Nie sposób powstrzymać kradzieży, jeżeli jedyną karą będzie obowiązek zwrotu łupu.

Po wielu latach sporów sądowych kredytobiorcy, którzy zostali przez banki nakłonieni do zaciągnięcia skrajnie ryzykownych kredytów, wreszcie zyskują poparcie sądów. Kolejne przegrane na sali sądowej powodują, że banki nagle zaczynają narzekać na sędziów, którzy rzekomo nie rozumieją praw ekonomii.
Forsowana teza o tym, że banki rzetelnie informowały kredytobiorców o ryzyku związanym z powiązaniem kredytu z kursem waluty obcej, w tym zwłaszcza z frankiem szwajcarskim, a kredytobiorcy świadomie to ryzyko podejmowali, całkowicie ignoruje fakty ustalone w tysiącach postępowań sądowych. Prowadziłem ich jako pełnomocnik ponad 1 tys. i w żadnym bank nie był w stanie wykazać, że przed wprowadzeniem produktu na rynek sporządził jakąkolwiek analizę wskazującą, że taki kredyt rzeczywiście może być tańszy od kredytu złotowego, biorąc pod uwagę nie tylko wysokość oprocentowania, ale również zmiany kursu waluty. W żadnej ze spraw kredytobiorcy nie zostali poinformowani przez bank o tym, że frank szwajcarski to najmocniejsza waluta świata, która nie jest stabilna, lecz od 100 lat jej wartości nieustannie rośnie, a wzrost kursu jest często gwałtowny, zwłaszcza w stosunku do walut mniej rozwiniętych krajów, jak Polska (a wcześniej np. Australia, Włochy czy Hiszpania).
W żadnej ze spraw kredytobiorcy nie zostali poinformowani, że tego typu kredyty były już wprowadzane na rynki w kilku państwach i za każdym razem przynosiły klientom kolosalne kłopoty, gdy kurs waluty gwałtownie wzrastał. Tak było w Australii w latach 80. i we Włoszech w latach 90. XX w. Ten ostatni przypadek spowodował zresztą, że kontrolujący bank Pekao Włosi zabronili mu oferowania tego typu kredytów. Również polski nadzór bankowy ostrzegał przed wprowadzeniem tego typu produktu do obrotu konsumenckiego, zalecając bankom szczególną ostrożność już w 2002 r., kiedy po liberalizacji prawa walutowego zyskały one łatwy dostęp do finansowania w walucie obcej, w tym zwłaszcza poprzez transakcje ze swoimi zagranicznymi właścicielami.
Słabość policji oszustów nie usprawiedliwia
W żadnej sprawie kredytobiorcy nie byli poinformowani ani o zastrzeżeniach nadzoru bankowego z 2002 r., ani o planach wprowadzenia przez nadzór całkowitego zakazu udzielania takich kredytów w 2005 r. (opowiedziała się za nim część banków, w tym mBank, BZ WBK oraz PKO BP). Ze względu na słabość nadzoru zakaz nie został ostatecznie wprowadzony, ale oznacza to tylko tyle, że banki udzielały takich kredytów na własne ryzyko. Słabość policji nie usprawiedliwia oszustów.
W żadnej sprawie kredytobiorcy nie zostali poinformowani, że bank, zachwalając kredyt frankowy jako korzystniejszy i bezpieczny, sam w pełni zabezpieczył się na rynku walutowym przed ryzykiem związanym ze zmianą kursu. I w żadnej bank nie zaproponował kredytobiorcom jakiegokolwiek sposobu zabezpieczenia przed tym ryzykiem.
W rezultacie kredytobiorcy – pod wpływem doradców bankowych (a w istocie sprzedawców żyjących z prowizji od udzielanych kredytów) – sądzili, że zawierają korzystną (niżej oprocentowaną niż kredyt złotowy) umowę kredytu. Zawierali jednak umowę skrajnie ryzykowną, w istocie zakład losowy, w którym stawką były ich mieszkania. Należy zauważyć, że w przeciwieństwie do ryzyka zmiany stopy procentowej ryzyko kursowe dotyczy nie tylko wysokości bieżącej raty, lecz całej kwoty kredytu, która pomimo wypłaty w określonej wysokości następnie zmieniała się codziennie. Skutek jest taki, że kredytobiorcy frankowi już teraz zapłacili bankom więcej, niż gdyby udzielono im kredytu złotowego, a według banków ciągle są im winni więcej, niż otrzymali kilkanaście lat temu.
