Czy Ministerstwo Zdrowia to przeklęty resort? Każdy inny ma mniejsze lub większe sukcesy, a w tym od pożaru do pożaru.
Wojciech Konieczny, senator Nowej Lewicy, lekarz. Do września 2025 r. sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia
ikona lupy />
Wojciech Konieczny, senator Nowej Lewicy, lekarz. Do września 2025 r. sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia / Materiały prasowe / Fot. Piotr Waniorek/zelaznastudio.pl/Mat. prasowe

Choć czasem może to tak wyglądać, to klątwy chyba nikt nie rzucił. Ale fakt, że jest to bardzo trudny resort – z różnych powodów. Myślę, że podstawowym problemem jest niewiara polityków w to, że w tym ministerstwie można doprowadzić do sytuacji przełomowej, realnie uporządkować ten obszar polityki i społeczeństwa oraz dać mu nowe życie.

W teorii każdy zaczyna z taką wiarą.

W praktyce różnie z tym bywa. Wielu ministrów zdrowia ma na dzień dobry postawione cele, a z góry wiadomo, że środki, którymi dysponują, nie pozwolą na osiągnięcie choćby połowy z nich. Wtedy zaczyna się szukanie wyjść prowizorycznych, ryzykownych. Ryzykownych i politycznie, i dla kondycji ochrony zdrowia. Jeśli gdzieś szukać klątwy w resorcie zdrowia, to może w tym, że kolejnym ekipom wydaje się, iż akurat w nim nie muszą obowiązywać prawidła ekonomiczne. Że można naciągnąć zasady matematyki i bez odpowiednich narzędzi zrealizować to, co chcemy. W żadnym innym ministerstwie ta klątwa tak nie działa.

Każdy minister prędzej czy później odbija się od ściany niezależnie od tego, czy jest liberałem, lekarzem, technokratą, czy też politykiem. Pracował pan przez prawie dwa lata jako wiceminister. Na czym polega problem? Chodzi tylko o permanentny brak pieniędzy?

Nie chodzi tylko o pieniądze, choć są one bardzo istotne. Jeśli nie przyjmujemy do wiadomości, że w Czechach wydaje się na ochronę zdrowia 150 proc. tego co w Polsce, twierdzimy, że tak nie jest, że to fanaberie, to o czym my rozmawiamy? Gdybyśmy chociaż nakreślili plan, jak w perspektywie dwóch, czterech, może sześciu lat dochodzimy do tego pułapu, to jakoś bym zrozumiał. Ale nikt nawet nie chce udawać. Efekt? Dzisiejsza układanka będzie działać tylko wtedy, gdy ludzie będą coraz więcej dorzucać do systemu z własnych kieszeni, po cichu komercjalizując i prywatyzując ochronę zdrowia.

Powiedzą panu, że to takie strachy na lachy ze strony lewicy.

To nie strachy, tylko matematyka. Jeśli brakuje pieniędzy – a brakuje – i jeśli nie zbierzemy ich ze składek czy podatków, to ludzie będą musieli dołożyć się w pozapodatkowym trybie. Nie ma innego wyjścia, nie ma tu trzeciej drogi. A my udajemy. Gdy ujawniają się niedobory finansowe, łatamy to PR-em.

Albo zapowiedzią oszczędności. Pewnie widział pan pismo z propozycjami Ministerstwa Zdrowia. Tam przytniemy, tu inaczej wycenimy i zaoszczędzimy 10 mld zł.

Niestety, nie mogę pochwalić żadnego z zaproponowanych rozwiązań. Oczywiście możemy dyskutować, czy postulat zniesienia limitów na wszystko nie jest dysfunkcyjny, bo pewne limity zostały zniesione – np. na ambulatoryjną opiekę – a kolejki się wydłużyły. Tu nie ma jednego rozwiązania. Ale to w gruncie rzeczy didaskalia. Wśród tych propozycji oszczędności nie widzę niczego zamiast – to tylko zaciskanie pasa bez impulsu, jak coś dodać do systemu. Jeśli tylko odejmujemy, to musi się to odbić na pacjentach. Nie ma innej opcji, tak to działa.

Politycy też to wiedzą. I co?

Żaden z liderów politycznych – bez nazwisk, bo chodzi o szersze zjawisko – nie chce tego wziąć na siebie. Uciekają w propagandę, wymieniając dodatkowe miliardy, o które urosły budżetowe wydatki na zdrowie.

Bo urosły. To też matematyka.

To żonglerka liczbami, bo przecież rosną koszty, mamy inflację i tak dalej. 25 lat temu kupiłem auto za 30 tys. zł. Dziś ta sama marka oferuje auta za 102 tys. zł. I co to ma do rzeczy, że kupiłem wtedy za 1/3 dzisiejszej ceny? Porównujmy rzeczy porównywalne – procent PKB jest po prostu za niski. Nie odkrywam tu Ameryki. Po prostu tak jest.

Już widzę polityków, którzy w środku kampanii mówią do wyborców: sorry, trzeba zapłacić więcej na zdrowie, moi drodzy przedsiębiorcy, dobrze zarabiający obywatele, a może i wszyscy. Lewica proponuje jeden podatek zdrowotny zamiast składki. Ale chodzi o to samo.

