Obszerny wywiad udzielony przez prof. Zbigniewa Mikołejkę Magdalenie Rigamonti i opublikowany pod tytułem „Jest przedsiębiorstwo Holokaust. Jest i przedsiębiorstwo Polska” (20 stycznia br.) zawiera tyleż błędne tezy ogólne, ile całą serię nieprawdziwych stwierdzeń, przedstawianych przez Mikołejkę jako fakty i niekontestowanych przez rozmawiającą z nim dziennikarkę.
Rozmowa dotyczy zjawiska polskiego antysemityzmu i filosemityzmu, a także domniemanego żydowskiego antypolonizmu. Swoją pozycję Mikołejko formułuje jako odrzucenie tyleż idei antysemickich, reprezentowanych przez prawicę nacjonalistyczną, ile postawy idealizacji Żydów, którą przypisuje środowiskom polskiej i zachodniej inteligencji liberalnej. W tym kontekście wiele uwagi poświęca negatywnym stereotypom Polski i Polaków, występującym w jego przekonaniu w wielu środowiskach żydowskich na Zachodzie i związanym przede wszystkim z generalizacjami dotyczącymi postaw i działań antyżydowskich w okresie wojny. Uznaje, że prawica ma rację, wskazując na istnienie zjawiska żydowskiego antypolonizmu i manipulacji środowisk żydowskich wokół zbrodni nazistowskich, i tematy te powinny być otwarcie podejmowane w Polsce.
W swojej filipice przeciwko ideologiom – do tej kategorii zalicza wszystkie idee, z którymi się nie zgadza i które mu się nie podobają – Mikołejko stwierdza: „Przed wojną marsze radykalnych syjonistów w Polsce były ochraniane przez bojówki skrajnych nacjonalistów polskich”. Jest to twierdzenie kuriozalne, najprawdopodobniej pochodzące z jakichś antysyjonistycznych broszur, wydawanych w okresie po Marcu 1968 r. w celu przedstawienia syjonistów jako żydowskich faszystów. Równie absurdalna jest sugestia Mikołejki, że Żydzi amerykańscy są rzekomo antypolscy, m.in. dlatego że trafili tam po wojnie byli członkowie żydowskiej Służby Porządkowej z gett, którzy poprzez manifestowaną wrogość wobec Polaków starali się przesłonić własne winy.
Postawa antypolska została także przypisana przez Mikołejkę Simone de Beauvoir na podstawie anegdoty, wedle której miała się ona sprzeciwić budowie w Polsce „pomnika ofiar antysemityzmu” na forum jakiejś międzynarodowej organizacji żydowskiej, gdyż Polska była dla niej „krajem antysemickim”. Brak tu elementarnej logiki: skoro de Beauvoir postrzegała Polskę w ten sposób, to przecież wynikałoby stąd poparcie dla projektu budowy takiego pomnika właśnie w Polsce. Skądinąd sama idea budowy w Polsce „pomnika ofiar antysemityzmu” w okresie PRL brzmi surrealistycznie i powoduje, że cała ta opowieść – gdzieś przez Mikołejkę zasłyszana – jest niewiarygodna.
Tak jak niewiarygodne jest oskarżenie de Beauvoir, że w czasie wojny wraz z Sartre,em „toczyła wyrafinowane konwersacje z niemieckimi intelektualistami w mundurach”, podczas gdy „mogła uratować swoich żydowskich przyjaciół. I tego nie zrobiła”. Skąd Mikołejko zaczerpnął tego rodzaju rewelacje? Na jakiej podstawie rzuca oskarżenia, które brzmią nonsensownie dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o życiu Sartre,a i de Beauvoir oraz wojennych postawach antyfaszystowskich intelektualistów lewicowych we Francji.
Nonsensem jest także twierdzenie Mikołejki, że szef SS Heinrich Himmler „w swoim Instytucie Dziedzictwa zatrudniał, często na wysokich stanowiskach, Żydów”. Wychodzi na to, że w nazistowskim ośrodku badań niemieckiego dziedzictwa rasowego i kulturalnego „kwestią żydowską” mieli zajmować się m.in. sami Żydzi. Jedynym źródłem dla tego rodzaju „faktów” mogą być publikacje skrajnie prawicowych pseudobadaczy, którzy w swojej paranoi nierzadko twierdzą, że sami Żydzi współorganizowali Holokaust, a obecnie czerpią z niego korzyści materialne i polityczne. Oczywiście nie podejrzewam Mikołejki o akceptację dla takich idei, niemniej jednak zdumiewa to, że powtarza i uwiarygodnia swoim autorytetem intelektualnym twierdzenia, które są kompletnie niewiarygodne i których wydźwięk jest jednoznacznie antysemicki.
