Przejrzenie stenogramów z sejmowych obrad pozwala zobaczyć prawdziwą jakość rodzimej polityki. Posłowie często mówią nie na temat, lecz niewiedzę nadrabiają zapałem.
A gdyby tak można było bezkarnie (nie tylko skrycie i bezgłośnie) nazwać szefa, współpracownika czy kolegę z pracy: zdrajcą, sprzedawczykiem lub błaznem. A gdyby tak bezpardonowo i bez konsekwencji ogłosić wszystkim, że kierownik działu bredzi. I na cotygodniowym zebraniu krzyknąć do niego: „Nie pajacuj!” W zasadzie można... Jest takie miejsce, gdzie wszystko to jest nie tylko możliwe, lecz jest codziennością. Miejsce, w którym spotykają się i pracują polityczne elity kraju, wybrańcy narodu, troszczący się o jego losy.
Troszczą się także o siebie nawzajem. Oto minister edukacji Anna Zalewska w pierwszych minutach jednego z sejmowych posiedzeń pyta, czy „pan Niesiołowski melisę wypił dzisiaj?”. Innym razem ktoś dorzuca: „Niesiołowski, weź tabletki”. Podobne uwagi padają też w drugiej części sejmowej sali. Urszula Augustyn, zwracając się do jednego z parlamentarzystów, pyta: „Może jakąś melisę dla pana posła?” I orzeka, że poseł ten „zachowuje się nienormalnie czasami”. Dowodów na to, że posłowie dbają o zdrowie psychiczne innych, jest zresztą nadto. Ewa Kopacz dopytuje, czy marszałek Sejmu „już absolutnie oszalał?”, zaś Krystyna Pawłowicz docieka, czy opozycja ma „jakiegoś fioła”? Na tym nie koniec. „Krzysiek, co ty bierzesz?” – dopytuje Piotr Kaleta, gdy głos zabiera Krzysztof Mieszkowski, nazwany przez niego „kaznodzieją”. Anna Paluch z kolei stwierdza, że Michał Kamiński chyba się „czegoś nałykał”, bo jego wystąpienie „ma się jak pięść do nosa”.
„Do okulisty!” – taką radę Krystyna Pawłowicz daje Krzysztofowi Paszykowi, bo ten nie widzi powodów szybkiego tempa pracy nad zmianami w przepisach o Trybunale Konstytucyjnym. A gdy przemawia Tomasz Jaskóła i przekonuje, że w 1989 r. Polska nie odzyskała suwerenności, na sali rozlega się pytanie: „A co lekarz na to?”. Zresztą zawołanie: „lekarza!” pojawia się na Wiejskiej regularnie. Rafał Grupiński w czasie wystąpienia Antoniego Macierewicza dopytuje: „Czy jest na sali psychiatra?”. Ale bywa i tak, że posłowie sami, bez specjalistycznego wsparcia, diagnozują – i u siebie, i innych – rozmaite schorzenia. Gdy Jerzy Meysztowicz stwierdza, że „pani poseł Pawłowicz (...) w dzieciństwie chyba miała ADHD”, uzyskuje w odpowiedzi deklarację jej samej: „Miałam odrę. I dyfteryt. I szkarlatynę. I różyczkę! A pan miał po prostu fiksum-dyrdum i zostało panu do dziś”.
Politycy odnoszą się też z zatroskaniem do zdrowia duszy. „Wstydu nie ma. Jak on pójdzie do spowiedzi?” – pyta ktoś zdegustowany wystąpieniem jednego z parlamentarzystów. Z kolei w dyskusji na temat lekcji religii w szkole Marzena Machałek wchodzi w dialog z Agnieszką Pomaską i proponuje: „Pani się uspokoi, niech się pani pomodli”.
