- Ja, jak wiadomo, zawodowo zajmuję się obalaniem rządów. Nie spocznę, dopóki będzie istniał jakiś rząd w naszym kraju – mówi Robert Górski w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Magdalena i Maksymilian Rigamonti / Dziennik Gazeta Prawna

Nie wytrzymał pan?

No, trochę nie wytrzymałem.

Pan już był premierem.

Teraz jestem prezesem. Na początku myślałem, że to głupie, by Jarosław Kaczyński miał twarz Donalda Tuska, a potem doszedłem do wniosku, że ta twarz jest ciągle ta sama, tylko się okoliczności zmieniają, kontekst się zmienia. Skoro byłem premierem, to mam prawo i mandat do tego, żeby być prezesem.

Myślałam, że pan zaufał dobrej zmianie.

Ja jestem beneficjentem dobrej zmiany, bo nikt nie mówi, że kabarety są dowodem na upadek telewizji.

Prezes TVP Jacek Kurski tak mówił.

Mówił. Teraz jesteśmy hołubieni, troszczą się o nas, są życzliwi. W życiu prywatnym wszystko w porządku, oprócz tego, że nie będzie gimnazjów. Ale to dlatego, że mam syna w szóstej klasie, który miał iść do gimnazjum, a przez minister edukacji nie pójdzie. Poszedłem nawet na protest w tej sprawie przed urząd gminy.

Pytam o tę dobrą zmianę, bo pan się deklarował jako konserwatysta.

To znaczy, że nie mogę sobie żartować z polityków prawicy czy z tych, którzy deklarują konserwatywne wartości, a ich nie przestrzegają. Że z Kościoła nie mogę się śmiać? Mogę, taka jest rola satyryka. I to będę krzyczał, jak będą do mnie strzelać. Nie, najpierw będę krzyczał, żeby jednak nie strzelali, ale jak się nie posłuchają, to krzyknę: Niech żyje Polska! Niech żyje satyra! Przecież mamy z tym do czynienia na co dzień – jest pucz i w ramach puczu pan Petru wyjeżdża na Maderę, tamci siedzą w tym Sejmie nie wiadomo do końca po co, a do tego znani ludzie zaczęli masowo umierać. Zastanawiam się, co będzie, jak wszyscy znani ludzie poumierają. Ja jestem średnio znany, więc ja to przetrwam.

No dobrze, jeszcze raz. Nie wytrzymał pan?

Nie wytrzymałem. Napisałem ostatnio nowy program kabaretowy, napisałem scenariusz i piosenki do „W 80 dni dookoła świata” dla Teatru Śląskiego. I poczułem jakiś rodzaj pustki.

Politycznej?

Tak, bo przez te lata z tym granym przez siebie Tuskiem się zżyłem, pisałem polityczne skecze, komentowałem rzeczywistość i zaczęło mi tego brakować. Na te wszystkie protesty generalnie nie chodzę, choć nie, przepraszam, byłem na czarnym proteście. Trochę przez przypadek, bo akurat przechodziłem. Wplątałem się w to wszystko trochę jak ten Piszczyk w „Zezowatym szczęściu” i zrozumiałem, że brakuje mi polityki. Gadałem o tym z Mikołajem Cieślakiem, moim kolegą z Kabaretu Moralnego Niepokoju...

Który w „Uchu prezesa” jest Mariuszem Błaszczakiem.

Mariuszem. Nazwiska w Uchu nie padają. Imię Mariusz towarzyszy mi od dawna. I tak się złożyło, że akurat przyboczny pana prezesa też ma na imię Mariusz. Mikołaj nawet wygląda jak Mariusz. Zresztą on jest podobny do wszystkich. No więc rozmawialiśmy z Mikołajem, że „Posiedzenie rządu” już było, już nie ma co powtarzać tej figury, że wszyscy siedzą za stołem... Zresztą wiedzieliśmy, że Centrum Zarządzania Światem nie jest w rządzie, że rząd to coś fasadowego, że najważniejszy jest gabinet prezesa na Nowogrodzkiej. Potem jeszcze wymyśliliśmy, że sam gabinet nie wystarczy, że musi być sekretariat, rodzaj poczekalni, w której wiadomo kto siedzi...

Prezydent Andrzej Duda czeka, je własne kanapki.

