Lubię Clarka, bo jak na ekonomistę jest niebanalny. Ceni np. Hemingwaya. Dwie najważniejsze książki angielskiego ekonomisty były ukłonem w kierunku pisarza. Tytuł inspirowanej neomaltuzjanizmem historii gospodarczej „Farewell to Alms” z 2007 r. puszczał oko do „Pożegnania z bronią” („Farewell to Arms”). Książka „The Son Also Rises” (2014) nawiązywała do powieści „Słońce też wschodzi” ( „The Sun Also Rises”).

Clark cytuje (anegdotyczną) rozmowę Hemingwaya z innym literatem, Francisem Scottem Fitzgeraldem. „Bogaci są inni niż ja czy ty” – miał się zadumać autor „Wielkiego Gatsby’ego”. „Tak, Scott, mają więcej pieniędzy” – miał mu na to odpowiedzieć Ernest.

Bogaci reprodukują bogatych... przez jakiś czas

O bogactwie jest też najnowsza praca Clarka. Ekonomista próbuje w niej rozwiązać zagadkę pochodzenia zamożności i dochodzi do dość nieoczekiwanych wniosków. Ostatnio dominuje przecież podejście deterministyczno-materialistyczne: dzisiejsze bogactwo jest w większej części (jeśli nie w pełni) schedą po tym, co zdarzyło się w przeszłości. Bogaci reprodukują bogatych, biedni pozostają biedni. W sensie politycznym diagnoza ta służy za poręczne (i chyba powszechnie akceptowane) wyjaśnienie różnic klasowych i rasowych w najbogatszych społeczeństwach kapitalistycznych. Bogactwo wynika tu z wyzysku i przemocy (np. kolonialnej czy poddaństwa osobistego). Bieda jest rewersem tej samej monety.

No dobrze – powiada Clark – ale takie stawianie sprawy nie rzuca ani trochę światła na różnice majątkowe czy w statusie wśród Anglików czy Amerykanów o podobnym pochodzeniu etnicznym i społecznym. Czy wśród nich poziom zamożności jest tylko dziełem przypadku? A może mamy tu do czynienia z dziedziczeniem statusu wynikającym wprost z rozmiaru zgromadzonego przez poprzednie pokolenia majątku?

Według Clarka ani jedno, ani drugie. Gdyby prawdą było to, że liczy się ilość zakumulowanego pieniądza, to międzypokoleniowa mobilność społeczna (przesuwanie się kolejnych pokoleń w górę lub w dół społecznej drabiny) byłaby w krajach bogatych dalece mniejsza, a tym samym ich społeczeństwa o wiele bardziej arystokratyczne, niż są. Pieniądz by się po prostu akumulował w rodzinach i utrwalał społeczne hierarchie. Tymczasem tak nie jest. Wciąż widzimy, jak „nowe pieniądze” zajmują na listach najbogatszych miejsca opuszczone przez zubożałych arystokratów. Znana z naszej „Lalki” historia Wokulskiego, który wykupuje od Szlangbauma weksle Łęckich, powtarza się wciąż na nowo w różnych konfiguracjach.

Dziedziczenie stylu życia

Clark porównuje w swojej pracy losy zamożnych angielskich rodzin po 1880 r., obserwując, jak ich majątek zmieniał się w zależności np. od liczby dzieci. Gdyby prawdą było to, że decyduje ilość pieniądza w sensie ścisłym, to rodziny z mniejszą liczbą potomstwa byłyby najzamożniejsze, nieprawdaż? Na żadnym etapie majątek nie ulegałby rozproszeniu (ekonomista nazwałby to „szokiem majątkowym”). Dodajmy do tego czas i akumulacja gotowa. Tak jednak nie jest. Clark zauważył, że efekt dziedziczenia w ogóle zanikał po trzech pokoleniach. Innymi słowy, międzypokoleniowe wynikanie zamożności (bogaty ojciec to bogaty syn) jest widoczne najdalej w relacji wnuk–dziadek. Tyle.

Czyżby więc cała opowieść o klasowym charakterze społeczeństw była tylko wymysłem i każdy ma w nich równe szanse zostać, kim tylko chce? Oczywiście, że nie. Clark nie przeczy, że istnieje zjawisko dziedziczenia statusu. W praktyce odbywa się ono jednak w sporym oderwaniu od majątku. Bogaci dziedziczą zachowania i zdolności do utrzymywania społecznego statusu niezależnie od utraty faktycznej fortuny. Wykształcenie, kontakty, sposoby zachowań, przekazywane w rodzinnych opowieściach doświadczenia. Wszystko to sprawia, że bogactwo jest niczym szczepionka. Raz otrzymana odporność dziedziczona jest w większym stopniu niż sam pieniądz, który czasem jest, a czasem go nie ma. ©Ⓟ