W kontekście tego rodzaju ignorancji już nie zaskakuje ogólnikowa deprecjacja dorobku naukowego Jana Tomasza Grossa. Powiada Mikołejko, że prawda o pogromie w Jedwabnem nie została przetrawiona przez polską opinię publiczną właśnie ze względu na postawę Grossa, który „zachował się nieodpowiedzialnie i nie jak profesjonalny historyk”. I dodaje, że jest on „więźniem takich samych stereotypów jak antysemici”, tylko że – jak wynika z dalszego wywodu – są to stereotypy antypolskie. A równocześnie swoją książkę napisał „pod publiczkę Zachodu”, którego mieszkańcy powszechnie podzielają antypolskie stereotypy.
Otóż niezależnie od takich czy innych kontrowersyjnych publicystycznych wypowiedzi autora „Strachu” jego ugruntowana pozycja naukowa jako badacza Zagłady wynika stąd, że jego prace były pod wieloma względami nowatorskie i spełniają wszelkie kryteria pracy naukowej. Oczywiście w różnych swoich aspektach mogą podlegać racjonalnej krytyce, która jednak w wydaniu intelektualistów prawicowych zwykle jest czymś innym, a mianowicie swoistą ideologiczną denuncjacją. Dalsze badania polskich historyków nad falą pogromową na wschodnich terenach ziem polskich w 1941 r. oraz aktami przemocy wobec ukrywających się Żydów na polskiej prowincji potwierdziły ogólną tezę Grossa z końca lat 90., iż dla dużej części społeczeństwa polskiego Żydzi w warunkach Zagłady znaleźli się poza obszarem zobowiązań moralnych.
Ta dehumanizacja Żydów nie dawała się pomyśleć bez wcześniejszej wytrwałej działalności antysemickiej polskiej prawicy nacjonalistycznej i antyjudaizmu polskiego Kościoła, a także demoralizacji wojennej i polityki nazistowskiej. Ta dobrze udokumentowana teza jest zdecydowanie odrzucana przez intelektualistów polskiej prawicy, ponieważ oznacza ona cios dla bliskiego nacjonalistom zbiorowego narcyzmu narodowego. A ponadto z jej przyjęcia wynikałaby konieczność krytycznego namysłu nad całym nurtem myślenia endeckiego i jego wpływu na polski Kościół w okresie międzywojennym. Remedium na ten stan rzeczy są dla intelektualistów prawicy różne teorie spiskowe, które idąc w ich ślady, kolportuje także Mikołejko. Jednak nie są one poważnie traktowane przez żadnego zachodniego historyka Zagłady nie ze względu na antypolskie uprzedzenia, ale ich intelektualną miałkość.
Dlatego za błędne uważam przekonanie Mikołejki, że prawda o wydarzeniach w Jedwabnem – ogólnie akceptowalna – mogła zostać wypracowana wraz z ekshumacjami ciał ofiar. Tymczasem w jego ujęciu „rabini z Izraela wymusili (!) wtedy zastosowanie prawa religijnego w Polsce, w obcym kraju”. Pomijając styl wypowiedzi o domniemanym żydowskim „wymuszeniu” czegoś na polskich władzach, należy stwierdzić, że nie ma żadnych podstaw, aby uznać, iż ludzie, którzy świadomie ignorują wszelkie świadectwa o przemocy pogromowej na tych ziemiach, nagle zmieniliby zdanie w wyniku ekshumacji w Jedwabnem.
Mikołejko stwierdza w tym kontekście, że przecież „zasymilowany został przez społeczność Kielc i Polski w ogóle pogrom kielecki”, i tak samo mogło się stać z pogromem w Jedwabnem, gdyby nie przesadne oskarżenia Grossa wobec Polaków jako takich i wstrzymanie ekshumacji pomordowanych tam Żydów. Ignoruje przy tym fakt, że „zasymilowanie” prawdy o pogromie w Kielcach bynajmniej nie obejmuje zażartych krytyków Grossa i związanych z nimi środowisk prawicy nacjonalistycznej – wciąż kolportują oni wyobrażenie o tym, że była to „komunistyczna prowokacja”. I na pewno nie są to w naszym kraju środowiska marginalne.
Deprecjacja przez Mikołejkę dorobku naukowego Grossa jest tym bardziej poważna, że idzie z nią w parze zastosowanie przez niego metafory o domniemanym istnieniu „przedsiębiorstwa Holokaust”. To określenie Mikołejko zaczerpnął z tytułu książki amerykańskiego politologa Normana Finkelsteina (2000) i charakteryzuje jako „znakomitą strukturę mentalną, pod osłoną której można załatwić różne interesy polityczne, finansowe, kulturowe czy militarne. Dopuszcza się na przykład często, że wszelkie działania Izraela na Bliskim Wschodzie są dopuszczalne”.