Myślę, że ludziom po obejrzeniu „Ucha prezesa” zrobi się go szkoda, żal po prostu. Wszyscy przecież się domyślamy, co musi się dziać za drzwiami Pałacu Prezydenckiego, że on jest targany rozterkami, że chciałby trochę wyżej podskoczyć, a trzymają go za nogawki. Do tego żona uczy niemieckiego, a przecież Niemcy są teraz naszym głównym wrogiem. On sprawia wrażenie, jakby ciągle nie mógł uwierzyć w to, że został wybrany. Może nasz serial doda mu trochę otuchy, może zauważy, że są ludzie, którzy myślą o nim ze współczuciem? Może trochę się z siebie pośmieje, może zamyśli, zrozumie, że ja nie tworzę jego obrazu znikąd? Może nawet dzięki temu zostanie prezydentem na drugą kadencję? A w naszym serialu zyska ludzką sympatię. Tym bardziej że okaże się, że ma alergię na sierść kota...

Strasznie pan jednostronny, TVN-owski chciałoby się powiedzieć.

Staram się oglądać i czytać wszystko. I rysunki Mleczki, i Krauzego. Nie zniekształcać sobie punktu widzenia tylko przez „Newsweek” czy tylko przez „wSieci”, bo i tu, i tu są artykuły, po których mnie bolą zęby. Ale i tu, i tu są ludzie, którzy starają się być obiektywni, a przez to wiarygodni.

W pana serialu prezydent ignorowany jest przez wszystkich, nawet przez panią Basię, sekretarkę prezesa.

Przez nią szczególnie. Ona nawet nie jest pewna, jak prezydent ma na imię. Myli jej się Andrzej z Arturem. Byłem kiedyś w programie telewizyjnym u Kuby Wojewódzkiego i on cały czas mówił do mnie Arturze. Wyprowadzało mnie to z równowagi. Nie wiem, dlaczego Robert mylił mu się z Arturem, może dlatego, że jedno i drugie imię ma po dwie litery „r”. Nasz serial zaczyna się od tego, że prezes wraca znad Zalewu Szczecińskiego do nowo umeblowanego przez Mariusza gabinetu.

I zaczyna meblowanie Polski.

Widać, że ludzie na to czekali. Pierwszego dnia „Ucho prezesa” zobaczyło pół miliona ludzi, teraz już z półtora miliona. To znak, że potrzebują odreagować to, co się dzieje. Przez przypadek nasz serial, a w zasadzie jego zwiastun został skonfrontowany z „Szopką” Marcina Wolskiego wyemitowaną w sylwestra w TVP.

Widział pan?

Skryje się za bezpieczną odpowiedzią: nie oglądałem. Widziałem tylko kadr, w którym penis miał głowę Jarosława Kaczyńskiego i wydało mi się to bardzo jednostronne. Ponieważ można krytykować PiS, można wobec prezesa mieć wiele zastrzeżeń, ale to było nadużyciem. Jeśli cały program był tak jednostronnie atakujący PiS, to nie mogę się z tym pogodzić. A co do przypadku, to my chcieliśmy wyemitować nasz serial wcześniej, tylko nikt nie chciał. Nie, nie tak. Wszyscy byli zainteresowani przed obejrzeniem, a po obejrzeniu zainteresowanie tracili, choć słyszeliśmy, że wszystkim się bardzo podoba.

Kto za zapłacił za produkcję?

My.

Kto my?

No, my. To nasze prywatne pieniądze. Nikt nie chciał. Wszyscy się bali.

Kogo się bali? PiS-u?

Nie, nikt się nie boi PiS-u, ale jakoś wszyscy się boją urzędów skarbowych, nagłych kontroli. No więc fajnie być niezależnym, ale pewnie będziemy musieli się pod kogoś podczepić.

Myślałam, że wystarczy reklama w internecie.

Przyznam, że jestem głupi jak tabaka w rogu i nie wiem, czy wystarczy, czy to pozwoli na sfinansowanie kolejnych odcinków. Myśleliśmy też o ogólnopolskiej zbiórce pieniędzy. No, zobaczymy. Zainteresowanie jest ogromne, a to znaczy, że społeczeństwo czekało na taki produkt.

A, czyli to nie jest tak, że postanowił pan być niezależnym satyrykiem.

Można być niezależnym, póki się nie skończą pieniądze, a nam się właśnie powoli kończą. Mieliśmy reżysera z prawdziwego zdarzenia, prawdziwy plan filmowy, mogliśmy się skupić na detalu, na gestach, mimice, reżyser powtarzał, żebyśmy się nie spieszyli. Dzięki temu nasz prezes to jest taki gracz, powolny gracz.

W publicznej telewizji też pan był z ofertą?

Nie bardzo miałbym ochotę robić coś w telewizji, w której codziennie emitowany jest program pod nazwą „Wiadomości”. Szczerze mówiąc, byłoby lekkim obciachem być w tej stacji.

