Według niektórych ekspertów w trzech kluczowych dla losów prezydentury stanach wybory mogły być zmanipulowane na korzyść Donalda Trumpa.
Tegoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych już dawno określono mianem najbardziej zaskakujących w historii. Okazuje się jednak, że na koniec może dojść do zupełnie bezprecedensowego zwrotu akcji. Grupa naukowców oraz aktywiści związani z obozem Hillary Clinton wzywają jej sztab, by zażądał ponownego przeliczenia głosów w trzech kluczowych stanach. Zmiana wyniku w Pensylwanii, Wisconsin i Michigan spowodowałaby, że to kandydatka demokratów, a nie Donald Trump, wprowadzi się do Białego Domu.
Eksperci, którym przewodzą John Bonifaz, założyciel pozarządowej organizacji National Voting Rights Institute, oraz Alex Halderman, profesor Uniwersytetu w Michigan zajmujący się bezpieczeństwem systemów komputerowych, zwrócili uwagę, że w tych trzech stanach Clinton w hrabstwach, gdzie używano elektronicznych maszyn do głosowania, dostała o blisko 7 proc. głosów mniej niż w tych, gdzie używano papierowych kart i skanerów optycznych. Ich zdaniem jest to dowód, że wyniki mogły zostać zmanipulowane, choć nie twierdzą oni kategorycznie, że na pewno do tego doszło, ani nie wskazują, kto mógł to zrobić. W czasie kampanii podnoszono jednak obawy, że Rosja – m.in. poprzez swoich hakerów – może próbować wpływać na wyniki wyborów. I nie były to obawy bezpodstawne, o czym świadczy wykradzenie e-maili z poczty elektronicznej Johna Podesty, szefa kampanii Clinton. Rosja zaprzeczała, by miała z tym coś wspólnego, ale nie kryła, że wolałaby w Białym Domu Trumpa.
Owe 7 proc. może mieć ogromne znaczenie, bo według obliczeń Bonifaza i Haldermana Clinton mogła zostać pozbawiona np. 30 tys. głosów w Wisconsin, tymczasem wybory w tym stanie – a tym samym wszystkie 10 głosów elektorskich – przegrała różnicą 27 tys. głosów. Gdyby do 232 głosów elektorskich zdobytych przez Clinton dołożyć 10 z Wisconsin, 16 z Michigan i 20 z Pensylwanii, to ona, a nie Donald Trump, osiągnęłaby poziom 270, czyli liczbę potrzebną do prezydentury. Ale np. Nate Silver, ekspert wyborczy i założyciel cenionej strony FiveThirtyEight.com, którego nie sposób posądzać o sprzyjanie Trumpowi, odrzuca sugestie manipulacji i wyjaśnia, że jeśli się weźmie pod uwagę inne czynniki, jak rasa czy wykształcenie, ten efekt całkowicie znika.
Przypadki ponownego liczenia głosów, gdy istnieją wątpliwości, czasem się zdarzają. Najgłośniejszy miał miejsce w 2000 r. na Florydzie, gdzie George W. Bush pokonał Ala Gore’a różnicą kilkuset głosów, co przesądziło o losach prezydentury (zarówno początkowy wynik, jak i powtórne przeliczanie były na korzyść Busha). Wtedy jednak od początku było wiadomo, że wynik jest na styku i zwycięzcy nie ogłoszono. Tymczasem teraz Clinton już w noc wyborczą uznała swoją porażkę, Trump zaczął przygotowania do przejęcia władzy i ogłosił pierwsze nominacje. No i kończy się termin składania wniosków o powtórne liczenie głosów; w Wisconsin upływa on jutro, w Pensylwanii – w poniedziałek, a w Michigan – w środę. Gdyby wnioski zostały złożone, cały proces musiałby się zakończyć przed 19 grudnia, bo tego dnia zbiera się kolegium elektorskie, które formalnie wybiera prezydenta. Sztab Clinton na razie nie ustosunkował się do tych rewelacji. Sytuację komplikuje też to, że administracja Baracka Obamy jest skoncentrowana na sprawnym przekazaniu władzy i ponoć wolałaby, aby już nie kwestionować wyników, gdyż poważnie skomplikowałoby to ten proces. ⒸⓅ