Dlatego nie dziwi stanowisko Sądu Najwyższego, który stwierdził, że gdyby banki istotnie rzetelnie przedstawiły ryzyko związane z proponowaną umową, to nikt by takiej umowy nie zawarł (wyrok z 29 października 2019 r., sygn. akt IV CSK 309/18). Element przejrzystości umowy co do jej skutków ekonomicznych dla konsumenta podkreślają również liczne orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE, w tym zwłaszcza w sprawie Andriciuc przeciwko Banca Românească (C-186/16).
Dodatkowym elementem przesądzającym o wadliwości tych umów jest ryzyko polegające na dowolnym kształtowaniu kursów stosowanych do wyznaczania wysokości zobowiązania kredytobiorców.
Oczywiście Polska nie jest jedynym krajem dotkniętym plagą kredytów frankowych. Banki wprowadzały tego typu produkty również i w innych państwach. Tam jednak problem już został na ogół rozwiązany. Sąd Najwyższy Hiszpanii wyrokiem z 15 listopada 2017 r. przesądził o bezskuteczności powiązania umów kredytu z kursem waluty obcej i nakazał ich wykonywanie dalej z zachowaniem niższego oprocentowania wynikającego z umowy. Chorwacki Wyższy Sąd Gospodarczy w Zagrzebiu 13 lipca 2018 r. uznał za nieważne klauzule walutowe i dowolne zmiany oprocentowania zawarte w umowach kredytowych. Tamtejszy ustawodawca w 2015 r. wprowadził możliwość zmiany kredytu na powiązany z euro z mocą wsteczną, a 3 lutego 2021 r. Trybunał Konstytucyjny, po rozpoznaniu skargi banków, uznał taką interwencję za dopuszczalną. Jednocześnie banki zawarły ugodę z rządem Chorwacji i wycofały swoje skargi z sądu arbitrażowego w Waszyngtonie. We Francji sąd uznał, że BNP Paribas dopuścił się nieuczciwych praktyk rynkowych, nakłaniając ponad 4 tys. kredytobiorców do zawarcia umów Helvet Immo. W rezultacie sąd w Paryżu wyrokiem z 26 lutego 2020 r. nakazał bankowi wypłatę odszkodowań na rzecz klientów oraz nałożył na niego grzywnę w maksymalnej dopuszczalnej wysokości (187,5 mln euro). Z kolei węgierskie rozwiązanie ustawowe z 2015 r., które nakazywało wstecznie przeliczyć wszystkie zobowiązania z umów kredytu kursem średnim Narodowego Banku Węgier (co teraz forsowane jest przez polskie banki i ich popleczników), zostało przez TSUE uznane za niewystarczające, jeżeli miałoby prowadzić do ograniczenia prawa konsumenta do kwestionowania uczciwości całej umowy (wyrok z 14 marca 2019 r., sprawa Dunai przeciwko ERSTE Bank Hungary, C-118/17).
Sądy w całej Europie dostrzegły więc, że tego typu kredyty nie są uczciwe i nie mogą być utrzymane w mocy. Nie jest to oczywiście zaskakujące, skoro mamy te same przepisy chroniące konsumentów. Jednak banki najwyraźniej uważają, że w Polsce mogą więcej. Dlatego pozwalają sobie na szantażowanie opinii publicznej katastrofalnymi ponoć konsekwencjami upadku umów frankowych, rzekomą niesprawiedliwością wobec innych kredytobiorców, a jednocześnie w sprawach, w których już prawomocnie przegrały, zaczynają pozywać byłych klientów o wydumane odszkodowania.
Jaka to sprawiedliwość?
