Szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz ma doświadczenie międzynarodowe predestynujące go do objęcia stanowiska szefa MSZ Niemiec - pisze "Sueddeutsche Zeitung". Polityk SPD musiałby jednak ograniczyć swe występy w świetle reflektorów i czasami milczeć.

Czy Martin Schulz może zastąpić Franka-Waltera Steinmeiera na stanowisku szefa niemieckiej dyplomacji? - zastanawia się w opublikowanym w środę materiale brukselski korespondent "SZ" Daniel Broessler.

Steinmeier został mianowany przez koalicję rządową na kandydata na prezydenta Niemiec, co oznacza, że najpóźniej w lutym odejdzie ze stanowiska szefa dyplomacji. Schulz jest najczęściej wymienianym kandydatem na jego następcę.

Autor komentarza zwraca uwagę na ogromne doświadczenie międzynarodowe niemieckiego socjaldemokraty. "Jako osoba, która organizuje większość (w głosowaniach w PE) dla szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, Schulz uczestniczy we wszystkich ważnych projektach. Posiada doświadczenie w wykuwaniu kompromisów ponad partiami i narodami" - pisze Broessler dodając, że Schulz wyrobił sobie opinię "strażaka" rozwiązującego europejskie kryzysy.

To właśnie Schulz udał się jako pierwszy europejski polityk z wizytą do Turcji po puczu w tym kraju i to on włączył się w negocjacje, gdy umowie o wolnym handlu z Kanadą (CETA) groziło fiasko - wylicza niemiecki dziennikarz. "Schulz zna wszystkich ważnych aktorów w europejskiej polityce, ma doskonałe kontakty na świecie" - zaznacza Broessler.

Schulz jest osobą, którą zawsze widać na pierwszym miejscu - zauważa Broessler dodając, że polityk "nigdy nie miał problemu z tym, by nawet bez pytania stawać w świetle reflektorów". "Schulz nie znosi, gdy się go pomija" - zaznacza Broessler. Przeciwnicy Schulza "uginają się" pod ciężarem jego ego, jego zwolennicy doceniają, że dzięki niemu nie można ignorować Parlamentu Europejskiego.

Zdaniem Broesslera dewizą Schulza jest zdanie: "nie można mnie pomijać".

Dziennikarz "SZ" pisze, że retoryczne zdolności przekonanego Europejczyka, jakim jest Schulz, mogą pomóc Niemcom w czasie, gdy demokracja, Unia Europejska i Zachód znajdują się pod presją. "Istnieje jednak różnica między Niemcami a Parlamentem Europejskim, polegająca na tym, że właściwie nikt nie uważa, by można byłoby pominąć Niemcy" - podkreśla autor. Zadaniem niemieckiej dyplomacji jest raczej "publiczna wstrzemięźliwość" niż "publiczna agitacja" - dodaje.

W dotychczasowej działalności Schulz kierował się dewizą - "czynić dobro i mówić o tym". "Jako minister spraw zagranicznych musiałby czasami milczeć" - konkluduje Daniel Broessler w "Sueddeutsche Zeitung".