Pana koledzy po fachu nie mają z tym problemu.

Nie będę ich oceniał. Dobrze się składa, że nie mam wielu dzieci, które muszę utrzymywać, i sam mogę decydować o swoich wyborach, a nie być przez życie do nich zmuszanym. Mam ten przywilej, że mogę sam sobie wyprodukować program, serial i puścić go na YouTubie. Czegoś takiego jeszcze w swoim krótkim życiu nie przeżyłem. Ale w TVP ciągle jesteśmy, bo na koniec naszej bytności w TVP zagraliśmy skecz „Gwiezdne wojny według PiS-u”, który do tej pory jest najwyżej ocenianym skeczem na TVP Rozrywka, okupuje pierwsze miejsce. Może to gest niepokornej widowni. Może trochę na zasadzie piosenki „Kocham wolność” Chłopców z Placu Broni, która trafiła na pierwsze miejsce listy Polski Top Wszech Czasów w Trójce. Pewnie gdyby jakaś telewizja od nas kupiła „Ucho prezesa”, to miałaby jakieś wymagania, sugestie. Rozmawiałem ostatnio z kolegą, który w znanym portalu robi program satyryczny. Pytam go, czy ma wolną rękę, i niby ma, ale już mu wytknięto, że w piątej minucie jest żart o PiS-ie i potem w dziewiątej znowu jest żart o PiS-ie. I po pierwsze – te dwa dowcipy są zbyt blisko siebie, a po drugie – powinien też być żart o PO, Nowoczesnej... W każdej telewizji, w dużych portalach są teraz delikatne sugestie, żeby od polityki abstrahować, zajmować się nią w najmniejszym stopniu. A u nas jest sama polityka.

I tylko o PiS-ie.

Siłą rzeczy, bo wszystko się dzieje w gabinecie prezesa na Nowogrodzkiej, więc ogranicza się do ludzi PiS-u. Przecież prezes z nikim innym nie rozmawia. Ciężko mi sobie wyobrazić, że nagle do gabinetu wchodzi Petru, który przecież też ma swoje przygody... Zresztą, piękny trop ta Madera, bo Józef Piłsudski też jeździł ze swoją narzeczoną na Maderę... Próbowałem odtworzyć ten gabinet prezesa, którego nigdy nie widziałem, próbowałem wyobrazić sobie panią Basię, która strzeże dostępu do ucha prezesa, jest jak cerber i niektórzy nie mają wejścia do gabinetu bez względu na swoją pozycję. Z panią Basią prezes się liczy. Tylko ona może sobie pozwolić na to, by powiedzieć mu o przegranej debacie z Tuskiem. Mam wrażenie, że prezes trochę boi się kobiet. To jest szacunek połączony z lękiem. Chociaż jak całuję panią Basię w rękę, to nie wstaje, tylko ciągnie tę rękę ku siobie. A jak Basia wpuści kogoś do prezesa, to ten gość obowiązkowo musi przynieść coś dla kota.

Widziałam. Szczupaki, kankę mleka prosto od krowy, kłębek różowej włóczki.

Kot, jak wiemy, jest dla prezesa bardzo ważny.

Zauważyłam, że prezes na marynarce ma kocie kłaczki.

O, wielu ludzi zwraca na to uwagę. Zrezygnowałem za to z łupieżu, bo doszedłem do wniosku, że to już by było nieeleganckie. Gabinet to miejsce, w którym nie wolno niczego przestawić, bo prezes to przecież, przepraszam, stary kawaler i pewne rzeczy są od zawsze w tym samym miejscu. Rozumiem to, bo mnie już też zaczyna się nie podobać, jak mi ktoś coś przestawi. Mariusz próbował przemeblować gabinet, zamówił krzesłotron wykonany przez niewidomych w Tybecie, ale dostał rugi...

Wszyscy dostają rugi, wszyscy są pachołkami prezesa.

Prawie wszyscy. Jacek – prezes telewizji, Mateusz – minister gospodarki i kilku innych. Na razie, oprócz pani Basi granej przez świetną Izę Dąbrowską, nie ma żadnej kobiety, ale już myślę o Ani, minister edukacji. Już napisałem roboczą wersję.

Zaprosi pan do „Ucha prezesa” Katarzynę Pakosińską, z którą tworzył pan Kabaret Moralnego Niepokoju?

