Decyzja Komisji Europejskiej o uruchomieniu art. 7 unijnego traktatu wobec Polski nie ma prawnych konsekwencji, ale politycznie oznacza zwiększenie presji na rząd w Warszawie - ocenił ekspert brukselskiego think tanku EPC Jannis Emmanouilidis.

- Prawnie ta decyzja nie ma realnych konsekwencji, ale politycznie to zwiększenie presji zewnętrznej na polski rząd, by przynajmniej zintensyfikować dialog. Uważam, że wciąż jest nadzieja, że poprzez uruchomienie procedury z art. 7 uda się zwiększyć gotowość Warszawy do zaniechania reform dotyczących wymiaru sprawiedliwości - powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową Emmanouilidis, który jest dyrektorem badań w European Policy Centre (EPC).

Jego zdaniem przekazanie sprawy na poziom Rady UE pokaże, że to nie tylko Komisja jest zaniepokojona rozwojem sytuacji w Polsce, ale też wiele krajów członkowskich. Ekspert zwrócił uwagę, że włączenie Rady do sprawy nastąpiło przy jednoczesnym otwarciu drzwi, by uniknąć przejścia do kolejnego etapu procesu opisanego w artykule 7.

Wiceszef KE Frans Timmermans, informując o uruchomieniu art. 7, ogłosił, że Polska ma trzy miesiące na działania, które mogą skłonić KE do zmiany decyzji. Emmanouilidis jest zdania, że Komisja musiała wykonać ten krok, mimo że nie jest przesądzone, czy on coś da.

- To była bardzo trudna decyzja. Nie wiadomo, czy ona coś przyniesie, ale z drugiej strony był dylemat: sytuacja osiągnęła taki punkt, że jeśli nie byłoby postępu, Komisja Europejska straciłaby wiarygodność - ocenił analityk EPC.

Jego zdaniem uruchomienie art 7. wytrąci władzom w Warszawie argument, że sprawą zajmuje się tylko KE, a zwłaszcza jej wiceszef Timmermans. - Przesunięcie się do fazy związanej z art. 7 i umożliwienie podjęcia kolejnego potencjalnego kroku oznacza, że rządy krajów członkowskich będą włączone do tego procesu. To może uruchomić presję, że to nie tylko Bruksela, nie tylko KE, ale też stolice są krytyczne wobec tego, co się dzieje w Warszawie - stwierdził ekspert.

Jego zdaniem otwarta jest natomiast kwestia, jak w nowej sytuacji będą się zachowywały władze Polski. Emmanouilidis ocenił, że będzie to zależało od reakcji opinii publicznej oraz tego, czy opozycja będzie potrafiła wykorzystać tę sytuację. Dodał, że jest też ryzyko, że sprawa ta odwróci się przeciwko instytucjom unijnym. - Możemy zakładać, że rząd PiS będzie wykorzystywał to jako argument przeciwko UE czy KE. Polskie władze będą chciały wykorzystać tę sytuację ze swojej perspektywy, mówiąc, że zewnętrze siły mieszają się do tego, co dzieje się w Warszawie. Ten argument był już wykorzystywany - przypomniał rozmówca agencji.

Przestrzegł jednocześnie przed mieszaniem sprawy praworządności z innymi kwestiami dotyczącymi członkostwa Polski w UE. Jego zdaniem mieszanie tej kwestii z innymi zagadnieniami byłoby niewłaściwe. - Mądre by było - i zakładam, że tak się stanie - rozdzielenie tej sprawy od innych. Trzeba być ostrożnym, żeby nie robić wrażenia, że możemy mieć sankcje czy polityczną presję w innych obszarach. To byłoby przeciwskuteczne. Mamy konkretną sprawę na szali i to nią trzeba się zająć - wskazał Emmanouilidis.

KE zdecydowała o uruchomieniu art. 7 traktatu UE wobec Polski. Dała jednocześnie Warszawie trzy miesiące na wprowadzenie rekomendacji w sprawie praworządności. Państwa UE będą mogły stwierdzić, czy istnieje wyraźne ryzyko poważnego naruszenia przez Polskę wartości UE. Aby to zrobić, wymagana jest większość czterech piątych krajów członkowskich.