Kilkanaście dni temu media obiegła wiadomość, że patron Leszka Balcerowicza prof. Jeffrey Sachs poparł w amerykańskich wyborach prezydenckich senatora Berniego Sandersa, lidera lewicowej rewolty, który sam siebie nazywa socjaldemokratą w skandynawskim stylu. W Polsce zdziwieniu nie było niemal końca, ale to dowodzi tylko tego, jak daleko jesteśmy od amerykańskiej debaty. Przegapiliśmy moment, kiedy ludzie o poglądach Balcerowicza przestali stanowić jej gravitas.
65-letni Jeffrey Sachs to jeden z najważniejszych i najbardziej znanych ekonomistów świata, patron reform gospodarczych u progu transformacji w Polsce oraz innych krajach regionu, a także w ZSRR, Ameryce Południowej i Afryce. Ale od wielu lat jest on znany przede wszystkim ze współpracy z międzynarodowymi organizacjami na rzecz zwalczania biedy, redukcji zadłużenia oraz walki z HIV i AIDS w krajach rozwijających się.
To prawda, 30 lat temu w celu rozwiązania kryzysów doradzał stosowanie tzw. terapii szokowej. Ale już w 2005 r. w książce „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia” Sachs twierdząc, że „rządy Afryki są nędzne, ponieważ Afryka żyje w nędzy”, odwrócił powszechnie przyjęte założenie. Według amerykańskiego ekonomisty dzięki odpowiedniej polityce masowe ubóstwo może zostać zwalczone. Za przykład 15 lat temu dawał Chiny i Indie. Chinom w ciągu ostatnich dwóch dekad udało się wydźwignąć z radykalnej biedy 300 mln ludzi.
Ekonomista w protestach Ruchu Oburzonych z 2011 r. dostrzegł konkretny program, jak na drodze procesu legislacyjnego zmienić polityczną rzeczywistość, zwracając uwagę, że dotychczasowe rządy – włączając w to Baracka Obamę – chroniły bankierów. I to na różne sposoby, m.in. coraz bardziej deregulując rynki. Dostrzegał wówczas – i tym bardziej dziś, kiedy trzyma kciuki za Sandersa – że w amerykańskiej strukturze politycznej są dwie podstawowe słabości.
Po pierwsze, pieniądze wielkiego biznesu kreują w Ameryce politykę. 10 lat temu Sąd Najwyższy jeszcze bardziej zderegulował zasady finansowania kampanii wyborczej, w absurdalny sposób powołując się na pierwszą poprawkę do konstytucji, chroniącą wolność słowa. Upraszczając, sędziowie orzekli, że ograniczenia w finansowaniu kampanii to zatykanie ust ludziom, którzy… subsydiują obie główne partie, czyli wielkiemu biznesowi. Sąd postawił znak równości między wolnością wypowiedzi a pieniędzmi z konta korporacji.
Druga według Sachsa sprawa to cykl wyborczy. Co dwa lata wybiera się całą Izbę Reprezentantów, więc kongresmeni żyją pod presją permanentnej kampanii. Dzień po złożeniu ślubowania zaczynają zbierać pieniądze na reelekcję. Wolę reformy niegdysiejszy patron Leszka Balcerowicza dostrzega teraz w programie senatora Sandersa. – Cynizm w USA przychodzi łatwo, jest stałą cechą naszej debaty publicznej. Cynicy będą udawać, że nic w protestach na Wall Street nie ma, że nie chodzi o politykę, tylko o przemoc. A przecież chodzi tu o demokratyzację, o większy zakres wolności i nazywanie oszustw finansowych dokładnie tym, czym są! – mówił mi Sachs w wywiadzie z 2011 r.
Ekonomista bacznie obserwował zarówno Ruch Oburzonych, jak i rewoltę po prawej stronie, kiedy cztery lata temu establishment republikanów został wzięty w dwa ognie przez lud Donalda Trumpa i musiał się mu podporządkować. W obydwu widział ten sam mechanizm, jaki towarzyszył arabskiej wiośnie, która wywróciła do góry nogami reżimy w Afryce Płn. i na Bliskim Wschodzie.
– Wiadomo, że w Ameryce nie powtórzy się scenariusz z ludowych protestów w krajach muzułmańskich ze względu na każdą możliwą skalę: wielkość USA, organizację systemu politycznego itd. Stany Zjednoczone nie są zresztą w tak głębokim kryzysie, w jakim w 1989 r. była np. Polska czy w jakim dzisiaj są kraje arabskie, gdy muszą sprostać konsekwencjom nowego politycznego rozdania – mówił.
Ale od razu dodawał, że społeczeństwa Zachodu mają inne oczekiwania, bo przywykły do innego rodzaju państwa opiekuńczego. A przeprowadzenie społecznej czy politycznej zmiany jest w USA wyjątkowo trudne, chociażby ze względu na erozję zaufania do tradycyjnych mediów. Sachs jest zdania, że jeżeli teraz nie skorzysta się z ruchu społecznego, który buduje Sanders, wytworzy się dużo skrajniejsza siła polityczna, która uzna przemoc za jedno z narzędzi działania. I proponuje rozwiązania autorskie.
Jego zdaniem trzeba wzmocnić Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który miałby dość środków, żeby być pożyczkodawcą ostatniej szansy. Te zasoby można byłoby uzyskać z niewielkiego podatku. Po drugie, trzeba opodatkować wykorzystywanie tradycyjnych paliw kopalnych w energetyce, żeby z tych pieniędzy rozwijać czystą energię. Wreszcie – dowodzi – Bank Światowy powinien wziąć się do roboty i realizować to, do czego został stworzony, czyli pomagać najbiedniejszym krajom w walce z ubóstwem, głodem i chorobami. I tu, jak Sanders, nie chce budować komunizmu, tylko naprawić kapitalizm według wzorców skandynawskich, gdzie polityka państwa jest skoncentrowana na prawach socjalnych.