Problem w tym, że na razie nie wiem, kogo Pakosa mogłaby zagrać, jest przecież ładną kobietą... Beatę Szydło, Beatę Kempę? Kogo? Zaangażowaliśmy świetnych aktorów – Sebastian Konrad gra ministra Mateusza, Robert Majewski przewodniczącego Rady Mediów Narodowych, a Michal Czernecki szefa TVP. A ja gram prezesa, jak umiem najlepiej. Z premedytacją nie angażowaliśmy aktorów pierwszoplanowych.

Maciej Stuhr by nie pasował?

Wydaje mi się, że gdyby na przykład Borys Szyc zagrał prezesa telewizji, a Stuhr prezesa, to przez tę ich rozpoznawalność i jednoznaczność przekaz byłby zakłócony i zniekształcony. A tak mamy wspaniałych, zdolnych, nieogranych aktorów.

Ktoś odmówił, bał się konsekwencji?

Nie. No, ale też przecież do Zelnika nie dzwoniłem. Sam pocieszam się, że w rzeczywistości wyglądam trochę ładniej niż na tym fotelu prezesa. Zauważyła pani, że obcięli mi baki? Obcięli, bo pan prezes nie ma baków. To dość dziwna propozycja stylistyczna.

Oglądał go pan? Uczył się pan jego min, gestów?

Nie musiałem szczególnie. Jestem zawodowym parodystą, więc przyglądam się ludziom. Jako dziecko miałem taką zabawę, że szedłem za kimś i próbowałem naśladować jego krok, sylwetkę. Mam w głowie prezesa Kaczyńskiego, wiem, jak mówi, jakie robi miny. Podobnie innych polityków. Mam dobre ucho. Spisuję tylko to, co usłyszałem. Na tym chyba polega praca satyryka, że się łączy pewne zdania, a nie wymyśla je od zera. Poza tym Ilona Binarsch, kostiumograf, zwróciła uwagę na charakterystyczne cechy ubioru prezesa. Wydaje się, że to zwykły garnitur, ale nie do końca, bo ma on swoje szczególne cechy. Garnitur Tuska nie miał żadnych właściwości, oprócz tej, że był bardzo dobrze skrojony. Strój prezesa jest inny. Zawsze wystające mankiety albo te ramiona tak uniesione. Do tego w brązie. Taki symbol czegoś wczorajszego, z minionej epoki. No i jeszcze buty. Pamiętam takie zdjęcie buta prezesa Kaczyńskiego. Chyba pękła mu sznurówka, bo powplatał ją w co trzecią dziurkę.

I jeszcze zębów nie ma.

O, to mówi Mariusz, że ludzie mówią, że prezes zębów nie ma, bo nikt ich nigdy nie widział. Pani widziała zęby prezesa? Właśnie.

Wstanie zza biurka?

Nie wiem. Podobno jestem za wysoki jak na prezesa.

Jak na Tuska też.

To prawda. Zrobiliśmy dopiero cztery odcinki i nie wiemy, co się wydarzy, być może wstanie. Nie wiem jeszcze, z jakiego powodu, ale może wstanie.

Wszyscy przed nim stoją, tylko Antoni siada.

Bo Antoni jest silny. Prezes się go może nawet trochę boi.

Homoseksualistę pan z Antoniego robi...

To jest pani interpretacja.

A pana sugestia.

Minister wojny po prostu opiekuje się młodszym kolegą Misiem.

Misiewiczem.

W „Uchu prezesa” nazwiska nie padają. On jest troskliwy, troszczy się jak wujek o bratanka. Chociaż on rzeczywiście otacza się tymi młodymi. Wcześniej był taki młodzieniec, teraz ten. Zawsze mogę skryć się za postacią. To nie jest sugestia publicystyczna, tylko żart. Wiem, że pojawiają się recenzje, że to, co sobie wymyśliliśmy, wyobraziliśmy o gabinecie, prezesie, może być prawdą. Kiedy pisałem „Posiedzenie rządu”, to jakiś polityk PO mnie pytał, czy ja byłem na takim posiedzeniu, bo wszystko wyglądało wiarygodnie, że ten Tusk ich tak rugał, a oni siedzieli jak uczniaki ze spuszczonymi głowami. Potem sam Tusk powiedział, że oni podejrzewali, że jest kret na tych prawdziwych posiedzeniach, że ktoś sypie, wynosi. Jak już mówiłem, u Jarosława Kaczyńskiego w gabinecie nie byłem.

Zna pan polityków PiS-u?

