Od czwartku pojawiła się fala graniczących z teoriami spiskowymi opinii o powodach odwołania dosłownie w ostatniej chwili wizyty Donalda Trumpa w Warszawie. W komentowaniu tej decyzji powinniśmy się jednak zdystansować od polskiego kontekstu. Huragany i klęski żywiołowe są naprawdę poważnym politycznym bodźcem w Ameryce i rozwiązanie tej zagadki jest najprostsze: podróż przełożono po prostu z powodu Doriana.
– Poza tym Trump nie działa ściśle według reguł poprzedników. Nie lubi opuszczać Ameryki. Ma 73 lata i transatlantyckie wojaże go wykańczają. A był w Europie tydzień temu i nie czuł się najlepiej, także emocjonalnie, bo miał przeciwko sobie sporą opozycję w Biarritz – mówi nam dyplomata związany z jedną z poprzednich ekip. Podróż do Polski miała był połączona z odwiedzeniem Kopenhagi, aż Trump wspomniał o chęci kupna Grenlandii i doszło do dyplomatycznej implozji. Dlatego spadły szanse na wyprawę do samej tylko Warszawy.
Stanowczo odrzuciłbym jednak scenariusz, że zmęczony prezydent chciał uniknąć kolejnej kompromitacji w Europie. Polska jest jednym z kilku krajów świata, w których Donald Trump jest bardziej popularny niż Barack Obama. Gdyby miał potrzebę naładowania piarowskich akumulatorów, nie ma na to lepszego miejsca niż Warszawa. Z tego wniosek, że najpewniej po prostu przestraszył się Doriana.
45. prezydent USA boi się huraganów, jak kapitan Hak z „Piotrusia Pana” krokodyli. Na samo ich wspomnienie przechodzą go ciarki. Wystarczyła jedna trauma – a pamiętajmy, że ten polityk zranienia przeżywa wyjątkowo głęboko. Dwa lata temu w sezonie cyklonów, który zaczyna się z końcem sierpnia, zlekceważył uderzenie huraganu Maria w Portoryko, państwo będące ukrytą kolonią USA, z czym wiąże się odpowiedzialność Waszyngtonu za ewentualne klęski żywiołowe.
Dodatkowo w sprawie odbudowy karaibskiej wyspy długo oszukiwał opinię publiczną. Kłamał, zawyżając kwoty, jakie podobno rząd USA miał przekazać władzom w San Juan. Przez wiele miesięcy tysiące mieszkańców Portoryka było zmuszonych do życia w tragicznych warunkach bez prądu, dostępu do czystej wody, w naprędce skleconych budach. A Dorian zagraża znacznie gęściej zaludnionym terenom Florydy i wschodniej Georgii.
Kilka tygodni temu na farmie niedaleko San Juan odkryto kontenery z tysiącami plastikowych butelek z wodą, które porzucono, zamiast przekazać ofiarom huraganu. Za tę gigantyczną niegospodarność jest odpowiedzialna amerykańska federalna agencja FEMA, do której zadań należy zarządzanie kryzysami humanitarnymi. A we wtorek media podały, że Trump decyzją administracyjną przerzucił środki z FEMA na budowę muru na granicy między Arizoną a Meksykiem.
Gdyby pomoc po ewentualnych szkodach, jakie w którymkolwiek miejscu w USA spowoduje Dorian, okazała się niewystarczająca, prezydent byłby ugotowany. O ironio, powtarza się tu scenariusz z serialu „House of Cards”, w którym fikcyjny prezydent wydaje pieniądze z funduszu ratunkowego, w tym wypadku na walkę z bezrobociem. Aż nadchodzi huragan. Szkoda, że Trump go nie oglądał, bo wiedziałby, że z finansowaniem FEMA nie ma żartów.
Chociaż Dorian ominął Portoryko, z jego ewentualnym ponownym zniszczeniem był jeszcze jeden problem, ściśle polityczny, z którym Trump, odwołując w czwartek wizytę, musiał się liczyć. Jeśli mieszkaniec wyspy przeprowadzi się na terytorium kontynentalnej Ameryki, zyskuje automatycznie prawa wyborcze. Po uderzeniu Marii nastąpiła wielka fala imigracji na Florydę.
Po pierwsze, Portorykańczycy są tradycyjnie demokratycznym elektoratem. Po drugie, wstrząs migracyjny mógłby poważnie wpłynąć na nastroje elektoratu. Po trzecie, nie wiadomo, jakie skutki na samej Florydzie przyniesie Dorian. Po czwarte, jest to stan tradycyjnie remisowy, kampania toczy się tam do upadłego, a jej zwycięzca dostaje aż 29 głosów w Kolegium Elektorskim. Jeżeli Trump liczy na zwycięstwo za rok, musi brać wszystkie te czynniki pod uwagę.
Nie tylko zresztą on miał w nieodległej historii problem z sezonem huraganowym. W 2005 r. drugą kadencję George’a W. Busha niemal zatopiła Katrina. Kiedy żywioł uderzył w Nowy Orlean, powodując bezprecedensową powódź, w przygotowanej naprędce jako tymczasowe schronienie sali Louisiana Superdome działy się dantejskie sceny, z morderstwami włącznie, Bush świętował urodziny senatora Johna McCaina w jego domu w Arizonie.