- Chęć oglądania filmów pozostaje bardzo duża. W 2022 r. powinna być możliwa do osiągnięcia frekwencja z ubiegłego roku - mówi Tomasz Jagiełło, prezes sieci kin Helios (Grupa Agory).
Chodzi pan teraz do kina?
Wizyta w kinie jest formą rozrywki, którą uwielbiam, podobnie zresztą jak całe rzesze kinomanów. Nadal jednak nie mogę się nią cieszyć, ponieważ jedyne kino Helios, które pozostaje jeszcze zamknięte, jest właśnie w Łodzi, gdzie mieszkam. Z niecierpliwością czekam na 7 sierpnia, bo wtedy Helios w łódzkiej Sukcesji zostanie otwarty.
Chyba więcej osób na coś czeka. W weekend większość filmów zebrała najwyżej po kilka tysięcy widzów. To nie to, co przed epidemią.
Rzeczywiście, to nie są wyniki, do jakich byliśmy przyzwyczajeni, ale kina się odradzają. Po zniesieniu administracyjnego zakazu działalności dla tej branży w pierwszy weekend czerwca kina odwiedziło 4 tys. widzów, a w ostatni było to już ponad 100 tys. Kina sieci Helios po otwarciu odnotowały frekwencję na poziomie 12 proc. z 2019 r. Obecnie zbliżamy się już do 25 proc. sprzedaży sprzed roku.
60 tys. z tych stu zrobił „Scooby-Doo”.
To pokazuje, że widzowie chcą wrócić do kina i czekają na odpowiedni repertuar. Potrzebne są nowe, ciekawe filmy – i to jest dzisiaj nasz największy problem. Sytuacja związana z COVID-19 w Stanach Zjednoczonych blokuje międzynarodową dystrybucję filmów z Hollywood. Dopóty kina za oceanem są zamknięte, dopóki studia filmowe nie zdecydują się na wprowadzenie na duże ekrany nowych tytułów na rynkach międzynarodowych. Choć i tutaj pojawiło się już pierwsze światełko: Warner Bros. zdecydował się na rozszczepienie dystrybucji filmu „Tenet”. 27 sierpnia zadebiutuje on najpierw w 70 krajach poza USA, natomiast w amerykańskich kinach, które nie są jeszcze gotowe na odmrożenie, będzie pokazywany później. To wyjątkowa zmiana modelu wprowadzania filmów na duży ekran.
Nadal nie ma jeszcze w repertuarze polskich filmów.
Rozumiem, że dystrybutorzy czekają na ten moment, gdy ludzie przestaną się obawiać przychodzenia do kin. Ale przykład „Scooby-Doo” dowodzi, że dobry tytuł już dziś może przyciągnąć sporą widownię. Zgodnie z planami dystrybucyjnymi od września co tydzień będą już wchodziły do kin polskie filmy, dystrybutorzy potwierdzają kolejne daty premier. To są pozytywne sygnały.
Czekamy też na decyzję Disneya w sprawie premiery „Mulan”. I oczywiście wolelibyśmy, żeby koronawirus już nie atakował tak mocno. Jeśli wszyscy będziemy przestrzegali obowiązujących zasad bezpieczeństwa, to nie powinien on stanowić zagrożenia.
Pilnujecie tego w kinach?
Ściśle przestrzegamy nowego reżimu sanitarnego. We wszystkich kinach Helios obowiązują m.in. zakrywanie ust i nosa oraz dezynfekcja. Przy ograniczeniu liczby sprzedawanych biletów kino jest dziś jednym z bezpieczniejszych miejsc. Myślę, że codziennie każdy z nas przebywa w miejscach, w których ryzyko zakażenia się jest dużo większe.
Mówił pan o dużej zmianie w podejściu do premier ze strony Warner Bros. Rewolucję robi też NBCUniversal, który umówił się z siecią kin AMC Theatres, że nowe produkcje Universal Studios na wyłączność na dużym ekranie będą tylko przez 17 dni, a potem będą mogły trafić na inne platformy dystrybucji – czyli przede wszystkim do internetu.
Od razu muszę wyjaśnić, że umowa NBCUniversal z AMC Theatres dotyczy wyłącznie platform premium (PVOD), jak Amazon Prime czy iTunes, na których film można obejrzeć za stosunkowo wysoką opłatą ok. 20 dol. Nie ma więc mowy o swobodnym dostępie do tych produkcji.