Żadnego. Z telewizji tylko. A pierwsze słowo, jakie mi przychodzi do głowy, kiedy myślę o Jarosławie Kaczyńskim, to samotność. On jest sam, w każdym aspekcie sam. Jest jak król oddzielony od świata dworem i że ten dwór mu mówi, że jest lepiej, niż jest naprawdę. Jest samotny samotnością starszego człowieka, który nie ma rodziny. Myślę, że to nie jest bez wpływu na sposób postępowania, na decyzje, które podejmuje. Poza tym stracił brata, do którego dzwonił wtedy 10 kwietnia, żeby sprawdzić, czy wylądował. To musiała być głęboka relacja. Przecież nawet w małżeństwach często nie jest tak, że dzwoni się często, by sprawdzić, czy wszystko gra.

Myśli pan o sprawianiu przykrości, przekraczaniu granic?

Ileś razy pewnie przekroczyłem granice, ale nieświadomie, z rozpędu, na scenie. Jednak zawsze staram się sobie wyobrazić, że człowiek, z którego żartuję, to ogląda.

Teraz pół Polski będzie śmiać się z prezesa Kaczyńskiego. Przez pana.

Nie, ja to tylko skanalizowałem. Przecież prezes jest obiektem żartów, czasami bardzo brutalnych. Ja nadaje mu ludzki rys, pokazuje go w ludzkiej krasie. Ma swoje śmiesznostki i słabości. Poza tym to jest wszystko niewinny żart, a nie psychoanaliza.

No nie wiem…

No dobrze, może trochę jest. I ma śmieszyć, również samego prezesa. Tak naprawdę współczuję mu, nie chciałbym się znaleźć w sytuacji, w której on jest.

Polską rządzi, jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Europie.

Co z tego, że się pójdzie do kina na fajny film, a potem nie ma komu o tym filmie opowiedzieć.

Jeszcze niedawno był pan ulubieńcem prawicy, dziennikarze niepokorni przeprowadzali z panem wywiady, nosili pana na rękach, bo się pan śmiał z Tuska i z całej PO.

No i co?

Może sądzili, że pan jest ich.

Nie miałem wrażenia, że jestem po którejś stronie. Zresztą w ostatnim odcinku „Posiedzenia rządu” pojawił się prawdziwy Tusk. To nie spodobało się wszystkim. Nie rozumieli, że można i śmiać się z Tuska, i mu podawać rękę. To się im nie sklejało. Prezesowi Kaczyńskiemu też mógłbym podać rękę, pod warunkiem że on by tego chciał.

Po tym, co zobaczy, to nie sądzę.

Wiele razy słyszałem od ludzi, którzy go znają, że to człowiek obdarzony wielkim poczuciem humoru. Tylko jakoś tego nie okazuje. Chociaż widziałem na zdjęciu, jak się uśmiecha. To było wtedy, jak wyjeżdżał samochodem z Sejmu. Wiem, wiem, że to nie ten rodzaj śmiechu, o którym rozmawiamy. Ale i tak wierzę, że ma poczucie humoru, tylko go publicznie nie pokazuje. Niestety wydaje mi się, że jego otoczenie jest mniej zabawne niż on.

Na sztandary pana wezmą.

Kto? Opozycja? Proszę mnie nie brać na żaden sztandar, nie mam zamiaru nigdzie powiewać. Chociaż Leszek Malinowski, mój znakomity kolega z kabaretu Koń Polski, mówi, że obaliłem poprzedni rząd. I nawet miał trochę o to do mnie pretensje.

Teraz ten pan postanowił obalić.

Ja, jak wiadomo, zawodowo zajmuję się obalaniem rządów. Nie spocznę, dopóki będzie istniał jakiś rząd w naszym kraju. Leszkowi powiedziałem na pocieszenie, że on przyczynił się do obalenia komuny. Taka jest rola satyryka, żeby śmiać się, żartować z władzy, mówić „Jarosław, Polskę rozbaw”. Oczywiście śmiać się nie tylko z władzy. No, ale ta władza jest tak zabawna, a przy tym traktowana tak poważnie, że nie było wyjścia, musiałem. Bez jadu chyba. Są uszczypliwości, ale... Dostaję wiadomości od znajomych, że władza mnie zamknie, żebym się barykadował, ale na razie nikt się nie kręci przy moim domu. Na razie słyszałem, że przez nasz serial Kazimierz Michał Ujazdowski wystąpił z PiS-u. To jest człowiek, który na tej spolaryzowanej scenie politycznej ani tu nie pasuje, ani tam. W zasadzie jestem takim trochę Kazimierzem Ujazdowskim polskiej satyry.

Robert Górski, satyryk, współtworzy Kabaret Moralnego Niepokoju. 9 stycznia w internecie zadebiutuje pierwszy odcinek jego nowego kabaretowego serialu „Ucho prezesa”