Zjazd najważniejszej partii centroprawicowej w Europie rozpocznie się w piątek, zapewne punktualnie, o godz. 18. Najpierw przemawiać będzie obecna szefowa CDU Annegret Kramp-Karrenbauer – minister obrony jest nią od dwóch lat, ale do dymisji podała się już na początku 2020 r. Był to wynik głośnego skandalu w Turyngii, w której chadecy wybrali premiera kraju związkowego ręka w rękę z prawicowymi populistami z Alternative für Deutschland – co oznaczało wpuszczenie tej radykalnej partii na polityczne salony. Jak relacjonował wtedy tygodnik „Der Spiegel”, na spotkaniu kierownictwa partii jej decyzję o dymisji przyjęto długim milczeniem. Mimo kryzysu było to zaskoczenie.
Ustąpienie AKK. można traktować jako porażkę samej Merkel, bo to kanclerz – przemawiająca w piątek jako druga – namaściła ją na swoją następczynię. I to zarówno w partii, jak i na stanowisko kanclerza. Annegret Kramp-Karrenbauer miała zadbać o to, by zmiana władzy przebiegła płynnie, zaś dziedzictwo Merkel nie było krytykowane.

Trzej rywale

Teraz sytuacja dla najpotężniejszej polityczki Europy jest mniej komfortowa. O przywództwo w CDU walczy trzech polityków, lecz żadnego z nich nie można uznać za protegowanego Merkel. Oni przemówią do ponad tysiąca delegatów uprawnionych do głosowania w sobotnie przedpołudnie.
Najdalej od urzędującej kanclerz jest Friedrich Merz (65 lat), który pełnił ważne funkcje partyjne oraz polityczne, gdy ona na początku tysiąclecia przejmowała władzę, i został przez nią zepchnięty na margines. W polityce takich rzeczy się nie zapomina. W 2009 r. Merz przeszedł do biznesu i stał się milionerem. Wrócił jednak do polityki, a jego wybór na szefa CDU najpewniej będzie oznaczać przesunięcie partii w prawo.
Skutkiem tego zapewne byłoby ograniczenie imigracji i odejście od rozwijanego przez Merkel socjalnego modelu państwa. Jeśli zaś chodzi o sprawy ważne dla Polski, to po próbie otrucia krytyka Kremla Aleksieja Nawalnego przez rosyjskie służby, Merz zmienił zdanie dotyczące budowy gazociągu Nord Stream 2. – Po tym zamachu Europa musi reagować. Proponuję natychmiastowe wstrzymanie budowy, dwuletnie moratorium – mówił we wrześniu bulwarówce „Bild”. Trudno wyrokować, na ile sprawczy byłby jako faktyczny szef chadeków, którzy cały czas nie palą się do wstrzymania tej inwestycji.
Za to niemal pewnym jest, że wygrana Merza spowodowałaby odejście od pewnego rozwadniania chadeckiej tożsamości wprowadzonego przez Merkel. To pochodząca z dawnego NRD doktor fizyki otworzyła centroprawicową CDU na postulaty Zielonych (rezygnacja z atomu) czy punkty programu SPD (w 2014 r. wprowadzono minimalne wynagrodzenie). Wybór Merza oznaczałby próbę odzyskania wyrazistości. Oraz porzucenia pewnej inercji narzuconej partii i krajowi przez „Mutti”, czyli mamusię – jak czasem nazywają kanclerz nasi zachodni sąsiedzi. Ale takie działania mogą też oznaczać gorsze wyniki wyborcze.
Przed Merzem, jako pierwszy z trzech kandydatów, przemówi do delegatów Armin Laschet (59 lat), premier Nadrenii Północnej-Westfalii, najludniejszego – liczącego 18 mln mieszkańców – kraju związkowego. To on z całej trójki jest najbliżej Merkel: jego wybór oznaczałby kontynuację obecnej polityki. Przykładem jego podejścia jest choćby odpowiedź na pytanie dziennikarzy Politico, co zamach na Nawalnego oznacza dla budowy Nord Stream 2. – Nadal będzie istniał handel (z Rosją – red.), więzi akademickie, kulturalne, a zwłaszcza niezbędne rozmowy polityczne. Kwestia relacji energetycznych między Rosją a Unią Europejską jest znacznie szersza niż tylko NS2. Należy unikać pochopnych decyzji i zastanowić się, które kroki byłyby najbardziej efektywne. Zgadzam się z kanclerz – odpowiedział.
W tym kontekście warto przypomnieć, że w 2015 r. drugie miejsce w konkursie na młodzieżowe słowo roku za Odrą zajął czasownik „merkeln”, utworzony od nazwiska kanclerz. W wolnym tłumaczeniu „merkelować” to „nic nie robić w danej sytuacji”, „nie podejmować decyzji”. Ta wypowiedź Lascheta to idealny przykład „merkeln”, można ją wręcz uznać za hołd złożony wieloletniej szefowej CDU. Bo Angela Merkel była także mistrzynią niepodejmowania decyzji bądź ich odwlekania w nieskończoność.
Wreszcie, choć wciąż będzie to sobotnie przedpołudnie, przemówi Norbert Röttgen, który jest najmłodszy z całej trójki – ma 56 lat. Tak jak dwaj pozostali kandydaci pochodzi z Nadrenii Północnej-Westfalii i jest bardzo doświadczonym politykiem. W latach 2009–2012 był ministrem środowiska w rządzie Merkel. Podobnie jak Merz został przez nią politycznie zmarginalizowany. Do CDU wstąpił jako 17-latek, prawie 40 lat temu, od lat ośmiu jest przewodniczącym parlamentarnej komisji spraw zagranicznych. W swojej kampanii postawił na młodzież, ale to może się okazać nieistotne. – Dla delegatów najważniejsze będzie to, który pozwoli im zachować swoje posady – mówił jeden z działaczy chadeków dziennikowi „Financial Times”.
Tak zaś Röttgen pisał na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: „Szczególna odpowiedzialność spoczywa na Niemcach: wspólnie z Francją zbliżyć się do Polski, która odgrywa kluczową rolę w Europie Środkowej – to byłaby inicjatywa, przeciwdziałająca podziałowi na Wschód i Zachód”. Ostatnio także on krytykował budowę gazociągu NS2. Przejęcie przez niego sterów rządów w RFN może oznaczać śmielsze poczynanie Berlina na arenie międzynarodowej.
Po tych trzech przemówieniach, podczas których niestety nie poznamy reakcji sali, bo delegaci będą je oglądać na ekranach we własnych domach, dojdzie do głosowania i ewentualnej drugiej rundy. Nie zabraknie także polskiego akcentu, bo później wystąpi m.in. Donald Tusk, szef Europejskiej Partii Ludowej. Wreszcie koło godz. 14 przemówi nowy szef niemieckich chadeków.
Choć zazwyczaj szef CDU jest niejako automatycznie kandydatem na kanclerza, to w tym wypadku nie jest to oczywiste. Bo wygrany wciąż będzie się musiał o to bić z szefem siostrzanej partii CSU z Bawarii Markusem Söderem i ministrem zdrowia Jensem Spahnem, który w zależności od dalszego przebiegu pandemii może stać się najbardziej popularnym politykiem Niemiec. Oczywiście słowo kanclerz Merkel będzie miało w tym wyborze swój ciężar.