Sprawozdania z sejmowych posiedzeń przepełnione są takimi komentarzami, dopowiedzeniami i okrzykami, które padają poza mównicą. Godzina po godzinie są one w czasie obrad skrupulatnie spisywane. – Na sali posiedzeń są dwa stanowiska komputerowe dla osób notujących głosy z sali, jednak tylko podczas głosowań oraz burzliwych dyskusji jednocześnie pracują dwie osoby – tłumaczy Jakub Majewski z Kancelarii Sejmu. I dodaje, że jeżeli nie jest możliwe ustalenie autora wypowiedzi poza mikrofonem, w sprawozdaniu stenograficznym jest używane sformułowanie „głos z sali”, bez podania imienia i nazwiska. Gdyby wkradł się błąd, to zgodnie z regulaminem Sejmu parlamentarzysta ma pięć godzin na to, by od czasu wygłoszenia przemówienia autoryzować swoje wystąpienie. Ale – jak podkreśla Majewski – dotychczas nie zdarzyło się, by na prośbę posła lub innego mówcy edytowano lub usunięto treść przypisanego mu głosu z sali.
Bałwan, cham, prymityw
Katalog obelg i przezwisk, którymi obdarzają się nawzajem parlamentarzyści, jest otwarty. „Analfabeta”, „rasista”, „prymityw”, „hipokryta” – takich podobno mamy posłów. Tak przynajmniej o sobie mówią. A dokładniej – o tych, którzy siedzą w innej części sali.
Ewa Kopacz nazywa Dawida Jackiewicza „prostakiem”, a Stefan Niesiołowski stwierdza, że Joachim Brudziński to „pajac”. Dokładnie w ten sam sposób do Arkadiusza Myrchy zwraca się Stanisław Piotrowicz. Ryszard Terlecki uważa, że Rafał Grupiński to „bałwan”, a opozycja to „hołota”. Z kolei Jan Mosiński dorzuca, że Sławomir Nitras jest „chamem” i „ćwokiem”. I cóż z tego, że Izabela Leszczyna zauważa, że „nie jesteśmy na targu, tylko w Sejmie”. Skoro Marek Suski zwraca się do Krzysztofa Brejzy z krótką radą: „Brejza, spadaj”. A Krystyna Skowrońska ma wyrażoną w żołnierskich słowach propozycję dla Anny Paluch: „Pani poseł, pani się zamknie”. Wiele komentarzy towarzyszy też wystąpieniom Stanisława Piotrowicza. Dotyczą głównie odniesień do jego pracy prokuratorskiej w PRL. Poseł zabiera więc głos przy akompaniamencie okrzyków płynących z ław opozycji: „Komunista”, „Edward Gierek”, „Towarzyszu”, „Komuno, wróć” i „Precz z komuną!”. A wreszcie pada też kategoryczne żądanie: „Wynoś się stąd!”.
Obelżywe traktowanie przeciwnika politycznego, pogarda i lekceważenie nie jest oczywiście w Sejmie niczym nowym. I nie od dziś utrwala w umysłach odbiorców bardzo konkretny obraz polityki w świadomości obserwujących ją wyborców. Jak zauważa sekretarz Polskiego Towarzystwa Retorycznego dr hab. Agnieszka Kampka – brutalizacja języka polityki sprawia, że działalność publiczną traktuje się jako coś złego, brudnego. – Efekt jest taki, że politycy i wszyscy zaangażowani w życie publiczne zaczynają być postrzegani jako ludzie, którzy chcą manipulować innymi, żeby zrealizować własne interesy. Jeśli w publicznych sporach wszyscy nawzajem oskarżają się o brak zasad moralnych, używają obraźliwych, a często nawet wulgarnych określeń, to widz czy słuchacz zaczyna podejrzewać, że nikt nie ma racji. I co więcej – że nikomu tak naprawdę o nic ważnego nie chodzi. Jedynym sensem takiej kłótni jest chęć zaistnienia w mediach albo pogrążenia swojego politycznego przeciwnika – podkreśla.