Cała ta konstrukcja rozpada się jak domek z kart w konfrontacji z empiryczną rzeczywistością. Otóż wystarczy elementarna znajomość języków obcych, aby się przekonać, że w mediach europejskich, a także części amerykańskiej prasy liberalnej, Izrael jest systematycznie krytykowany ze względu na okupację ziem zajętych po wojnie 1967 r., rozbudowę kolonii żydowskich na tych terenach oraz brutalne działania wobec ludności palestyńskiej w ramach prowadzonych tam co pewien czas interwencji wojskowych.
Co więcej, wielu znanych intelektualistów żydowskich o poglądach liberalnych i lewicowych zdecydowanie krytykuje ideologię i praktykę współczesnego izraelskiego syjonizmu jako wyraz reakcyjnego nacjonalizmu. Książki m.in. Shlomo Sanda, Judith Butler, Edgara Morina na ten temat ukazały się w języku polskim. Tego rodzaju krytyka wielokrotnie była formułowana także na łamach „Gazety Wyborczej” (w publicystyce m.in. Mariusza Zawadzkiego czy Roberta Stefanickiego), a więc w czasopiśmie, która reprezentuje postawy liberalne, błędnie utożsamiane przez Mikołejkę z postawą zaślepionego filosemityzmu. Trudno więc mówić o bezkrytycznej idealizacji Żydów przez środowiska liberalne w Polsce i na Zachodzie. Co więcej, prawica izraelska właśnie z tego względu traktuje zachodnie środowiska liberalno-lewicowe z wyraźną i nieskrywaną niechęcią.
Samo zastosowanie określenia „przedsiębiorstwo Holokaust” w kontekście roli, jaką odgrywają refleksja i pamięć o Zagładzie w świecie zachodnim, nasuwa jednoznaczne skojarzenia antysemickie. Wspomniana już książka Finkelsteina o tym właśnie tytule jest pamfletem, w którym wiodącą rolę odgrywa krytyka amerykańskich organizacji żydowskich dotycząca sposobu prowadzenia przez nie spraw odszkodowawczych związanych z pracą przymusową Żydów w czasie wojny i oszczędnościami zdeponowanymi w bankach szwajcarskich przez Żydów zamordowanych przez nazistów.
O ile ten aspekt jego książki wymaga specjalistycznej wiedzy i nie jest zbyt interesujący dla szerszej opinii publicznej, o tyle dyskusję w Stanach Zjednoczonych i Niemczech wywołały jego uwagi o swoistej komercjalizacji i politycznej instrumentalizacji badań nad Zagładą. Niestety, Finkelstein wyraźnie sugeruje, że także naukowe badania nad Zagładą są zdeformowane przez interesy ideologiczne żydowskiego establishmentu w Izraelu i Stanach Zjednoczonych. Nie towarzyszy temu żadna poważna analiza naukowa, lecz dyletanckie i impresyjne uwagi.
Od czasu publikacji książki Finkelsteina (2000) nastąpił dalszy szybki rozwój badań tyleż nad zagładą Żydów, ile nad zbrodniami nazistowskimi jako takimi. Przyswojenie tej wiedzy wymaga wysiłku, którego prof. Mikołejko sobie oszczędził. Dzięki temu może dowolnie łączyć wszystko ze wszystkim – od historii biblijnej przez żydowskie spory religijne aż po domniemany żydowski antypolonizm, matactwa żydowskich bankierów, rzekomą francuską tabuizację wojennej kolaboracji, związki Żydów z komunizmem.
Wyraźna jest tu przy tym sugestia, że istnieją jakieś zjawiska ukrywane przed opinią publiczną przez siły liberalnego establishmentu (żydowskiego i nieżydowskiego) w Polsce i na Zachodzie. Jest to konstrukcja absurdalna, a równocześnie dobrze pasująca do ducha czasu, w którym nacjonalistyczny antyintelektualizm karmi się różnymi teoriami spiskowymi. Oświeceniowe idee krytycznego myślenia, emancypacji czy ponadnarodowego uniwersalizmu są coraz częściej traktowane jako iluzje – wielu intelektualistów polskiej prawicy zdaje się marzyć o rewolucji konserwatywnej w duchu „nowego średniowiecza” (Bierdiajew). W tym kontekście w naszym kraju nieustannie słyszymy o zniewoleniu społeczeństw zachodnich przez domniemaną ideologię politycznej poprawności. Tymczasem w praktyce – co potwierdza kazus prof. Mikołejki – gest jej demonstracyjnego odrzucenia jest równoznaczny z rezygnacją z elementarnych standardów intelektualnej rzetelności.
Piotr Kendziorek – doktor nauk humanistycznych, historyk idei i filozof. Autor książek „Antysemityzm a społeczeństwo mieszczańskie” (2005), „Program i praktyka produktywizacji Żydów w działalności CKŻP” (2016)