Na kolejnego potomka częściej nalegają mężczyźni. Ale 38 proc. matek jedynaków nie chce o tym słyszeć
Prof. Krystyna Iglicka-Okólska demograf, rektor Uczelni Łazarskiego / Dziennik Gazeta Prawna
Brak satysfakcji z dotychczasowego związku, obawa przed kolejnym porodem oraz przed utratą pozycji na rynku pracy, a także przemęczenie sprawiają, że kobiety coraz rzadziej decydują się na ponowne zajście w ciążę. Jak pokazała ostatnia Diagnoza Społeczna, prawie 4 na 10 Polek z jednym dzieckiem nie planują zmian.
– Kobiety są bardziej ostrożne i zachowawcze, wiedzą, ile wyrzeczeń kosztuje posiadanie dzieci – tłumaczy prof. Irena Kotowska z SGH, autorka licznych badań dotyczących polskich problemów demograficznych. I twierdzi, że jeśli myślimy – jako społeczeństwo – poważnie o tym, by spowolnić kurczenie się naszego narodu, trzeba pochylić się nad tymi matkami.
Próbowali to zrobić ankieterzy GUS. W czasie ostatniego spisu powszechnego chcieli zapytać o plany prokreacyjne wszystkie Polki w wieku rozrodczym. Pytania dotyczące tej sfery wzbudziły jednak kontrowersje wśród samego zespołu – z jednej strony uznawano je za bardzo istotne, z drugiej – za szczególnie wrażliwe. Finalnie ustalono, że ankieterzy mają pytać, udzielenie odpowiedzi jednak nie będzie obowiązkowe. Z opublikowanego w czerwcu raportu wynika, że na 850 tys. kobiet w wieku 16–49 lat udzielenia odpowiedzi na pytanie o plany prokreacyjne odmówiło ponad 100 tys. Temat najbardziej drażliwy był dla pań między 20. a 29. rokiem życia – te nie odpowiedziały nawet, czy w ogóle urodziły już dziecko.
Wśród tych kobiet, które odpowiedziały na pytanie ankieterów, widać wyraźne różnice. Jeśli mieszkanka miasta ma już potomka i jest pytana o kolejnego, zdecydowanie rzadziej deklaruje chęć dalszego rozmnażania się niż matka jedynaka czy jedynaczki ze wsi. Odwrotnie jest w przypadku pierwszego potomka – tu bezdzietne kobiety z miast deklarują dużo większą chęć posiadania dzieci. Dane mogą być powodem do niepokoju, jeśli porównamy je z wynikami podobnego badania GUS z 2002 r. Jeszcze wtedy urodzenie dziecka planowało 32 proc. kobiet. W ostatnim spisie powszechnym – już tylko nieco ponad 20 proc. Przez lata lawinowo przybyło też kobiet, które odmawiały odpowiedzi na pytanie o plany prokreacyjne – w pierwszym badaniu nie było ich prawie wcale.
Dr Monika Mynarska, demograf z SGH, przyznaje, że odkładanie decyzji o drugiej ciąży trudno jest racjonalnie wyjaśnić. – Czynniki, które są ważne przy pierwszym dziecku, to stabilizacja finansowa i zawodowa, trwały związek. Posiadanie jednego oznacza w większości przypadków, że te warunki zostały już spełnione. Co decyduje przy drugim? Te motywacje znamy zdecydowanie słabiej – tłumaczy.
Dr Urszula Sajewicz-Radtke, psycholog rozwojowy SWPS Sopot, ocenia, że trudno to zobaczyć w twardych danych. Więcej wychodzi w rozmowach z kobietami. – Jeżeli spojrzymy, który z partnerów ponosi większe koszty w pierwszych trzech latach życia dziecka, nie będzie dało się ukryć, że kobieta. Choćby dlatego, że to ona jest w ciąży, że to odbije się na jej karierze – opowiada. I nie dziwi się ostrożności pań w tej sytuacji. – Podjęcie decyzji o drugiej ciąży zawsze jest łatwiejsze dla osoby, która ponosi mniej kosztów. Poza tym moment, kiedy myślimy o drugim dziecku, przychodzi dwa – trzy lata po pierwszym. To czas, kiedy ojciec nawiązuje większą relację z dzieckiem, wcześniej to głównie relacja matki. W tym momencie dostrzega on ogromne plusy w tej relacji. Widzi, że w bilansie on bardzo dużo zyskuje. Więc przy relatywnie niskich kosztach decyzja o drugim dziecku po prostu mu się opłaca – mówi.
Zdaniem ekspertów dla większej dzietności niezbędny jest większy komfort kobiet. – W badaniach próbowałyśmy przyjrzeć się wielu czynnikom. Aspektem, który zawsze mocno się uwidaczniał, była satysfakcja ze związku. W przypadku pierwszego dziecka ona nie jest aż tak istotna. Interpretacja mojego zespołu badawczego jest taka, że decyzja o kolejnym dziecku zależy od tego, jak para odnajduje się w relacjach między sobą po pierwszym. Jeśli partner nie jest wspierający, to kobieta zaczyna liczyć, zastanawiać się nad problemami w pracy, obniżeniem statusu finansowego. Bo, pomimo pewnych pozytywnych zmian, to na paniach nadal spoczywa cały ciężar wychowania – podsumowuje dr Monika Mynarska.
OPINIA
Przekaz, który wynika z danych demograficznych, powinien być jasny dla wszystkich – skoro dzieci rodzą się na emigracji, a naród się kurczy, trzeba znaleźć instrumenty, które będą temu przeciwdziałać. Największą klęską rządzących Polską od 1989 r. jest to, że zachęty do posiadania dzieci zupełnie nam nie wychodzą, współczynnik dzietności na poziomie 1,3 pokazuje, że Polska nie jest krajem dla dzieci.
Co robić? Po pierwsze ludzie muszą być bezpieczni ekonomiczne, a tacy są dopiero, kiedy mają niższe podatki, wyższe pensje, gdy państwo nie jest dla nich opresyjne, gdy mogą być przedsiębiorczy, kiedy ich firm mikro nie likwiduje gigantyczna składka na ZUS. Do tego jeszcze muszą mieć zapewniony czas na wychowanie dziecka, a więc np. urlopy rodzicielskie, które będzie można dowolnie rozdzielić między ojca i matkę. Tylko ułatwienia w funkcjonowaniu ekonomicznym w połączeniu z polityką społeczną mogą dać efekty. Tymczasem nadal rzadko przechodzi się w Polsce na urlopy ojcowskie, nadal jest problem z dostępem do żłobków.
Różnica w decyzjach dotyczących drugiego dziecka dobrze pokazuje problem – wszyscy wiemy, ile kosztuje dziecko. Kobiety boją się o swoją pozycję na rynku, o to, że nie będą w stanie pogodzić rodzicielstwa i pracy. Po pierwszym dziecku kobieta wie już, jak trudne to zadanie logistyczne. Jeśli nie otrzymuje wsparcia od państwa czy partnera, nic dziwnego, że wycofuje się z decyzji o kolejnych dzieciach. Zwłaszcza że dochodzą do tego także inne przeciwwskazania. Pierwsze dziecko rodzimy statystycznie coraz później – dziś już około 28. roku życia. Być może przy decyzji o drugim pojawia się u kobiet podświadoma obawa o komplikacje przy porodzie, zdrowie potomstwa, myśl o tym, czy po prostu nie jest już na drugie dziecko zbyt późno. Mężczyznom jest łatwiej myśleć o kolejnych dzieciach, bo to nie oni ponoszą główne koszty w pierwszych latach ich życia.