Słuchając więc tego, co i jak mówią do siebie posłowie, można się zastanawiać, czy pamiętają chociażby apel, który Andrzej Duda wygłosił tuż po złożeniu przysięgi prezydenckiej przed Zgromadzeniem Narodowym. „Proszę, żebyśmy umieli szanować się nawzajem. Mówię o tym zwłaszcza tutaj, w sali sejmowej, mówię to do polskich polityków, mówię to także do siebie. Chciałbym, żebyśmy budowali wzajemny szacunek, bo to szacunek musi być podstawą wspólnoty, a tylko wtedy, kiedy będziemy wspólnotą, będziemy w stanie naprawić Polskę” – przekonywał, obejmując urząd, prezydent.
Ale odświętna retoryka ma to do siebie, że często nie przystaje do codzienności. Kolejne miesiące sejmowych obrad dostarczają coraz to nowych przykładów.
Zdrada, kłamstwo, hańba
Przy okazji dyskusji nad przyszłością Trybunału Konstytucyjnego posłowie PO skandują w czasie obrad: „Dyktatura! Dyktatura!”. W odpowiedzi słyszą ze strony PiS: „Targowica! Targowica!”. Do tego jeszcze zarzut: „Zdrajcy! Zdrajcy!”. Ktoś krzyczy: „Polskę sprzedajesz!”, ktoś kogoś pyta: „Czyje interesy reprezentujesz?”. Ktoś dostrzega, że na sejmowej sali znajduje się jakiś „najemnik”, „anty-Polak”, a może nawet „folksdojcz”, który decyduje się „kapować na swój kraj”.
Słowo „zdrada” nie budzi emocji, jak przed kilkunastoma dekadami. Trudno sobie dziś wyobrazić, by któryś z posłów – słysząc od innego parlamentarzysty, że jest „zdrajcą” – poczuł się chociażby tak jak Tadeusz, któremu Telimena wykrzyknęła w twarz: „Precz! Gardzę tobą! Jesteś zdrajca, człowiek podły”. Mickiewiczowski bohater poczuł przecież wówczas „niewymowny pociąg utopić się w błocie”, wszak usłyszał „obelgę śmiertelną dla uszu szlachcica”.
To, że posłowie oskarżają się o rozmijanie się z prawdą, to codzienność. Okrzyki „nie kłam!” lub „kłamiesz!” regularnie rozbrzmiewają w sejmowej sali. Powiedzieć, że ktoś kłamie, to jednak nic nie powiedzieć. „Kłamczuch paskudny” brzmi lepiej. A można też – jak Rafał Grupiński – zwrócić się do innego posła słowami: „Ależ się kłamie pięknie, aż się dymi z uszu”. Innym razem – odnosząc się do wystąpienia premier Beaty Szydło – ten sam poseł mówi: „Powinna pani do spowiedzi pójść”.
Wśród parlamentarnych okrzyków można wskazać pewien kanon powtarzających się zarzutów, obelg i komentarzy. Niewątpliwie jednym z najczęściej pojawiających się jest okrzyk: „Hańba!”. Jak zauważa dr hab. Katarzyna Kłosińska z Instytutu Języka Polskiego UW – zarzut ten nie szokuje już dziś tak bardzo, ale wciąż jest wyjątkowo mocnym oskarżeniem, przed którym trudno się obronić. – Krzyknąć hańba znaczy tyle, co ogłosić: potępiam cię! Jedna strona sporu przyznaje więc sobie prawo do oceny moralnej drugiej strony. Przykleja jej swoistą etykietkę, mówiąc: oto ludzie, którzy za nic mają etyczne postępowanie. Należy im się potępienie pod względem moralnym – wyjaśnia. Jej zdaniem, kiedy posłowie krzyczą do siebie w ten sposób na sejmowej sali, zamykają drogę do rozmowy o systemie wartości i o tym, czy oceniane zachowanie rzeczywiście zasługuje na tak ostrą ocenę. – Nie chodzi tu tylko o kulturę – to znaczy o to, że ktoś kogoś obraża – ale ważne jest też to, że komunikując się w ten sposób, nie jesteśmy w stanie wyjść poza etykietki. Jeśli tak wygląda dyskusja, zatrzymujemy się na poziomie strzelania do siebie pociskami. Nie można wówczas myśleć o rzetelnej debacie i uzgadnianiu wspólnych stanowisk – zauważa Kłosińska.