Panie redaktorze, mieliśmy pandemię COVID-19, a wraz z nią 100 tys. nadmiarowych zgonów. Niemcy mieli podobny poziom, ale jest ich dwa razy więcej. Polski system ochrony zdrowia spowodował, że 50 tys. ludzi umarło niepotrzebnie. Tak, system, nie ma co zwalać na ludzi działających wbrew sobie. Co my z tym doświadczeniem zrobiliśmy? Wyparliśmy i udajemy, że następnym razem jakoś to będzie. Ostatnio mieliśmy odpolitycznienie naszego resortu zdrowia...

...w ramach którego stracił pan posadę wiceministra.

Tak, pal sześć stanowiska, choć chyba obaj się zgodzimy, że to odpolitycznienie skończyło się tym, że resort trafił w sam środek politycznego piekła, a przy tym ze zdystansowanymi koalicjantami. Ale zostawmy Sejm, bo chciałem powiedzieć o prawdziwym odpolitycznieniu.

Co to znaczy?

Zgoda ponadpartyjna co do tego, że pewne koszty należy ponieść. Trzeba powiedzieć społeczeństwu: za te same pieniądze dłużej nie pojedziemy – jest za mało pieniędzy, a gdy zbierzemy więcej, to naprawimy konkretne sprawy, które będziecie mogli prześwietlić za dwa czy trzy lata. W Niemczech, gdzie aktualnie też reformuje się szpitale, wiedzą, że aby naprawić system, potrzeba zgody co do tego, żeby na czas reformy podnieść składkę zdrowotną o 1 proc.

Izabela Leszczyna została przymuszona do połknięcia języka w sprawie składki zdrowotnej, wcześniej Adam Niedzielski musiał się wycofywać rakiem z reformy sieci szpitali, bo naciskali lokalni posłowie i baronowie. Taka jest praktyka.

Tuż przed tym, jak jesienią 2023 r. zmieniły się rządy, w środowiskach polityczno-medycznych pojawiały się pomysły, że minister zdrowia powinien być w randze wicepremiera. Byłby to sygnał, że to jest dziedzina życia, którą chcemy naprawić. A przy tym w przypadku ministra zdrowia ważna jest pozycja polityczna. Dziś szefowa resortu zdrowia została z tym wszystkim sama.

Dajmy na to, że dostajecie w Lewicy wolną rękę w resorcie zdrowia. Jak to ma wyglądać?

Wbrew pozorom nie jest to trudne. Ekonomiści opracowali model, który teraz przekładamy na legislację i wkrótce pokażemy konkrety. Generalnie nie chcemy, by osoby, które mało zarabiają, musiały płacić więcej. To wykluczone.

Ale ktoś musi zapłacić więcej. Matematyka.

Nie ma co kryć, że są osoby, które bardzo oszczędzają na składce zdrowotnej i płacą obecnie mniej niż 9 proc. – oni według nas muszą zapłacić te 9 proc.

Marzenie ściętej głowy. Chodzi o przedsiębiorców, którym premier obiecywał ostatnio obniżkę składki zdrowotnej.

A minister finansów powie, że ma pieniądze, by dziurę po obniżce załatać. Tylko jeśli tak jest, to dlaczego dziś pisze pisma, by pokazać, gdzie można znaleźć oszczędności, zamiast po prostu dosypać kasy? Czy w innym ministerstwie przeszłaby taka oparta na jaskrawych przeciwnościach operacja?

Podwyższacie składki. Powiedzmy, że ktoś kiedyś to przełknie. To wystarczy?

Nie. Szukamy też dochodu przy cenach wysoko przetworzonej żywności czy innych dziedzinach konsumpcji, które sprzyjają antyzdrowotnym zachowaniom. Idźmy dalej: dlaczego umowy o dzieło czy najmu nie są objęte zdrowotnym podatkiem? Dlaczego pozwalamy na dziwne możliwości żonglowania podatkami jak fundacje rodzinne? Ale powiem szczerze, że ten etap zgody politycznej to i tak będzie pół biedy. Schody zaczną się później.

Jak to?

Musimy się zastanowić, jak ten system ma wyglądać, gdzie dorzucamy pieniądze, kto ma być beneficjentem. Weźmy sieć szpitali w wydaniu sprzed 20 czy 50 lat. Do dziś jedziemy na Gierku i na tym, jak to za jego rządów zostało poukładane.

Ile realnie potrzeba więcej pieniędzy, żeby pacjenci odczuli różnicę?

Około jednej trzeciej więcej niż dziś.

Czyli jakieś 60 mld zł. Olbrzymie pieniądze. Może lepiej machnąć ręką i sprywatyzować?

Przed sobą mamy dwie ścieżki: albo zwiększamy finansowanie i dzięki temu wydajność systemu, albo zostajemy na obecnym poziomie i idziemy w kierunku komercjalizacji i prywatyzacji. Jestem przeciwnikiem tego drugiego kierunku, bo choć systemy prywatne czasami działają efektywnie, to z czasem się sypią. Siłą rzeczy są nastawione na zyski. A przecież realny zysk dla państwa jest taki, że człowiek nie choruje i przychodzi do pracy, przynosząc gospodarce przychody. Dla prywatnego systemu taka perspektywa nie istnieje. Widać to i dziś, gdy stawiają na te zabiegi, które są opłacalne.

Mało w tej naszej rozmowie optymizmu.

Pojawi się, jak dogadamy się co do większych pieniędzy na zdrowie. Inaczej nie ruszymy z miejsca i będziemy tkwić w tym marazmie. ©Ⓟ