Sektor finansowy powinien dostarczać paliwa do wzrostu gospodarczego. Jednak w momencie jego nadmiernej ekspansji można mówić o zjawisku finansjalizacji, która przejawia się w odgrywaniu przez rynki finansowe dominującej roli w gospodarce. Wówczas firmy i spółki przestają istnieć po to, by wspierać procesy ekonomiczne, lecz skupiają się na obracaniu instrumentami finansowymi celem pomnażania zysków.

Finansjalizacja gospodarki pokazała brzydkie oblicze podczas kryzysu w 2008 r. (o którym już niewielu dziś pamięta) i uwypukliła zbyt dużą zależność gospodarek od banków. Szczególnie boleśnie odczuła to Islandia, w której instytucje te zgromadziły masę toksycznych aktywów, co najpierw doprowadziło do ich upadku, a potem do załamania gospodarczego tego wyspiarskiego kraju. W momencie wybuchu kryzysu trzy główne banki zgromadziły aktywa warte 10-krotność wartości islandzkiego PKB – więc ani wielkość gospodarki, ani nadzór finansowy nie były w stanie poradzić sobie z wyzwaniem.

A było to skutkiem tworzenia innowacyjnych rozwiązań finansowych, które miały przynosić zyski, a jednocześnie minimalizować ryzyko. Sekurytyzacja kredytów mieszkaniowych, czyli przekształcanie mało płynnych wierzytelności w płynne instrumenty finansowe, przeprowadzana przed kryzysem w 2008 r., była tego przejawem. Mało ważna była wypłacalność kredytobiorców na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, bo tak naprawdę podmioty finansowe zarabiały na obrocie instrumentami finansowymi opartymi na tych kredytach, a ryzyko miało zostać rozdzielone między uczestników rynku. Okazało się, że ryzyko zostało zwielokrotnione.

Banki bez kontroli?

Obecnie Szwajcaria, znana ze stabilności ekonomicznej i godnych zaufania, boryka się z dylematem nadzoru nad największym bankiem – UBS, którego aktywa są warte więcej niż tamtejsza gospodarka. Do niedawna kraj ten posiadał dwa wielkie banki, ale Credit Suisse po upadku został wchłonięty przy znaczącym wsparciu państwa, przez większego rywala. Kto będzie w stanie uratować tego giganta w wypadku problemów? Głównym pomysłem jest zwiększenie wymogów kapitałowych, które mogłyby być buforem jeśli one nastaną. Byłoby to kosztowne dla banku, więc pojawiły się pogłoski, że rozważa przeniesienie siedziby poza Szwajcarię, gdyby zaostrzono wymagania. Z kolei USA idą w przeciwnym kierunku: zamierzają zmniejszyć obciążenia banków, co jednak może spowodować ich mniejszą stabilność.

Podczas kryzysu z 2008 r. ujawniło się zjawisko „too big to fail”, co oznaczało, że za publiczne pieniądze ratowano kluczowe (także prywatne) banki, firmy czy ubezpieczycieli przed upadłością, która mogłaby zagrozić stabilności makroekonomicznej państwa, a nawet świata. Przykładem zaniechania ratowania ważnej instytucji był bank Lehman Brothers, który został uznany za niezbyt znaczący i tym samym pozwolono mu zbankrutować. Skutki finansowe (a również polityczne i społeczne) tej upadłości wielokrotnie przewyższyły ewentualne wsparcie finansowe.

Obecnie sektor finansowy to również wiele podmiotów, które nie są bankami i nie podlegają ścisłemu nadzorowi. Rozwój prywatnego finansowania oznacza, że podmioty takie jak fundusze typu private equity czy też hedgingowe odgrywają ważną rolę.

Bitcoin wciąż szaleje

Finansjalizacja niesie też znaczne skutki społeczne. Przykładem może być duża rola funduszy inwestycyjnych na rynku mieszkaniowym. Kupują one całe osiedla, by oferować mieszkania na wynajem. Jest to gorący polityczny temat, padają przecież argumenty, iż mieszkania nie powinny być aktywami finansowymi. Bowiem popyt inwestycyjny jest jednym z czynników prowadzących do ciągłego wzrostu cen nieruchomości, za czym nie nadążają płace. Trudno jednak abstrahować od faktu, że branża nieruchomości wymaga wysokich nakładów i zaangażowanie instytucji finansowych jest częścią równania.