Słuchaj uchem, a nie brzuchem!
„A gdzie ty masz szare komórki, chłopie?” – pyta Tomasza Rzymkowskiego Rafał Grupiński. „Wróć do szkoły! Doucz się” – rzuca Krystyna Pawłowicz w stronę Kamili Gasiuk-Pihowicz. „Naucz się czytać!” – doradza jednemu Ewa Kopacz, a drugiemu proponuje, żeby się „nie mądrował”. Trudno czasem nie odnieść wrażenia, że Sejm zamienia się w szkolny korytarz, na którym Dorota Arciszewska-Mielewczyk doradza jednej z posłanek, żeby słuchała „uchem, a nie brzuchem”. Krystyna Pawłowicz stwierdza, że Krystyna Szumilas to „skarżypyta”, a Sławomir Nitras mówi, że zabierając głos na mównicy sejmowej Bożena Krynicka „Wikipedię czyta”.
Bywa (co cieszy), że niektórzy posłowie poprawiają popełniane przez innych błędy językowe (które cieszyć nie mogą). Tłumaczą, że mamy rok dwa tysiące szesnasty, a nie – jak twierdzą niektórzy – dwutysięczny szesnasty. Poprawiają, że kobieta sędzia to wcale nie sędzina (sędzina to żona sędziego) i zasadnie zauważają, że „cofnąć się nie można do przodu”. Upominają wreszcie jedną z posłanek, że mówi „wziąść” zamiast „wziąć”.
W zaskakujący sposób posłowie wracają do lektur szkolnych, dyskutując o sprzedaży polskich stoczni Katarczykom. Gdy Antoni Macierewicz opowiada o wynikach przeprowadzonej kontroli w tej sprawie, ktoś ironicznie stwierdza, że dzięki temu audytowi „Sindbada znaleźli, Ali Babę i Sezamki”.
Z kolei Piotr Kaleta proponuje mało ambitną grę słowną, komentując wystąpienie Arkadiusza Myrchy i opisuje go słowami: „Arek – zegarek”. Z kolei gdy na mównicy pojawia się Marek Sowa, na sali rozlega się pohukiwanie przypominające odgłosy wydawane przez wiodące nocny tryb życia ptaki. Napominając posłów, Andrzej Halicki zastanawia się, co będzie dalej – czy zaczną „kwakać przy innych nazwiskach albo gęgać”. Stefan Niesiołowski nie pozostawia wątpliwości i zapowiada: „Ja będę kwakał”.
Poseł, czyli zwierzę polityczne
„Matko, gdzie ja jestem?” – pyta Małgorzata Chmiel, lecz z zupełnie innego powodu. To dlatego, że Szymon Giżyński mówi o metodzie antropomorfizacji myszy w polskim życiu publicznym, przywołując przy tym postaci myszy nieustraszonej, myszy potężnej i myszy strachliwej. Można odnieść czasem wrażenie, że niektórzy posłowie bardzo chcą udowodnić, że są prawdziwymi zwierzętami politycznymi. Bo czy można inaczej rozumieć to, że Piotr Kaleta komentuje jedno z poselskich wystąpień krótkim, onomatopeicznym komentarzem: „Ihaaaa”. Z kolei Grzegorz Janik – komentując wypowiedź jednej z posłanek na temat TK i systemu prawnego – stwierdza krótko: „Hau, hau, hau”... I nie są to jedyne zoologiczne akcenty, które można znaleźć w stenogramach sejmowych posiedzeń. Gdy głos zabiera Piotr Misiło, Krzysztof Zaremba dochodzi do wniosku, że „osioł może zostać posłem”. A Piotr Kaleta zachęca Ewę Kopacz, by wróciła „galopem na miejsce – hyc, hyc, hyc”.