Universal wynegocjował sobie taką możliwość wyłącznie z AMC i wątpię, żeby skorzystał z niej w przypadku filmów, które są wyświetlane na dużych ekranach i mają dobre wyniki. Nie wyobrażam sobie, by można było grać ten sam tytuł jednocześnie w kinach i na platformach premium VoD. Myślę, że skrócenie kinowego okna może mieć zastosowanie do filmów, które w kinach nie są popularne i szybko znikają z repertuaru. W takich wypadkach można dyskutować, czy trzeba czekać trzy miesiące – a tyle trwa okno kinowe w USA – z udostępnieniem danej produkcji w innych kanałach dystrybucji. Natomiast żadne rozsądne studio filmowe nie zdecydowałoby się udostępnić na VOD filmu cieszącego się w danym momencie dużą popularnością w kinach.
Czemu nie?
Kino to rynek wart 40 mld dol. rocznie. Umowa Universalu z AMC przyjmuje 20 dol. za obejrzenie filmu na PVOD. Zatem, aby dorównać sile kin, filmy na platformach premium musiałyby w ciągu roku zostać wypożyczone 2 mld razy. Na kuli ziemskiej jest za mało ludzi, aby studia filmowe mogły w ten sposób zarobić tyle co w kinach. Nie wyobrażam sobie, żeby producenci zdecydowali się odrzucić potencjał kin.
Drugi aspekt tej umowy to jej zakres. Sieć kin AMC odpowiada tylko za jedną piątą rynku amerykańskiego. Natomiast żeby przeprowadzić projekt skutecznego skrócenia obowiązującego okna kinowego, trzeba by było porozumieć się z całym rynkiem, a przynajmniej jego zdecydowaną większością. Tymczasem druga co do wielkości w USA, działająca w dziesięciu krajach na świecie sieć Cineworld od razu oświadczyła, że nie widzi w takim podejściu sensu biznesowego. W opinii jej prezesa nie ma możliwości, żeby w jej kinach pokazywane były filmy dystrybutorów nierespektujących okna kinowego.
Przed nami zapewne długi okres prób, przepychanek i negocjacji. Nie ma szans, żeby studio mogło długo eksperymentować, grając swoje tytuły na jednej piątej ekranów w kraju. Tak się nie odnosi sukcesu. Tym bardziej że na świecie pozycja AMC jest jeszcze mniejsza niż w USA.
Oczywiście mogę sobie wyobrazić, że Universal Studios pokazuje swoje filmy tylko w kinach AMC, omijając pozostałe, ale to oznaczałoby skazanie filmu na niszowość. Nie wierzę, by jakiekolwiek studio zdecydowało się na takie rozwiązanie.
Na początku pandemii sieci kin zagroziły bojkotem Universalu, kiedy po sukcesie animacji „Trolle” – debiutowała w lockdownie na premium VoD – studio oznajmiło, że będzie robić równoczesne premiery w kinach i internecie. Teraz w komentarzach umowy z AMC dominuje przekonanie o sile internetu.
Takie rozwiązanie mogłoby dotyczyć jedynie filmów artystycznych lub nawet szerzej – filmów telewizyjnych. W tym kierunku właśnie zmierzają dystrybucyjne eksperymenty Netflixa. W przypadku superprodukcji szansa na równoczesne premiery to po prostu złudzenie. Wielkie produkcje filmowe i kina to jeden ekosystem, do którego funkcjonowania i sukcesu niezbędne są obie strony. Wielkie pieniądze na superprodukcje pochodzą bowiem z tych 40 mld dol. generowanych w kinach na całym świecie. Gdyby kina straciły wyłączność na wyświetlanie filmów przez określony czas, to może przez chwilę ktoś by się ucieszył, że nie musi nigdzie chodzić i może obejrzeć nowy film w domu. Tylko że nie cieszyłby się długo, bo kolejne superprodukcje już by nie powstały. W krótkim czasie bez znacznych wpływów z kin dla producentów filmowych nie będzie tzw. blockbusterów i pozostaną filmy telewizyjne. Wystarczy porównać największe budżety filmów produkowanych przez studia w Hollywood i tytułów produkowanych dla Netflixa, żeby zrozumieć, o czym mówię.
Jakie przełożenie na Polskę będzie miało to nowe podejście Universalu?
W Polsce ani w Europie na razie nic się nie zmieni. Nawet „Trolle”, które w USA debiutowały w internecie, w Polsce będą miały premierę w kinach jesienią. A sieć AMC nie ma w naszym kraju ani jednego kina.
Cineworld, właściciel Cinemacity, jest przeciwny skracaniu okna. A Helios?
Także uważam, że co do zasady ta propozycja jest nie do zaakceptowania. Nie mogę sobie wyobrazić wprowadzenia systemu, który spowodowałby załamanie globalnego systemu finansowania produkcji filmowych, co sprawiłoby, że takie filmy, jak „Avatar” lub „Star Wars” nigdy by nie powstały.
