Zbiórki społeczne stały się fenomenem Internetu. Jeden serwis pokazał, jak łatwo można obejść sieć pośrednictwa między twórcą produktu i jego odbiorcą. Nagle zbędne stały się fundusze inwestycyjne, skomplikowane drogi dystrybucji i naliczane na każdym przystanku marże. Filozofia, która kryje się za Kickstarterem, jest prosta – jeżeli coś się nam podoba, to płacimy komuś, żeby to dla nas przygotował. Działa to także w druga stronę – jeżeli mamy ciekawy pomysł, to wystarczy poprosić o pieniądze na jego realizację.

W ten sposób ogromne budżety zaczęli gromadzić tak domorośli wynalazcy nowatorskich gadżetów do komórek, jak i deweloperzy gier wideo – wszyscy, którzy mieli problem z uzyskaniem środków od dużych firm. Musiało minąć trochę czasu, żeby internetowymi zrzutkami zainteresowali się autorzy i miłośnicy seriali, które nie miały wystarczająco dużo szczęścia, aby utrzymać się na antenie.

„Firefly” nie udało się. Dwa razy

Amerykańskie studia są bezlitosne – jeżeli seriale nie mają wystarczająco dużej oglądalności, to ich produkcja momentalnie zostaje zatrzymana. Telewizyjni producenci nie raz udowodnili, że w tej kwestii nie ma sentymentów. Dowodem na to może być dobrze znany Polakom sitcom „Świat według Bundych”, który przez 10 lat przynosił zyski, ale kiedy tylko liczba widzów spadła poniżej oczekiwań, show został zdjęty z anteny, a twórcy nie dostali nawet szansy, aby nakręcić prawdziwy ostatni odcinek.

Precedensem okazał się kultowy już serial sci-fi „Firefly” Jossa Whedona, reżysera przebojowych „The Avengers”. Chociaż recenzenci nie szczędzili zachwytów nad ambitnym projektem, to w parze z talentem twórców nie szło zainteresowanie widzów. Whedonowi udało się nakręcić zaledwie 13 odcinków, zanim stacja zrezygnowała z tego tytułu. Producenci docenili potencjał „Firefly” dopiero kiedy serial rekordowo sprzedał się na DVD. To otworzyło drogę do powstania jego kontynuacji w postaci kinowego filmu. Niestety nakręcone po trzech latach „Serenity” ponownie okazało się finansową klapą, która na długo pozbawiła fanów nadziei na możliwość wznowienia niedochodowych seriali. Wszystko zmienił odważny krok Roba Thomasa, twórcy detektywistycznego serialu „Veronica Mars”, który został przerwany po trzecim sezonie w 2007 roku.

Thomas zaproponował fanom serialu wspólną zbiórkę pieniędzy na produkcję telewizyjnego filmu, który w dalszej perspektywie mógłby być punktem wyjścia dla nowej serii. Efekt? Po 10 godzinach na stronie Kickstartera widniała już informacja o zebraniu dwóch milionów dolarów, a do końca kampanii twórcy otrzymali prawie 6 milionów. Wszystkiemu przychylnym okiem przyglądało się Warner Bros., które będzie dystrybutorem kręconego właśnie obrazu.

Show musi trwać

Reszta poszła za ciosem i tak powstał serwis „Show Must Go On” (SMGOtv) skupiający zaangażowanych miłośników seriali, które zdjęto z anteny.

Podczas gdy internetowy zastrzyk gotówki reanimował przygody Veroniki Mars, z telewizji zniknęły dwie kreskówki popularne wśród starszych miłośników przygód superbohaterów: „Green Lantern” i „Young Justice”. Co ciekawe, powodem zakończenia produkcji nie była wcale niska oglądalność, ale znikoma sprzedaż licencji. Krótko mówiąc – nikt nie chciał kupować zabawek opartych na serialach animowanych, których w rzeczywistości nie oglądały dzieci. Zmasowana reakcja fanów sprawiła, że studio Warnera musiało przemyśleć swoje plany. To doprowadziło do kolejnego precedensu – producenci serialu spotkali się z fanami skupionymi wokół SMGOtv, aby przedyskutować kwestię ewentualnej kampanii crowdfundingowej. Jak potoczyła się dyskusja? To dopiero się okaże, ponieważ do tej pory żadna ze stron nie opublikowała oświadczenia, ale pewne jest jedno: telewidzowie odczuli, że stanowią siłę mającą realny wpływ na ramówkę kanałów i losy ulubionych serii.