe anioł. „Wstawszy jadł i pił i chodził mocą onego jadła czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. A gdy tam przyszedł, mieszkał w jaskini” – zapisano w Księdze Królewskiej.
Samotne przetrwanie na pustyni ostatecznie ugruntowało autorytet proroka wśród Izraelitów. Gdy wrócił między nich, łatwo namówił jednego z dowódców wojsk o imieniu Jehu do buntu, obalenia rządzącej dynastii i przejęcia korony. Po Eliaszu żaden z kolejnych proroków nie cieszył się autorytetem wśród Żydów, jeśli nie spędził na pustkowiu w samotności jakiegoś czasu. Zazwyczaj winno to być 40 dni, bo liczba ta nabrała magicznego znaczenia.
Także Chrystus dopełnił tego zwyczaju. „Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu (Świętym) na pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła. Nic w owe dni nie jadł, a po ich upływie odczuł głód” – zapisano w Ewangelii według św. Łukasza. Podobnie samotność Jezusa jest podkreślana w ostatnich godzinach jego życia. Pod koniec męki na krzyżu największym cierpieniem dla niego ma okazać się samotność absolutna, jaką jest porzucenie nawet przez Boga. „Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” – zapisano w Ewangelii według św. Mateusza.
Jest rzeczą znamienną, że postacie, których myśli i czyny budowały fundamenty cywilizacji starożytnych, a następnie: judeochrześcijańskiej, islamskiej, buddyjskiej czy kultur Dalekiego Wschodu, łączy podobieństwo. Prorocy Zaratusztra, Eliasz, Jezus, Mahomet, ale też Sokrates, Konfucjusz, Laozi, Budda musieli zmagać się z samotnością. Zdolność do pogrążania się w niej i wygrywania z nią budowała ich autorytet w oczach wyznawców. Jednocześnie stanowiła ona twórczą inspirację. Natomiast jeśli uciekały w samotność jednostki niepotrafiące niczego zaoferować od siebie społeczności, wówczas czekało je potępianie.
Wspólnie w odosobnieniu
„Samotność, tak jak i ubóstwo, nie jest samą istotą doskonałości, lecz narzędziem doskonałości” – ogłosił w „Summa theologiae” św. Tomasz z Akwinu. Jeden z kluczowych dla Kościoła myślicieli nie odrzucał ludzi wybierających odcięcie się od społeczeństwa, ale wymagał, by to działanie czemuś służyło. Odwoływał się przy tym do Arystotelesa. „Człowiek może żyć samotnie dwojako. W jeden sposób: jakby nie znosząc towarzystwa ludzkiego z powodu dzikości umysłu – i to jest zwierzęce. W inny sposób: przez to, że całkowicie zajmuje się sprawami Boskimi” – uważał. Przy czym samotność ta powinna zostać ujęta w zorganizowaną formę, bo jedynie ta chroniła przed zasadzkami codzienności.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa eksperymentowano z nią na przeróżne sposoby, często łącząc z ascezą. Życie pustelnicze uznano za najpewniejszą drogę do odcięcia się od doczesnych pokus i osiągniecia zbawienia. Z czasem licytacja nad odcinanie się od świata przybierała coraz bardziej ekstremalne formy. Święty Szymon Słupnik sprzedał majątek, pieniądze rozdał ubogim, jednak zamknięcie się w klasztorze pod Antiochią nie spełniło jego oczekiwań. W końcu zbudował dla siebie kamienny słup zwieńczony platformą – po czym na niej zamieszkał. Samotnością cieszył się krótko, bo zaczęły ściągać do niego tłumy, by prosić o błogosławieństwo, nauki lub rady. W końcu pustelnik bez opuszczania miejsca odosobnienia wdał się w wielką politykę. Ze słupa prowadził skuteczną agitację przeciw nestorianom, których miał za heretyków, ponieważ twierdzili, iż Chrystus nie był Bogiem, lecz człowiekiem zamieszkałym przez Boga.
Zamęt, jaki potrafili czynić popularni, charyzmatyczni pustelnicy, powodował, że Kościół odnosił się do nich z coraz większą niechęcią. Zdaniem św. Tomasza najlepszym miejscem dla nich były zakony kontemplacyjne. Przy czym powinni na początku drogi mieć do pomocy przewodnika duchowego baczącego, by nie zbłądzili w wierze. To zaś zawsze grozi człowiekowi pozostającemu sam na sam ze swoimi myślami. „I dlatego samotność jest odpowiednia dla kontemplującego, który już doszedł do doskonałego” – zaznaczał św. Tomasz.