Nie można też przemilczeć faktu, że posłowie wyraźnie dbają o salonowe maniery oraz o swój rozwój w zakresie komunikacji niewerbalnej. „Rączka z kieszeni” – upominają się nawzajem i zwracają uwagę, że nie przystoi posłowi mieć „łap w kieszeni”, gdy stoi na sejmowej mównicy. Nie przystoi też „machać łapami” na innych. Ale zdarza się, że poselskie ręce budzą emocje z zupełnie innego powodu, jak chociażby wtedy, gdy Piotr Pyzik na sali parlamentarnej pokazuje innym nieparlamentarny gest. „Panie marszałku, on pokazał środkowy palec! Fuck you pokazał! Środkowy palec pokazał reszcie posłów! O, znowu pokazał! Jeszcze do buzi wkłada” – alarmują posłowie PO. A prowadzący obrady wicemarszałek Joachim Brudziński odpowiada im: „Bardzo się cieszę, że do buzi, a nie do nosa”.
Posłowie dostarczają wielu dowodów na to, że dbają o jakość oratorskich występów – szczególnie cudzych. Stefan Niesiołowski zwracając się do ministra finansów Pawła Szałamachy, prosi: „Skończ z tym stękaniem. Nie stękaj już”. A gdy Beata Szydło wygłasza exposé, ktoś krzyczy: „Nie czytaj z kartki”. Gdy na mównicy przemawia Joanna Scheuring-Wielgus, Piotr Kaleta stwierdza, że jej przemówienie „Rysiek pisał” (chodzi o Ryszarda Petru). Inni posłowie PiS nie mniej bacznie obserwują, czy politycy klubu Nowoczesna wygłaszają czy też odczytują swoje wystąpienia. I tu pojawia się cała litania komentarzy: „Nie czytaj z kartki”, „Brawo, nie ma kartki. Uwaga, słuchamy”, „Ładnie pan czyta”, „I znowu z kartką”, „Proszę nie czytać, proszę z głowy”, „Audiobook Nowoczesnej”. Wszystko to nie pozostaje bez odpowiedzi. Gdy Iwona Arent wzywa Kamilę Gasiuk-Pihowicz, by porzuciła kartkę, w odpowiedzi słyszy, że „lepiej czytać niż gadać głupoty z głowy”.
Sejmowa kuchnia polityczna
Posłanka klubu Nowoczesna jest też bohaterką kulinarnego wątku sejmowej epopei. Gdy pojawia się na mównicy w pierwszych dniach obrad Sejmu obecnej kadencji, przekonuje, że Prawo i Sprawiedliwość powinno powściągnąć polityczny apetyt. Nazywa PiS politycznym drapieżnikiem, który osiem lat pościł. W odpowiedzi słyszy pytanie Krystyny Pawłowicz: „Ze stołówki pani przyszła?”.
Innym razem Stefan Niesiołowski sięga po warzywny epitet, zwracając się do Piotra Kalety słowami: „Buraku ty, prostaku”. Sam jednak również staje się celem kulinarnego ataku. Marek Suski stwierdza, że „szczaw szkodzi. Wystarczy spojrzeć na Niesioła. Tragiczny przykład spożywania szczawiu”. Natomiast Elżbieta Radziszewska stawia na nabiałowe odwołania i prosi: „Panie marszałku, no niech pan nie robi sobie jaj”. A gdy marszałek zapowiada wystąpienie posła Mirosława Pampucha, Krystyna Pawłowicz zastanawia się głośno: „Co znaczy pampuch”?
Chyba więc już nikogo nie dziwi, że komentując wystąpienie jednego z posłów, ktoś krzyczy: „Alkomat! Alkomat! Będziemy badać alkomatem”. Ktoś inny dopytuje: „Co ty mówisz? Co ty piłeś?”. Pada wreszcie: „Chuchnij!”.