Pod rękę z bankami idzie KNF, która proponuje, aby kredyt frankowy potraktować jak kredyt złotowy, to jest usunąć powiązanie z kursem waluty obcej, ale zastosować wyższe oprocentowanie i wszystkie należności przeliczyć z mocą wsteczną. Taka propozycja, aczkolwiek pozornie wyrównująca sytuację kredytobiorców złotowych i frankowych, jest niedopuszczalna. Wielu kredytobiorcom odmówiono wszak kiedyś kredytu złotowego, twierdząc, że nie mają zdolności kredytowej. Mieli ją natomiast na niżej oprocentowany kredyt frankowy. Teraz zaś propozycja KNF narzuciłaby im właśnie ten droższy kredyt, na który nie było ich stać 10 czy 12 lat temu. Gdyby kredytobiorcy wiedzieli wówczas, że kredyt będzie znacznie droższy w spłacie, to znaczna część z nich w ogóle by z niego zrezygnowała albo zaciągnęła go w niższej wysokości. Do tego kredytobiorcy frankowi już od wielu lat są przez banki zmuszani do płacenia znacznie większych kwot niż należne, a nawet niż kredytobiorcy złotowi. Ponadto wpisy banków na hipotekach nieruchomości i wysokość rzekomego zadłużenia – często wyższa od wartości nieruchomości – powoduje, że kredytobiorcy nie są w stanie faktycznie dysponować swoją własnością, np. sprzedać nieruchomość, żeby przenieść się gdzie indziej. Ogromne zadłużenie wywołuje też kłopoty osobiste, łącznie z depresjami, rozwodami, a nawet samobójstwami. Na to wszystko kredytobiorcy złotowi nie byli narażani.
Banki przez ostatnie 10 lat torpedowały wszystkie próby systemowego rozwiązania problemu, od sprzeciwów wobec ustawy antyspreadowej z 2011 r., poprzez gwałtowne protesty do ustawy uchwalonej przez Sejm w 2015 r. (wskutek protestów banków PO wprowadziła w Senacie poprawki, które nie mogły już zostać rozpatrzone wobec końca kadencji Sejmu), po protesty przeciwko projektom prezydenta Andrzeja Dudy z 2016 r. Same zgotowały sobie ten los i muszą ponieść konsekwencje wprowadzenia na rynek nieuczciwego produktu.
Pytanie o skutki
25 marca 2021 r. Sąd Najwyższy ma w uchwale odpowiedzieć na pytania o skutki tych nieuczciwości. Jest pewne, że skutkiem takim nie może być utrzymanie tych umów w mocy z wprowadzeniem innego kursu do przeliczeń, gdyż byłoby to sprzeczne z orzecznictwem TSUE, nie usuwałoby nieuczciwości umowy w zakresie braku informacji o ryzyku, jak też całkowicie zniweczyłoby skutek prewencyjny przepisów chroniących konsumenta. Ten – podkreślany przez trybunał – skutek ma zaś głęboki ekonomiczny sens. Jeżeli bowiem jedynym efektem dla oszusta będzie zabranie mu nieuczciwe uzyskanych korzyści, to nic nie powstrzyma go przed kolejną próbą oszustwa. Tak jak nie sposób powstrzymać złodzieja, jeżeli jedyną karą będzie obowiązek zwrotu łupu. Dotychczasowe doświadczenia Polaków z sektorem bankowym są zaś takie, że propozycje wykraczające poza zwykłą lokatę terminową okazywały się ostatecznie niekorzystne dla klientów. Nie tylko kredyty frankowe, lecz także np. polisolokaty, opcje walutowe, inwestycje w działki rolne czy w obligacje korporacyjne typu GetBack.
Dlatego Sąd Najwyższy musi położyć temu kres i jednoznacznie powiedzieć, że tego typu umowy kredytowe są wadliwe, a konsekwencje muszą ponieść banki. Tylko w ten sposób zmusimy je do uczciwego zachowania na rynku – a to ostatecznie będzie z korzyścią dla nas wszystkich.