A może nie koniec

Poprzedni dwaj kanclerze, choć cieszyli się popularnością, odchodzili w niesławie. Helmut Kohl, który kierował rządem przez 16 lat i był politycznym promotorem Merkel, nie chciał wytłumaczyć, skąd CDU dostawała pieniądze (afera czarnych kas); a ona popełniła polityczne ojcobójstwo i wprost zażądała, by odszedł. Później rządy przejął socjaldemokrata Gerhard Schröder, który dziś zarabia ogromne pieniądze w rosyjskich spółkach państwowych, m.in. w Nord Stream AG.
Takie ekscesy związane z zakończeniem kariery Angeli Merkel wydają się trudne do wyobrażenia. Przez lata największą ekstrawagancją, na jaką sobie pozwoliła, było założenie czerwonego żakietu. Na wakacje jeździ zawsze w to samo miejsce w górach, jej mąż od lat jest w cieniu. Choć dwa lata temu jej odejścia chciała bardzo duża część Niemców – był to efekt m.in. polityki otwartych drzwi dla migrantów, to dziś jej politykę pozytywnie ocenia ponad 70 proc. rodaków. To, że będzie odchodzić jako polityk lubiana, do zachowania jej w dobrej pamięci na pewno się mocno przyczyni.
Merkel odda władzę w Niemczech dopiero pod koniec roku. Choć zapowiadała, że kandydować do Bundestagu już nie będzie, to wcale nie jest powiedziane, że nie zacznie pełnić ważnych funkcji w strukturach międzynarodowych. Być może oglądamy początek końca ery Merkel, ale w Niemczech. Córka pastora z NRD nieraz już zaskakiwała polityczną nieśmiertelnością i być może teraz po prostu zmieni scenę. W czasach przywódców tak nieprzewidywalnych jak Donald Trump, spokój, opanowanie, wręcz nuda oraz brak nadpobudliwości decyzyjnej – jednym słowem „merkelowanie” – jest dużą zaletą. ©℗