Pytanie o finansjalizację powraca w kontekście rozgrzanych rynków finansowych. Akcje, metale szlachetne, kryptowaluty dalej drożeją, mimo iż pojawia się coraz więcej ostrzeżeń dotyczących ryzyka z tym związanego. Jednak duzi inwestorzy ciągle kupują ryzykowne aktywa w obawie przed przegapieniem szansy na zysk. Natomiast jednocześnie zwiększają zabezpieczenie swoich portfeli przed niekorzystnymi zmianami na rynku. Pojawiają się meme stocks, spółki, których wycena rynkowa zależna jest od informacji pojawiających się w mediach społecznościowych i na platformach, z których korzystają głównie inwestorzy indywidualni.

Kolejnym przejawem finansjalizacji są kryptoaktywa, szczególnie bitcoin, nazywany cyfrowym złotem. Natomiast z fizycznego punktu (o ile można mówić o jakiejkolwiek namacalnej formie) widzenia jest to system informatyczny, w którym zapisane są rzędy zer i jedynek. Stablecoiny mają na celu zwiększenie łatwości dokonywania transakcji i zmniejszenie kosztów ich rozliczeń. Jednak główny rynek dla stablecoinów to USA, gdzie ich emisje oparte są na dolarze. Czy najważniejsza i najbardziej płynna waluta świata tak bardzo potrzebuje wsparcia w postaci kolejnej technologii? Oprócz uznanych kryptowalut istnieje cała masa meme coinów, które mają wartość głównie kolekcjonerską albo są finansowymi piramidami.

AI puszczona samopas

Sztuczna inteligencja to nie to samo co usługi finansowe. Przejawem finansjalizacji powiązanej z technologią jest choćby wycena giełdowa Nvidii, dostarczającej czipy dla centrów obliczeniowych napędzających sztuczną inteligencję (AI). Wartość spółki zrównała się właśnie z PKB Niemiec, co oznacza, że nasi zachodni sąsiedzi mogliby kupić Nvidię, gdyby przeznaczyli na transakcję wszystko, co wytworzą przez cały rok. Tak wysokie wyceny wynikają z oczekiwań, że tym razem bańka inwestycyjna nie pęknie, bo AI zrewolucjonizuje gospodarkę, co spowoduje, że wielomiliardowe inwestycje będą opłacalne. Analitycy rynkowi jednak coraz głośniej zwracają uwagę na transakcje wiązane między największymi firmami zaangażowanymi w rozwój sztucznej inteligencji. Bowiem główni gracze inwestują w podmioty, które za otrzymane pieniądze dokonują zakupów mocy obliczeniowej i sprzętu niezbędnego do budowy centrów danych u tych samych inwestorów. W ten sposób napędzany jest rynek na własne produkty.

Przejawem finansjalizacji może być również kładzenie bardzo dużego nacisku na krótkoterminowe zmiany wyników firm. Publikacja raportów kwartalnych przez firmy jest dużym wydarzeniem i decyduje o losach zarządu. W ten sposób tworzone są zachęty do krótkoterminowego realizowania wyników, co może przynieść szkodę długoterminowemu rozwojowi. Wsparciem dla zarządów jest propozycja administracji Donalda Trumpa, aby ograniczyć częstotliwość raportowania. Wówczas jednak zostałby przesunięty punkt ciężkości z interesów inwestorów, którzy będą mieli mniej informacji o sytuacji w firmie, w kierunku władz firm.

Chyba jednym z brzydszych określeń jest słowo spekulant. Ta niechlubna grupa odgrywa też swoją ważną rolę w gospodarce realnej. Spekulanci oczekują zmian wartości aktywów i chcą na tym zarobić. Jednocześnie dostarczają płynności, a poprzez swoje nastawienie do ryzyka stają się drugą stroną transakcji dla podmiotów poszukujących zabezpieczenia. Można ich potraktować jako ubezpieczycieli przyszłej sytuacji rynkowej dla podmiotów, które poszukują stabilności. I znowu to wszystko musi się rozgrywać w pewnych miarach, tak aby spekulacja nie istniała tylko dla samej spekulacji. Bardzo trudno jest jednak wyważyć, gdzie kończy się rola rynków finansowych we wspieraniu gospodarki realnej, a gdzie zaczyna się czysta spekulacja, która trwa tak długo, dopóki ktoś nie odmówi taniego finansowania albo nie ogłosi kolejnego pakietu ceł. ©Ⓟ