Do tej pory nie było ustawowej definicji – pojawiały się tylko jej elementy, jak choćby kwestia wprowadzenia pojazdu na drogę. Nie było też do końca jasne, czy to miała być droga publiczna, czy niepubliczna. W swoim orzecznictwie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wskazał, że teren, po którym porusza się pojazd, nie ma znaczenia w kontekście zapewnienia ochrony poszkodowanemu.
W nowej definicji ruchu pojazdu jest mowa o tym, że pojazd musi być wykorzystywany jako środek transportu. Problemem tej definicji są sytuacje graniczne. Podam przykład – koparka ustawiona na podporach hydraulicznych przy drodze, która w danej chwili nie jest wykorzystywana do transportu osób. Jej ruch to kopanie w ziemi. Pytanie, czy to wpisuje się w zakres pojęcia – środek transportu? Do tej pory orzecznictwo nie było jednolite. Nie wiem, jak nowa definicja wpłynie na dotychczasowe postrzeganie tego zagadnienia przez ubezpieczycieli.
Istnieje takie ryzyko. Nowa definicja wprowadza konieczność rozróżnienia funkcji transportowej od innych funkcji pojazdu, co może wpłynąć na zakres odpowiedzialności ubezpieczycieli. To zaś prowadzi do konkluzji, że szkody wyrządzone przez pojazd, który nie służy jako środek transportu, nie będą objęte zakresem ubezpieczenia. Tak było w słynnym wyroku TSUE w sprawie Rodrigues de Andrade (sprawa C-514/16). Uznano wówczas, że ciągnik rolniczy działający jako siła napędowa dla opryskiwacza herbicydowego nie był w tym momencie objęty odpowiedzialnością. Zatem w konsekwencji zakres odpowiedzialności ubezpieczyciela jest dziś węższy niż pod rygorem poprzedniej ustawy.
Podkreślam jednak, że rynek nie rozpoznał jeszcze w pełni, jak należy przełożyć nową definicję ruchu pojazdu na praktykę. W ramach konferencji, którą zorganizowałem, wraz z kluczowymi interesariuszami szukamy rozwiązań najbardziej korzystnych dla wszystkich uczestników rynku.
Nie dostaję sygnałów, że jest to problem natury systemowej. Pojawiają się jednak sprawy, w których ubezpieczyciel przekonuje, że zakres jego odpowiedzialności jest mocno ograniczony. Było tak zresztą jeszcze przed nowelizacją – powoływano się choćby na wspomnianą sprawę Rodrigues. Sądy rozstrzygały te wątpliwości w różny sposób – nie zawsze na korzyść ubezpieczyciela.
Problem ubezpieczenia wózków widłowych to niekończąca się opowieść. Nowa definicja ruchu pojazdu skłania do rozważenia konieczności ubezpieczenia takich pojazdów. Choć znowu także w tym przypadku sprawa nie jest przesądzona.
To tylko jeden z przykładów wielu wątpliwości, które rodzi ta nowa definicja. W ramach konferencji wraz z sędziami, brokerami, prawnikami i przedstawicielami Polskiej Izby Ubezpieczeń będziemy się starali odpowiedzieć na podstawowe pytanie – czy rzeczywiście ta definicja jest po prostu zła, czy też rynek jej właściwie nie odczytał.
Nie wykluczam, że nastąpi zmiana linii orzeczniczej – konieczne będzie jej dostosowanie do nowego prawa, to oczywiste. Warto jednak pamiętać, że duża część wyroków bazuje na art. 436 k.c., który nie uległ zmianom. Oznacza to, że orzecznictwo mogło się w jakimś stopniu zdezaktualizować w kontekście odpowiedzialności ubezpieczyciela, ale nie zdezaktualizowało się w kontekście odpowiedzialności samego posiadacza pojazdu.