Gdy pisał te słowa w XIII stuleciu, samotność nadal okazywała się doświadczeniem nielicznych. Poza mnichami stykali się z nią pielgrzymi, rycerze biorący udział w krucjatach, kupcy. Wszyscy wyruszający w podróż wybierali ją dobrowolnie. Osobną grupę stanowili ukarani samotnością zbrodniarze. Zarówno długi pobyt w lochu, jak i skazanie na wygnanie budziły większe przerażenie niż tortury. „Wygnańcy prowadzą smutny żywot obywateli drugiej kategorii, nie mogąc posiadać ziemi ani piastować wysokich godności” – pisze w monografii „Samotność w literaturze średniowiecznej Francji” Katarzyna Dybeł. „Wykorzenienie, niesprawiedliwość, zakazy, ograniczenia, a nade wszystko pełna goryczy samotność – oto los banity” – uzupełnia.
W poszukiwaniu izolacji
„Wszelka przyjemność słabnie i znika, gdy jej doznajemy w odosobnieniu; i wszelka przykrość staje się bardziej okrutna i nie do zniesienia. Póki nie dodacie (człowiekowi – przyp. red.) co najmniej jednej osoby, z którą mógłby dzielić swoje szczęście i której uważanie i przyjaźń mogłyby mu sprawiać radość, póty pozostanie on nędzny i nieszczęśliwy” – zapisał w „Traktacie o naturze ludzkiej” David Hume. Znany ze zmysłu do trafnych obserwacji szkocki filozof, parający się także ekonomią i historią średniowiecza, uznawał samotność za jedno z największych nieszczęść mogących dotknąć człowieka.
Jednak w XVIII stuleciu zjawisko to stało się wyjątkowo marginalne. Z jednej strony zakony kontemplacyjne i moda na pustelnictwo odchodziły w przeszłość. Z drugiej postęp medycyny, większe bezpieczeństwo, wzrost zamożności powodowały wydłużanie średniej ludzkiego życia. Powszechnym zjawiskiem stawały się rodziny wielopokoleniowe z licznym potomstwem. Wiążące ze sobą mocno dziadków, babcie, wnuków i wnuczki, rodziców, a także rozliczne ciotki i wujków. Nawet jeśli któryś z członków takiej rodziny sam nie założył własnej, i tak od urodzenia do starości pozostawał w otoczeniu grona krewnych. Śmierć w zupełnym osamotnieniu była doświadczeniem nędzarzy w przytułkach dla ubogich.
Chcąc doświadczyć samotności, należało się o nią postarać. Usilnie szukał je na początku XIX w. Artur Schopenhauer. „Całkiem sobą każdy może być tylko dopóty, dopóki jest sam; kto zatem nie lubi samotności, ten nie kocha też wolności, wolnym bowiem człowiek jest wtedy tylko, gdy jest samotny. Przymus jest nieodłączny od każdego towarzystwa, każde też wymaga ofiar, tym cięższych, im wybitniejszą jest indywidualność człowieka” – twierdził w „Aforyzmach o mądrości życia”. Odcięcie się od pełnego ignorantów ludzkiego stada, narzucającego własne zwyczaje, stanowiło dla niego sposób na pełne wyzwolenie umysłu i ducha. Choć na ten przywilej mogły sobie pozwolić jedynie jednostki najwybitniejsze. „Poza tym, im kto wyżej stoi w hierarchii natury, tym bardziej jest samotny, i to z istoty swej, nieuchronnie. Ale wówczas jest dla niego dobrodziejstwem, jeśli samotności psychicznej towarzyszy fizyczna” – podkreślał.
Jednak Schopenhauer pozostawał w swoim spojrzeniu na świat, tak jak w życiu osobistym, bardzo osamotniony. „Entuzjaści postępu cywilizacyjnego, jaki się dokonał w dużej mierze dzięki uspołecznieniu, krytycznie się odnosili do praktyk życia samotniczego. Według nich samotność uwłacza naturalnemu powołaniu człowieka do życia w społeczeństwie. Życie w odosobnieniu, właściwe ludom pierwotnym, nie wytworzyło cywilizacji” – charakteryzuje dominujący w XIX w. światopogląd Piotr Domeracki. „Z tej perspektywy samotność wygląda jak prymitywny przeżytek” – podkreśla.
