W końcu musiałem zareagować na nieustanne twierdzenia, że to ja doprowadziłem do śmierci mojego brata Lecha Kaczyńskiego, bo może ludzie w końcu zaczęliby w to wierzyć - powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński tłumacząc pozew o naruszenie dóbr osobistych przeciwko Lechowi Wałęsie.

Kaczyński w pozwie o naruszenie dóbr osobistych, który skierował przeciwko Wałęsie, domaga się od byłego prezydenta przeprosin m.in. za zarzut, że jest on odpowiedzialny za katastrofę smoleńską.

"Nieustanne twierdzenia, że ja doprowadziłem do śmierci mojego brata, że ja namawiałem mojego brata do tego, żeby on lądował w sytuacji niebezpieczeństwa, to są rzeczy zupełnie już niedopuszczalne" - powiedział w czwartek na antenie TV Trwam Kaczyński.

"Gdybym ja wiedział o tym, że jest jakieś niebezpieczeństwo i miał jakieś niebezpieczeństwo, to bym (...) błagał brata o to, żeby zrobił wszystko, żeby nie doszło do jakiejś tragedii" - podkreślił lider PiS.

Jak dodał rozmawiał ze swoim bratem Lechem Kaczyńskim przez telefon satelitarny, ale - zaznaczył - do rozmowy doszło zanim na pokładzie dowiedziano się o mgle. "To było wiele minut przedtem, co było wielokrotnie mówione. Także za czasów poprzednich rządów komisje nam niechętne to przyznawały" - zaznaczył polityk. Według niego rozmowa była krótka i dotyczyła stanu zdrowia matki jego i jego brata.

"W końcu mi się to znudziło, w końcu doszedłem do wniosku, że jednak muszę zareagować, bo może ludzie zaczną wierzyć w to, że jestem człowiekiem, który jakoś odpowiada za śmierć własnego brata, najbliższej osoby. Tym bardziej, że czasem słyszę jakieś okrzyki w Sejmie ze strony tych, którzy przed niczym się nie cofną" - powiedział.

"Z przykrością - bo nie zależy mi na żadnym procesie - ale musiałem ten proces wytoczyć" - dodał Kaczyński.

Wałęsa na pytanie, czy przeprosi prezesa PiS, powiedział PAP: "w żadnym wypadku". (PAP)