Krach na giełdach jakiego dawno nie było

Załamanie notowań na giełdach nastąpiło w miniony czwartek. Nikogo nie zdziwiło. To była reakcja na cła Trumpa, na tzw. dzień wyzwolenia, w czasie którego zapowiedziano nowe, wysokie taryfy celne w handlu USA z resztą świata. W piątek nie doszło do odbicia. Przeciwnie. Giełdy ponownie zanurkowały. Jak pisałem w tekście „Jak wojna celna, to wojna. Krew już płynie, a biliony dolarów znikają”,

Trump wywołał szok. Inwestorzy przestali bagatelizować jego wybryki i zdyskontowali konsekwencje jego najnowszych decyzji dla amerykańskiej i światowej gospodarki.

Wielu ekonomistów i obserwatorów tonowało nastroje. Sygnalizowało, że trzeba jeszcze trochę czasu, by rynki finansowe, w tym giełdy, ochłonęły. Zwłaszcza, że w piątek nie było okazji, aby złapały oddech - pojawiła się kolejna bardzo negatywna informacja, tj. zapowiedź Chin, że odpowiedzą na kolejne cła Trumpa i nałożą identyczne na import z USA.

Krach się pogłębia

Wszyscy z ulgą powitali weekend. Ale nadzieje na uspokojenie rynków po weekendowej przerwie okazały się płonne. Jak pisałem w miniony piątek: „zachowanie rynków wskazuje (już wtedy wskazywało), że inwestorzy są naprawdę przestraszeni i choć zapewne już ochłonęli, to głęboki pesymizm ich nie opuszcza. To jest już coś znacznie poważniejszego niż chwilowe pogorszenie nastrojów”.

Dziś mogę tylko powtórzyć te słowa.

W chwili, gdy piszę ten komentarz, wiemy, że azjatyckie rynki i indeksy tamtejszych giełd nie tylko się nie uspokoiły, ale wpadły w panikę. Jeden z najważniejszych wskaźników – tokijski Nikkei – w poniedziałek stracił 8 procent. Hang Seng (Hongkong) zniżkował o ponad 13 proc. To oznacza, że giełdowa krew wciąż leje się strumieniami.

Wojna celna fatalnie odbierana w Europie

Do tego doszedł poweekendowy krach (kontynuacja krachu) w Europie. Indeks londyńskiej giełdy (FTSE100) traci około 5 proc. , niemiecki DAX prawie 6 proc. Warszawska giełda idzie oczywiście ich śladem (strata około 5 proc.). Nastrojów nie poprawiał fakt, że przed otwarciem sesji w USA wskaźniki wyprzedzające wskazywały na kontynuację silnych spadków i tam (S&P 500 Futures zniżkował o prawie 4 proc.).

To już nie jest tylko „reakcja rynków” na decyzje Trumpa i zapowiedzi Pekinu. To jest klasyczny giełdowy krach – bo jak inaczej nazwać trzy dni z rzędu (czwartek, piątek, poniedziałek) bardzo silnej przeceny? Nadzieje na to, że inwestorzy ochłoną, uspokoją się, nie będą panikować itd. po prostu się nie sprawdziły.

Nie wiemy jeszcze w tej chwili, jak wypadnie zamknięcie tych rynków, ale nawet gdyby było na plusie (nie można tego przecież wykluczyć; mamy przed sobą jeszcze kilka godzin handlu w Europie, a wszystko będzie, jak zawsze, zależało od tego, co się będzie działo na rynkach za Oceanem) , nie będzie to oznaczać zmiany nastrojów. Poprawy, uspokojenia. Powrotu do tego, co było kilka dni wcześniej. Raczej będzie oznaczać gigantyczną zmienność, ogromną niepewność i skrajne emocje, w tym strach.

Kryzys puka do drzwi

Teraz pora na kolejne pytanie. Co potencjalna wojna celna i krach na giełdach oznaczają? W historii rynku kapitałowego niewiele jest przykładów na to, że giełdowy krach mijał, a sytuacja szybko wracała do normy i można było o wszystkim zapomnieć. Reguła jest inna. Krach zwiastuje napięcia i kłopoty na międzynarodowych rynkach, a wreszcie też w międzynarodowej gospodarce. Zwiastuje kryzys.

Nie zdziwiłbym się, gdyby szacunki ekspertów okazały się zaniżone i potencjalna (wciąż jeszcze potencjalna mimo decyzji USA i odpowiedzi Chin) globalna wojna celna miała gorsze skutki niż dziś przewidywane (wzrost prawdopodobieństwa recesji na świecie do 60 proc. i pomniejszenie PKB o 1-2 proc.).

Gdybym dziś miał obstawiać, kto lepiej przewiduje – ekonomiści, czy giełdy – postawiłbym na giełdy niestety. Z rynkiem można dyskutować, ale właściwie nigdy się z nim nie wygrywa.

Iskierka nadziei, czyli giełdy zmuszą do refleksji?

Oczywiście nie wiemy wszystkiego. Nie da się wykluczyć, że Trump ustąpi, odwoła cła, będzie negocjował, zawrze szereg kompromisów, Chiny się zreflektują itd. itp. Czyli problem wojny celnej zniknie lub zostanie ograniczony. Z Trumpem, jak wiadomo, niczego nie można wykluczyć.

Ponadto reakcje giełd muszą wywołać refleksję u polityków i decydentów na całym świecie. Sytuacja jest tak poważna, że nie da się wykluczyć decyzji i działań mających na celu uspokojenie rynków. Jak w 2008 roku podczas potężnego kryzysu finansowego. Innymi słowy, nie da się wykluczyć gaszenia pożaru, który opanował giełdy. Z przyczyn, o których pisałem - żeby ów pożar się nie rozprzestrzenił i nie opanował całego gospodarczego świata. Bo giełdy przecież nie tylko przewidują, co w tym świecie może się wydarzyć, ale i same napędzają wydarzenia.

W tym jest teraz nadzieja – że do wspomnianej refleksji dojdzie i wszyscy będą chcieli zapobiec kryzysowi.

Ale – podkreślam - na razie mamy taką sytuację, jaką mamy. Dlatego stawiam tezę, że bez radykalnej zmiany sytuacji jesteśmy w przededniu globalnego kryzysu ekonomicznego. Takie jest teraz, moim zdaniem, założenie inwestorów giełdowych i rynków finansowych.

To oczywiście zła informacja dla wszystkich gospodarek, także polskiej.

Najgorszy moment na kryzys

Powtórzę też to, co nie jest chyba jasne dla opinii publicznej: to fatalny moment na poważne zawirowania w gospodarce światowej. Wojna na Ukrainie, ryzyko wojny USA – Iran, napięcia w Azji z Chinami w roli głównej. Wiemy, że świat stał się bardzo niebezpieczny, a gorączkowy wyścig zbrojeń jest tego silnym potwierdzeniem.

W takich warunkach na naszych oczach rodzi się, być może, poważny kryzys ekonomiczny. Fatalna koincydencja. Powinniśmy dążyć do tego, aby jej uniknąć. Jednak jest wręcz przeciwnie – Trump ją przecież zainicjował. Efekt jest łatwy do przewidzenia. Niebezpieczny świat staje się jeszcze bardziej niebezpieczny. Rozchwiany świat traci resztki stabilności. Bez radykalnej zmiany sytuacji czekają nas bardzo trudne czasy. Już nie tylko w polityce, ale i gospodarce. Giełdy już to wiedzą.