Jednak to właśnie rozwój cywilizacji przyniósł Europie dobrobyt i bezpieczeństwo, który powodują, że do wygodnego życia (a tym bardziej przetrwania) nie są potrzebni ani krewni, ani przyjaciele, ani małżonkowie, ani dzieci, ani nawet przynależność do jakiejkolwiek wspólnoty. Co ciekawe, jak się miało okazać, taki luksus nie oznaczał możliwości wyboru, czy chce się pozostawać samotnym.
Stulecie samotności
„Przed 40 laty samotność kojarzyła się ludziom z takimi określeniami jak: tragiczna, głęboka, odważna, wielka. Teraz na początku XXI w. kojarzy się ze słowami: smutna, stara, tchórzliwa, brzydka lub odrażająca. Samotność nie jest już heroicznym wyborem filozofów, artystów i myślicieli, szukających niezakłóconej obecnością innych, absolutnej prawdy” – napisał w 2005 r. w przedmowie do książki Wojciecha Kruczyńskiego „Wirus samotności” prozaik Janusz L. Wiśniewski.
Po raz pierwszy w dziejach społeczeństwa krajów wysoko rozwiniętych zderzyły się z masową samotnością. Brak doświadczenia, przekazanego przez wcześniejsze pokolenia, zaowocował bezradnym zaskoczeniem. Jednak nowość próbowano zrozumieć i oswoić. „Wzrosło społeczne zapotrzebowanie na fachową wiedzę o samotności i profilaktyce radzenia sobie z nią. Na zapotrzebowanie to, obok socjologii, psychologii, etnologii i pedagogiki, odpowiedziała również filozofia” – zauważa Piotr Domeracki. „W ramach dyskursu filozoficznego skoncentrowano się na eksplikacji fenomenu samotności ontoegzystencjalnej. Przodował w tym egzystencjalizm, głównie w wydaniu Sørena Kierkegaarda, Karla Jaspersa, Martina Heideggera, Jean-Paula Sartre’a, Maurice’a Merleau-Ponty’ego, Emmanuela Levinasa, Alberta Camusa, Emmanuela Mouniera i José Ortegi y Gasseta” – wylicza.
Te filozoficzne zmagania z bytem uzupełniała w wydaniu dla masowego odbiorcy propaganda zachęcająca do zastąpienia uciążliwej obecności innych osób radością płynącą z konsumpcji. Nowoczesna ekonomia, opierająca rozwój na wzroście spożycia, polubiła osoby samotne. Nikt nie przeszkadzał im w poświęcaniu jak najwięcej czasu na pracę, a także w wydawaniu zarobionych pieniędzy. Przyjemności zakupów, zabawy czy drogich wakacji oferowały ersatz szczęścia. Wreszcie miłym dodatkiem okazały się media społecznościowe, pozwalające pozostawać w nieustannym kontakcie z innymi ludźmi, ale na odległość.
Ten zestaw zamienników pomagał w tłumieniu atawistycznego poczucia braku obecności drugiego człowieka. Bycie na co dzień samotnym miało oznaczać zagwarantowanie sobie wolności, a więc też i szczęścia. Choć najszczęśliwsi byli psychiatrzy, psychologowie i psychoterapeuci, zyskujący z każdym rokiem coraz więcej pacjentów. „Mało kto już wierzy Schopenhauerowi, który twierdził: «wolnym bowiem jest człowiek tylko wtedy, gdy jest samotny». A ci, co mu wierzą, i tak nie pragną takiej wolności. Samotność dzisiaj nie jest postrzegana jako wybór intelektualnej lub religijnej elity, lecz jako dotkliwe, bolesne cierpienie. Samotność okazała się dżumą naszych czasów” – twierdził już 16 lat temu Wiśniewski.
A potem nadeszła pandemia i okazało się, że wielkie przemiany cywilizacyjne wprawdzie przekształcały po wielokroć społeczeństwo, lecz człowiek – jako jednostka – pozostaje wciąż taki sam. Jeśli pozostawić mu wybór, to niezmiernie rzadko wybierze całkowitą samotność.