Ale co mają robić producenci, którzy wydali miliony dolarów na potencjalne hity i muszą czekać z premierą, bo w części świata kina wciąż są zamknięte?
To rzeczywiście jest problem. Ale żaden producent nie czekałby na otwarcie kin, gdyby nie wiedział, że warto. Nie wyobrażam sobie np. premiery najnowszego, gotowego już filmu o przygodach Bonda na platformach VoD. Przy takiej dystrybucji film by po prostu na siebie nie zarobił.
Zresztą sam Universal, który walczy o skrócenie okna, przesunął premierę kolejnych części „Minionków” i „Szybkich i wściekłych” o rok, czekając na kina. Nie ma mowy, żeby tytuły, na których studio spodziewa się masowej widowni, miały premierę na platformie VoD. To jest biznes. Producent wydaje setki milionów dolarów, więc będzie walczył o swój udział w torcie wartym 40 mld dol. rocznie.
Jaki jest optymalny dla kina okres wyłączności wyświetlania filmu?
W Europie został przyjęty okres czteromiesięczny. Czy to najlepsze rozwiązanie? Zależy od filmu: jedne żyją przez dwa miesiące, inne znikają z ekranów po dwóch tygodniach. Wspólna dla wszystkich długość okna jest po to, żeby nie dyskutować z każdym dystrybutorem o każdym filmie. Wyłączność pozwala nam też zaszczepić widzom świadomość, że kino jest unikatowe. Bez tej wyjątkowości doszłoby do zniszczenia rynku kinowego. A nawet jeśli ktoś nie lubi kin, to musi sobie zdawać sprawę, że bez nich skurczy się rynek produkcji filmowych. Będą powstawać tylko tanie filmy.
Padają kolejne rekordy zakażeń w Polsce. Myśli pan, że jesienią lub zimą kina znowu zostaną zamknięte?
Absolutnie nie. Liczba zakażeń to nadal tylko ułamki promila populacji. Musimy się po prostu nauczyć respektować istniejące obostrzenia sanitarne, dopóki nie będzie szczepionki.
W marcu lockdown obowiązywał przy niższej liczbie przypadków.
Zakażeń nie można oczywiście bagatelizować, natomiast nie uważam, aby potrzebny nam był kolejny lockdown. Kina to branża, w której rygory sanitarne są zaostrzone i przestrzegane. Z doniesień medialnych wynika, iż ogniska zakażeń wybuchają tam, gdzie wygrywa brak odpowiedzialności i beztroska. Przy takiej skali pandemii społeczeństwo może sobie poradzić przez samodyscyplinę. Tej najwyraźniej w ostatnich tygodniach zabrakło.
Mówił pan o polskich premierach we wrześniu. Produkcja też ucierpiała przez epidemię. Czy będą tytuły na przyszły rok?
Wybuch pandemii zatrzymał prace nad produkcją ponad 50 polskich filmów, więc przyszły rok zapowiada się niesamowicie bogato. Zresztą już we wrześniu tego roku rusza festiwal polskich premier. Pierwszą z nich będzie 4 września „Pętla” Patryka Vegi.
Czyli jeśli chodzi o kino, to najgorsze ma za sobą?
Myślę, że tak. Nie może być nic gorszego niż zamknięte kina – a taka sytuacja w przypadku naszej sieci trwała 113 dni.
Ile was kosztowała epidemia?
Bardzo dużo. Polskie kina dotychczas gromadziły 60 mln widzów rocznie, więc to oczywiste, że właśnie nasza branża jest jedną z najbardziej dotkniętych wybuchem pandemii. Oprócz samego zamknięcia sal kinowych doszło też do zakłócenia systemu produkcji filmowej. To olbrzymi cios. Szczęśliwie chęć oglądania filmów na całym świecie pozostaje bardzo duża. Dlatego wierzę w szybką odbudowę kin i powrót nas wszystkich do takiego właśnie sposobu spędzania czasu wolnego.
Kiedy wróci 60 mln widzów?
Nie wiemy jeszcze, jak będzie wyglądała jesień 2020 r., wiele decyzji dystrybucyjnych wciąż nie zostało podjętych. Sądzę, że frekwencja będzie w przyszłym roku o ok. 25 proc. niższa niż w 2019 r. Ale już w 2022 r. frekwencja z ub.r. powinna być możliwa do osiągnięcia.
I nadal chcecie powiększać sieć o kolejne kina?
W tej chwili nie jest to nasze zadanie nr 1, bo tym jest odbudowa frekwencji i pozycji kin na rynku. Nie rezygnujemy z planu rozwoju sieci, bo w wielu polskich miastach wciąż brakuje ekranów kinowych. Wiem, że Helios ma dla nich świetną ofertę.