Zginąć na posterunku, uciec czy przekazać władzę – z publicznych zwierzeń Alaksandra Łukaszenki można odczytać, z jakimi scenariuszami się liczy. Zmiana konstytucji, na którą naciska Rosja, ma go popchnąć do tej ostatniej opcji. Z punktu widzenia Łukaszenki akceptowalnej, ale ryzykownej.
O tym, że władze w Mińsku ograniczą uprawnienia prezydenta i zrównoważą – przynajmniej na papierze – system polityczny, dowiedzieliśmy się 14 września z ust… Władimira Putina. Podczas spotkania z Łukaszenką prezydent opowiedział, że Białorusini przedstawili taki wariant uspokojenia nastrojów OBWE. Taka zmiana byłaby korzystna dla Kremla, bo otworzyłaby drzwi do budowy wpływów w Mińsku poprzez normalny system partyjny.
Daty przedstawienia nowej konstytucji przesuwają się niczym horyzont. Najpierw Łukaszenka mówił o „grudniu, styczniu”, następnie premier Raman Hałouczanka o „styczniu, lutym”. Rządzący od 1994 r. prezydent wielokrotnie sugerował, że po przyjęciu projektu, gdzieś na przełomie 2021 i 2022 r., rozpisze wybory, w których nie wystartuje. – Z nową konstytucją już nie będę z wami pracować jako prezydent – powtórzył 27 listopada. Można różnie podchodzić do tych zapowiedzi – Łukaszenka od lat deklaruje, że już się narządził i ma dość, co do niczego nie prowadzi – ale jeśli zostaną spełnione, wpiszą się w znajomy scenariusz.
W rozmowie z DGP mówił o nim w sierpniu Alaksandr Fiaduta, który w 1994 r. pomagał Łukaszence wygrać wybory. – O tym, że nie zamierza oddawać władzy przy tej konstytucji, opowiadał mi Hans-Georg Wieck (szef misji OBWE w Mińsku w latach 1998–2001 – przyp. red.). To była jego długa rozmowa z Łukaszenką. Wieck zapytał: „Nie rozumie pan, że ta konstytucja będzie groźna przede wszystkim dla pana, bo tworzy sytuację, w której pana następca zrobi wszystko, by się z panem rozprawić?”. Łukaszenka odpowiedział: „A kto panu powiedział, że pozostawię tę konstytucję następcy?”. O zmianie konstytucji mówił jeszcze w 2019 r. Według mnie faktycznie chce to zrobić – przekonywał.
Główny zainteresowany nie zawracał sobie głowy przestrzeganiem nawet obecnej, hiperprezydenckiej ustawy zasadniczej. Jeśli na serio myśli o odejściu, najbardziej podobałby mu się więc wariant kazachski. Rządzący od czasów radzieckich Nursułtan Nazarbajew w 2019 r. przekazał prezydenturę starannie wybranemu następcy Kasym-Żomartowi Tokajewowi, ale sam zachował wpływy, także formalne. Parlament zawczasu przyznał mu tytuł Jełbasy, lidera narodu, oraz stanowisko szefa Rady Bezpieczeństwa, dzięki którym Nazarbajew do dziś ma prawo weta wobec najważniejszych decyzji. A na otarcie łez przemianowano na jego cześć stolicę, która dziś nosi nazwę Nur-Sułtan.
Zachęcający jest też rosyjski przykład z 1999 r., gdy Boris Jelcyn oddał władzę Putinowi w zamian za gwarancje nietykalności dla siebie i rodziny. Pierwszy prezydent Rosji był już wówczas schorowany i nawet gdyby chciał, nie mógłby rządzić z tylnego siedzenia, czego o Łukaszence powiedzieć nie można. Przed podjęciem decyzji o sukcesji Białorusina powstrzymują precedensy, w których nie wszystko poszło zgodnie z planem. Po śmierci uzbeckiego prezydenta Isloma Karimova w 2016 r. władzę objął jego premier (przez 13 lat!) Shavkat Mirziyoyev. Mimo przyjaźni, która łączyła go z wdową po Karimovie, Tatyaną, rodzina nie uniknęła rozliczeń. Najstarsza córka, Gulnora Karimova, niegdyś typowana jako możliwa następczyni, dostała 10 lat więzienia za defraudacje.
Nie powiodła się też sukcesja w Kirgistanie, dużo bardziej demokratycznym niż Białoruś. Ałmazbek Atambajew, nie mogąc kandydować na kolejną kadencję, zaproponował start Sooronbajowi Dżeenbekowowi. Wkrótce zaczęły się tarcia, bo Atambajew chciał rządzić z tylnego siedzenia, a Dżeenbekow nie zamierzał być malowanym prezydentem. Skończyło się tym, że szef państwa wysłał po poprzednika oddział milicji, która starła się z jego ochroną (jedna ofiara śmiertelna, 126 rannych). Były prezydent usłyszał wyrok 11 lat więzienia. Dżeenbekow też już nie jest prezydentem; pół roku po wyroku na Atambajewa obaliła go rewolucja.
W tej sytuacji nabiera znaczenia pytanie, komu Łukaszenka miałby powierzyć rolę następcy. Syn Wiktar, dający większą gwarancję lojalności, ma w tym kontekście wszystkie wady ojca z nazwiskiem na czele i niewiele zalet, choćby brak charyzmy Alaksandra. Inne postacie, jak wymieniani w tym kontekście premier Hałouczanka czy szefowa senatu Natalla Kaczanawa, należałoby najpierw wykreować na lidera. Tak czy inaczej operacja może się nie powieść. Co wtedy? Łukaszenka w przeszłości dawał do zrozumienia, że zastanawia się na plusami i minusami emigracji. W niedawnej rozmowie z kanałem 112 wspominał, że mógłby popracować w Rosji.
W sierpniowym wywiadzie dla youtube’owego kanału Dmytra Hordona dodawał, że nie stać go na życie w Rosji, wymieniał za to w tym kontekście Chiny, wprawdzie jako przykład negatywny, ale świadczący o tym, że co najmniej pozwala sobie na takie eksperymenty myślowe. Łukaszenka zdaje sobie sprawę z ryzyka czarnego scenariusza. Wielokrotnie z przestrachem przypominał los zabitego przez tłum Mu’ammara al-Kaddafiego z Libii. Sam odwoływał się do legendy o prezydencie Chile. Zgodnie z popularną w ZSRR wersją Salvador Allende zginął z bronią w ręku podczas ataku ludzi Augusta Pinocheta (faktycznie Allende popełnił samobójstwo). To do tej opowieści nawiązywał, pozwalając się sfilmować przed pałacem prezydenckim z kałasznikowem w ręku. Takie rozważania – obok innych skutków dymisji – nie motywują do przyspieszenia reformy konstytucji.