Siedem największych izb zrzeszających telekomy apeluje o wstrzymanie prac nad przepisami mającymi chronić dzieci przed pornografią. Ich zdaniem są one zagrożeniem dla otwartego internetu.

W wystąpieniu przesłanym sejmowej komisji cyfryzacji, innowacyjności i nowoczesnych technologii branża stwierdza, że planowana regulacja może być „puszką Pandory polskiego internetu, inicjując poza standardami regulacji unijnych trudny do zatrzymania proces, który może skończyć się tym, że w Polsce nie będzie już otwartego internetu”.

Rządowa ustawa o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie (projekt UD451) ma chronić dzieci przed wglądem do materiałów pornograficznych. W tym celu zobowiązuje dostawców internetu, aby oferowali abonentom funkcjonalność pozwalającą blokować strony z taką zawartością.

Koniec otwartego internetu

List podpisały: Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji (PIIT), Krajowa Izba Gospodarcza Elektroniki i Telekomunikacji (KIGEiT), Polska Izba Komunikacji Elektronicznej (PIKE), Związek Pracodawców Mediów Elektronicznych i Telekomunikacji Mediakom, Krajowa Izba Komunikacji Ethernetowej, Polska Izba Radiodyfuzji Cyfrowej oraz Związek Telewizji Kablowych w Polsce Izba Gospodarcza.

Piszą, że planowana regulacja „może być pierwszym krokiem na drodze do zastąpienia w Polsce otwartego internetu usługą dostępu do ograniczonego katalogu treści i usług, tych treści i tych usług, które nie podlegają blokowaniu zgodnie z wolą polityczną każdej kolejnej większości parlamentarnej”.

Jak to możliwe, skoro w projekcie ustawy mowa tylko o blokowaniu pornografii?

– Rozszerzenie jej zakresu wymagałoby jedynie niewielkiej nowelizacji przez dodanie kolejnych treści, które mają być blokowane. Sam mechanizm byłby już gotowy – odpowiada Tomasz Bukowski, ekspert ds. telekomunikacji z Kancelarii Prawnej Media, doradzający PIKE. – Rozumiemy zasadnicze intencje autorów ustawy i je popieramy. Nie popieramy jednak projektowanego mechanizmu blokowania treści przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych. Co do przyszłości, to należy wskazać, że mamy w Polsce już kilka rejestrów blokowanych stron internetowych. W ich przypadku też zaczęło się od jednego ze stronami z hazardem, a teraz w kolejnych nowelizacjach są dodawane kolejne rodzaje blokowanych stron – mówi prawnik.

– To bzdura: to będzie usługa na żądanie. Kto sobie nie życzy blokowania treści, po prostu z niej nie skorzysta – odpiera Paweł Lewandowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Cyfryzacji. – Nie planujemy rozszerzenia zakresu blokowanych treści. Inne nadużycia wobec dzieci będą regulowane na poziomie unijnym – dodaje.

Oprócz zagrożenia dla wolności dostępu do informacji w internecie izby podnoszą też m.in. kwestię prywatności i gromadzenia „danych wrażliwych dla każdego abonenta”. – W systemach operatorów będą przechowywane informacje, którzy abonenci nie skorzystali z proponowanej usługi. Raporty roczne do Ministerstwa Cyfryzacji będą wprawdzie zanonimizowane, ale w ramach kontroli systemu te informacje będą mogli uzyskać urzędnicy resortu – tłumaczy Tomasz Bukowski.

Jak stwierdzają izby, „są to dane mogące postawić abonenta w niekorzystnym świetle – gdy np. nie korzysta z blokady pornografii”.

– Nas interesują tylko dane statystyczne, a nie informacje o konkretnych osobach, które blokują pornografię lub nie – zapewnia Paweł Lewandowski.

Pornografia w muzeum

Branża przewiduje też trudności przy rozstrzyganiu, co jest pornografią. – Ustawowa definicja w praktyce rodzi ryzyko blokowania dzieł sztuki czy materiałów edukacyjnych. Właściwie każdy przedsiębiorca telekomunikacyjny będzie musiał sam decydować, co jest pornografią – stwierdza Tomasz Bukowski.

Według projektu pornograficzne są treści „ukazujące rzeczywiste lub symulowane zachowania o charakterze seksualnym, w tym prezentujące różne formy kontaktów seksualnych oraz przedstawiające organy płciowe w funkcjach seksualnych”. Izby branżowe wskazują, że na podstawie tej definicji „istniałoby duże ryzyko zablokowania np. strony Muzeum Narodowego”. Wątpliwości zaczną też budzić materiały edukacyjne czy naukowe.

– Ten argument świadczy o niezrozumieniu definicji. Nagość nie jest pornografią, nie ma tu funkcji seksualnej. Poza tym są firmy tworzące listy tego typu stron. Operatorzy będą więc mogli zakupić odpowiednie bazy lub tworzyć je na własną rękę w oparciu o ustawową definicję i orzecznictwo Sądu Najwyższego – mówi wiceminister Lewandowski.

Zakusy władzy

– Ewentualne wykorzystanie ustawy do niepokojących celów nie wydaje się niemożliwe. Każda regulacja dotycząca zarządzania treściami w internecie niesie takie ryzyko – mówi Krzysztof Izdebski, prawnik i ekspert Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego.

Zastrzega, że intencje autorów projektu mogą być czyste. – Ostatnie informacje z redakcji Wirtualnej Polski i Onetu oraz oświadczenie redaktorów naczelnych świadczą jednak o skali zakusów władzy na media – dodaje.

Serwisy te ujawniły naciski obozu rządzącego: próby przejęcia lub wpływania na pracę redakcji. Dlatego szefowie kilkudziesięciu polskich mediów – w tym redaktor naczelny DGP – w ostatnią środę wspólnie zadeklarowali „przywiązanie i poparcie dla podstawowych zasad dziennikarskich, takich jak obiektywizm, rzetelność, uczciwość i niezależność”, podkreślając, że „w przypadku kolejnych prób wpływania władzy na media” będą „bronić niezależności polskiego dziennikarstwa”.

– Widać, jak bardzo rząd boli obecna swoboda dostępu do informacji w internecie. Być może dodatkowe instrumenty wzmocniłyby jeszcze zapędy do cenzurowania treści – podsumowuje Krzysztof Izdebski.

Komisja cyfryzacji ma się zająć projektem w czwartek. Branża apeluje o wstrzymanie prac. Paweł Lewandowski podkreśla jednak, że celem resortu jest, aby usługa blokowania treści pornograficznych była dostępna od początku roku szkolnego.©℗

ikona lupy />
Ponad połowa nastolatków widziała pornografię w sieci / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe