Zarówno inwestorzy, jak i zwykli zjadacze chleba stracili wiarę w politykę gospodarczą ekipy Mohammeda Mursiego
Dziś wieczorem upływa termin 48-godzinnego ultimatum, które egipska armia dała prezydentowi Muhammedowi Mursiemu i jego rządowi na spełnienie żądań dziesiątek tysięcy ludzi zebranych na kairskim placu Tahrir. Wojskowi zagrozili, że w przeciwnym razie będą interweniować, by przywrócić w kraju spokój. Uczestnicy protestów, które wybuchły przy okazji pierwszej rocznicy objęcia władzy przez Mursiego, domagają się jego ustąpienia, zarzucając mu islamizację kraju i postępujące ubożenie społeczeństwa. Petycję domagającą się odejścia prezydenta podpisały już 22 miliony osób.

Inwestorzy wierzą w koniec Mursiego

W to, że demonstracje ostatecznie skończą się ustąpieniem Mursiego, nie mają wątpliwości inwestorzy giełdowi. Wczoraj, w reakcji na ultimatum armii, indeks kairskiej giełdy wzrósł o 4,8 proc., co było najlepszym jednodniowym wynikiem od roku, spadł zaś koszt ubezpieczenia egipskich obligacji od niewypłacalności kraju. – Rynek odzwierciedla nastroje ludzi, według których sytuacja nie może być już gorsza. Nawet biorąc pod uwagę, że transformacja nie będzie łatwa, a ryzyko destabilizacji istnieje, poparcie przez armię żądań protestujących daje nadzieję, że rozwiązanie mniej lub bardziej akceptowalne dla wszystkich zostanie znalezione – mówi Bloombergowi Wafid Dawood z kairskiego funduszu Mega Investments Securities.
Faktem jest, że pod rządami Bractwa Muzułmańskiego egipska gospodarka wygląda coraz gorzej. Ludziom doskwiera zwłaszcza rosnąca inflacja i spadający kurs egipskiego funta, co powoduje, że siła nabywcza ich pieniędzy się zmniejsza. Ekipa Mursiego – podobnie jak to robił reżim Hosniego Mubaraka – subsydiuje sprowadzane z zagranicy podstawowe produkty żywnościowe i ropę. Ale to zarazem zmniejsza rezerwy walutowe kraju, które wynoszą obecnie 16 mld dol. wobec 36 mld posiadanych przed obaleniem Mubaraka. Tym bardziej że od czasu arabskiej wiosny sprzed ponad dwóch lat poważnie zostały ograniczone dwa główne źródła dochodów egipskiej gospodarki, czyli turystyka oraz inwestycje zagraniczne.

Ceny rosną przez czarny rynek?

Zmniejszająca się liczba dewiz powoduje, że Egipcjanie poszukują ich na czarnym rynku, co prowadzi do wzrostu ich kursu, a w konsekwencji rosną także ceny towarów wyrażane w egipskich funtach. W maju roczna stopa inflacji wzrosła do 8,2 proc., zaś ekonomiści przewidują, że jeszcze latem osiągnie ona poziom dwucyfrowy. Trudno się zatem dziwić, że ludzie – a także inwestorzy – stracili zaufanie do polityki gospodarczej obecnych władz.
Na tle Egiptu sytuacja w Tunezji, gdzie arabska wiosna się zaczęła, a obecnie również rządzą islamiści, wygląda znacznie spokojniej. Wprawdzie od strony gospodarczej zmaga się ona z podobnymi problemami, czyli inflacją, bezrobociem czy spadkiem inwestycji zagranicznych, ale względna stabilność polityczna daje nadzieję, że uda się je w dłuższej perspektywie pokonać. Tym bardziej że tunezyjski rząd odważniej niż egipski zabrał się za rozmontowywanie systemu subsydiów, co powinno być zachętą dla inwestorów.