Wątek napojów wysokoprocentowych pojawia się też wówczas, gdy minister Krzysztof Jurgiel zasypia w Sejmie. Zwracając się do posłów PiS, Krystyna Skowrońska mówi: „Leży, leży wasz minister i śpi”. Na co Krystyna Pawłowicz, usprawiedliwiając szefa resortu rolnictwa, odpowiada: „Zmęczony był, bo na darmozjadów pracuje, i śpi, a wy po piwie i po wódce śpicie”. Z kolei gdy Iwona Śledzińska-Katarasińska krytykuje PiS za to, że zmiany w mediach przeprowadza pod osłoną nocy, Marek Suski stwierdza: „Ja rozumiem, w nocy to pani w sklepiku kupuje alkohol”.
Mawia się też często, że każdy polityk nosi w plecaku marszałkowską buławę. Są niewątpliwie tacy, którym nie trzeba zaglądać do plecaka, by to stwierdzić. Wyraźnie pomagają marszałkowi w prowadzeniu obrad – mierzą czas wystąpień, ogłaszają, że właśnie się skończył i próbują wyegzekwować od mówców zakończenie przemówienia. „Jezu, kończ...”, „Siadaj pan!”, „Idź pan, nie pajacuj!” – zakrzyknie raz po raz ten czy inny parlamentarzysta, wyraźnie poirytowany wystąpieniem innego posła. Piotr Kaleta powie: „Nitras, zamknij się!”, a innym razem Krystyna Pawłowicz doradzi sejmowej koleżance: „Kobieto, zachowuj się. Idź na miejsce. Siadaj!”. A gdyby to nie poskutkowało – można dodać: „Odejdź stamtąd babo jedna, bo cię wyniesiemy”. Prawa autorskie do tej wypowiedzi należą również do pani poseł Pawłowicz. Jej zalecenia: „Nie drzyj się” lub „Nie wrzeszcz” często dają się słyszeć na sejmowej sali. Bywa jednak i tak, że porada idzie w zupełnie przeciwną stronę. Gdy Monika Wielichowska próbuje przebić się przez szum na sali, Krystyna Pawłowicz ponagla ją słowami: „Gadaj, babo!”. Poseł regularnie pilnuje porządku i dla rozmawiających podczas obrad plenarnych ma jedną radę: „Gangsterka na zewnątrz. Wynocha na zewnątrz, jeżeli chcecie przeszkadzać”.
Posłowie chętnie komentują i oceniają wystąpienia innych. Narzekają więc, że było „kiepsko, cienko i bez puenty” albo że ktoś „powiedział, co wiedział”. Zapewne dlatego, że „upadł na głowę”. Nie mają skrupułów, by zapytać: „Co ty pieprzysz?” i skonstatować: „Gadasz, bo gadasz, i po co ci to? Marnujesz czas”. Pytają: „Czy cię pogrzało?” lub stwierdzają, że „słoneczko przygrzało”. Ale bywa też, że kwitują wszystko mało skomplikowanym komentarzem: „bla, bla, bla”, „tararara” albo „łubu-dubu”.
Nie taki poseł straszny
Oczywiście – nie wszyscy posłowie biorą udział w tym retorycznym wyścigu. Tyle że aktywna mniejszość buduje wizerunek całej izby. Tym bardziej warto odnotować, że zdarzają się – rzadko, bo rzadko, ale jednak – komentarze pozytywne, pochlebne, przyjazne. „Brawo, Stasiek!”, „Brawo, Henia!”, „Brawo, Bożenka!” – pokrzykują raz po raz posłowie, oceniając wystąpienia kolegów. Albo zagrzewają ich do płomiennych przemówień, wezwaniami typu: „Arek, dawaj!”.