Myślę, że powodów jest kilka. Po pierwsze – konsumenci są coraz bardziej świadomi. Po fali pozwów frankowych przychodzi czas na falę zainteresowania SKD. Po drugie – wzrost świadomości konsumentów wynika z dużej aktywności kancelarii, które zwracają uwagę swoich klientów na możliwość powołania się na SKD. Po trzecie – te procesy wzmagają orzeczenia TSUE, a zwłaszcza pierwszy wyrok w sprawie polskiej SKD (wyrok w sprawie C – 472/23 Lexitor).
Paradoksalnie jest tak, że z wyroków TSUE każda ze stron wyciąga zupełnie odrębne wnioski. Bez wątpienia ten wyrok jest ważny, bo porządkuje pewne kwestie. Przede wszystkim TSUE nie zakwestionował samego mechanizmu SKD. Trybunał doszedł do wniosku, że SKD jest sankcją dopuszczalną w kontekście jej proporcjonalności. Moim zdaniem ten wyrok jest także ważny dla banków z tego względu, że postawiono w nim granicę tej proporcjonalności. Oznacza to, że z jednej strony konsumenci mogą korzystać z SKD i ma ona bardzo szerokie zastosowanie. Z drugiej strony – można ją zastosować tylko wtedy, kiedy naruszenie wpłynęło na możliwość ocenienia przez klienta wysokości lub kształtu jego zobowiązania.
To orzeczenie daje też cenne wskazówki dla polskiego ustawodawcy, który staje przed zadaniem implementacji nowej dyrektywy UE o kredycie konsumenckim.
Z uwagi na wagę tego problemu – zajmę stanowisko, gdy będą już zaprezentowane konkretne przepisy. Ważne, by prawodawca prawidłowo czytał orzeczenie TSUE, które mówi wprost, że SKD spełnia swoją funkcję. Istotne jest to, by mądrze z niej korzystać – nie można przecież powoływać się na SKD z powodu źle postawionego przecinka.
Z uwagi na to, że te firmy nie są podmiotami rynku finansowego, ewentualne spory konsumentów z tego rodzaju podmiotami wykraczają poza zakres moich kompetencji jako rzecznika. Niemniej, ten problem jest mi, niestety, doskonale znany. Bez wątpienia potrzebujemy pilnie uchwalić regulacje, które jasno określą mechanizm współpracy na linii kredytobiorca – kancelaria. Zarówno w wariancie reprezentowania konsumenta przez kancelarię, jak również w przypadku cesji jego roszczenia. Niestety na razie nie widzę zainteresowania tym tematem wśród decydentów politycznych.
Kwestia transmisji uprawnień konsumenta na podmiot nie będący konsumentem na skutek cesji jest problemem bardzo złożonym prawnie. Szczególnie jeżeli wierzytelność ma źródło w uprawnieniach konsumenckich, a zazwyczaj tak jest, bo np. wynika z abuzywności danego postanowienia.
Sam zmagam się z wątpliwością, czy powinienem rozpoznawać wnioski, które składają do mnie tego rodzaju podmioty, prosząc np. o wyrażenie istotnego poglądu w sprawie.
Każdą sprawę rozpoznajemy indywidualnie. Nie odrzucamy z góry żadnego wniosku, jednak moce przerobowe mojego biura są ograniczone. Spraw dotyczących SKD jest natomiast coraz więcej.
Zgłosiliśmy swoje zastrzeżenia w ramach procedury konsultacji i opiniowania. Wyszliśmy jednak z założenia, że ta ustawa ma charakter głównie proceduralny. Istotne jest to, że przewidziane w niej rozwiązania nie stoją w sprzeczności z orzecznictwem TSUE.
Idea przyspieszenia postępowań i uwolnienia sądów od pewnych wymogów formalnych jest słuszna.
Rozumiem ten punkt widzenia. Rzeczywiście niektóre procedury przewidziane w k.p.c. mogą przyczyniać się do wydłużenia postępowań sądowych. Przyspieszenie jest więc pożądane, ale pod warunkiem, że nie doprowadzi do naruszenia gwarancji prawa materialnego przysługujących kredytobiorcom. Z naszych analiz nie wynika, by miało to miejsce. Choć z prawem proceduralnym jest niestety tak, że o jego wadach przekonać się można dopiero w praktyce. ©℗