Gdy na początku kadencji na mównicy pojawia się Marek Suski i zabiera głos w imieniu klubu PiS, jego partyjna koleżanka Dorota Arciszewska-Mielewczyk wyraźnie zadowolona konstatuje: „Po prostu, Marek, odkrywam cię na nowo”. Z kolei gdy na finał pierwszego posiedzenia Sejmu posłowie przyjmują zmiany w ustawie o TK, przygotowane przez PiS i prowadzone w Sejmie przez Marka Asta, jego klubowa koleżanka Izabela Kloc wyraża dla niego uznanie, wykrzykując: „Aścik, Aścik!”. A gdy swoje wystąpienie kończy Jan Grabiec, jego klubowy kolega Andrzej Halicki stwierdza, że było „pięknie, merytorycznie”.
A skoro o pięknie mowa – tu też w ławach poselskich nie brakuje ekspertów oceniających walory estetyczne kolegów i adwersarzy. Izabela Kloc bacznie obserwuje garderobę Borysa Budki i odnotowuje, że za jego sprawą zapanowała „nowa moda w Sejmie, zielony krawacik”. A gdy poseł PO pojawia się na mównicy bez niego, posłanka Kloc – wyraźnie rozczarowana – pyta: „A gdzie zielony krawacik?”. Innym razem jest jednak zadowolona i pokrzykuje: „Krawacik piękny. Borys, ale krawat!”. Piotr Kaleta sugeruje z kolei, że Paulina Hennig-Kloska wychodzi na mównicę tylko dlatego, że chce „koszulkę pokazać czy żakiet”. A gdy głos zabiera Marek Ast, ktoś krzyczy z ław sejmowych: „Stoisz i brzydko wyglądasz. Jestem zdegustowany wyglądem estetycznym”.
„Koszula ci wyszła” – podpowiada ktoś Michałowi Kamińskiemu, nieszczególnie dyskretnie. A gdy na mównicy pojawia się Krzysztof Brejza, ktoś zauważa: „Patrzcie, koszulę zmienił”. Innym razem w ferworze dyskusji Piotr Kaleta odpowiada Jakubowi Rutnickiemu: „Najpierw do fryzjera idź. Buty mi możesz czyścić”. Między Kaletą a Rutnickim wyraźnie iskrzy. Gdy głos zabiera Kaleta, Rutnicki komentuje: „Świetne wystąpienie, panie pośle. Świetne. Drżałem. Aż mi włosy wypadły, jak zobaczyłem taki piękny umysł na mównicy”.
I jeszcze jeden konfekcyjny komentarz. Wywołuje go pojawienie się na mównicy sejmowej Krzysztofa Mieszkowskiego – posła, a jednocześnie dyrektora jednego z wrocławskich teatrów. Krystyna Pawłowicz reaguje stwierdzeniem: „Ooo... Mieszkowski ma strój sceniczny. Strój sceniczny jeden ma”. Co później – już z mównicy – komentuje Piotr Kaleta, stwierdzając, że „ten człowiek nawet nie potrafi założyć marynarki, żeby jako tako wyglądać”. Sam Mieszkowski ripostuje, że ocenianie ludzi po wyglądzie „to jest właściwie kryterium rasistowskie”.
Można by powiedzieć, że w zasadzie wszystko to tylko teatr i że jedynie słowa... Ale – jak ujął to Marian Pilot w „Nowym mateczniku” – „słowa nie tylko siebie znaczą, słowa niezmiernie precyzyjnie odzwierciedlają życie posługującej się danym językiem społeczności. Obserwując słowa (...) wywnioskować można niejedno o losach językowej wspólnoty”. Śledząc więc stenogramy z sejmowych posiedzeń, można zapytać, co widać w zwierciadle parlamentarnej społeczności? Czy jest tam jeszcze jakaś wspólnota?
Piotr Pyzik pokazuje innym nieparlamentarny gest. „Panie marszałku, on pokazał środkowy palec! Fuck you pokazał! O, znowu pokazał! Jeszcze do buzi wkłada” – alarmują posłowie PO. A prowadzący obrady wicemarszałek Joachim Brudziński odpowiada: „Bardzo się cieszę, że do buzi, a nie do nosa”