Polska ziemia podczas Światowych Dni Młodzieży może być dla Franciszka niegościnna. Bo Polska lewaków nie lubi, bo Polska od zachodnich mód stroni, bo w Polsce szaleje „zemsta Boga”.
Wygonić oszusta”, „otruć gnoja”, „do wora z nim” – gdyby kilka lat temu ktoś powiedział, że tak wyglądać będą reakcje na wieść o zbliżającej się pielgrzymce papieża do Polski, wzięto by go za wariata lub bluźniercę. A jednak. To autentyczne wypowiedzi, podpisane imieniem i nazwiskiem, opatrzone zdjęciami autorek i autorów. Cytaty te pochodzą co prawda z marginesu debaty – zapełniły kilka tygodni temu sekcję komentarzy na stronie byłego kandydata narodowców na prezydenta – lecz zmyślone nie zostały.
Przepaść między Franciszkiem a polskim społeczeństwem nie jest też oczywiście tak wielka, jak sugerowałaby to wulgarność i otwarta agresja skierowana do niego z krańców internetu. Dysonans jednak jest. Dla pontyfikatu papieża nie widać wielkiego entuzjazmu wśród elit konserwatywnych, nie wydaje się bohaterem mediów, z pewnością nie może się równać popularnością z Janem Pawłem II. Więcej, po reakcjach polskich wiernych można by wręcz uznać, że papież jest postacią kontrowersyjną, a jego nauki wątpliwe. Nie jest pewne, czy idee Franciszka trafią na Światowych Dniach Młodzieży na podatny grunt, czy polska ziemia, ta ziemia, okaże się jałowa.
Skąd te różnice i jak je wyjaśnić?
Można zacząć od ideowej genezy katolicyzmu w wydaniu Franciszka. Ta lokuje się dalej od profesorskiego zacięcia Josepha Ratzingera (Benedykta XVI), zaś bliżej praktycznych recept i doświadczenia teologii wyzwolenia – równolegle z lewicą i socjalizmem podbijającej serca i dusze ubogich warstw społeczeństw Ameryki Łacińskiej w czasach rządów junt, importowanej z Ameryki terapii szokowej oraz gwałtownych reform rynkowych. Właśnie dlatego, że obok – niekoniecznie ręka w rękę, jak chcą wytykać krytycy – marksizmu, socjalizmu, boliwaryzmu Kościół Ameryki Łacińskiej angażował wiernych w projekty społeczne i organizacje samopomocowe, ewangelizując przez wezwanie do równości, słownik latynoamerykańskich kapłanów ma nierzadko sporo wspólnego z językiem lewicowej krytyki społecznej. Także Franciszka.
Przykład? „Aby pojawiły się nowe modele postępu, musimy »przekształcić model globalnego rozwoju«, co oznacza odpowiedzialną »refleksję nad sensem gospodarki i jej celami, umożliwiającą naprawę wadliwych mechanizmów i wypaczeń«. Nie wystarczy pogodzić na drodze kompromisu troski o naturę z przychodami finansowymi lub ochronę środowiska z postępem. W tej kwestii drogi pośrednie są tylko małym opóźnieniem katastrofy. Chodzi po prostu o przedefiniowanie postępu. Taki rozwój technologiczny i gospodarczy, który nie pozostawia świata lepszym, a jakości życia integralnie wyższej, nie może być uznany za postęp” – to fragment pochodzący z końca encykliki „Pochwalony bądź”. W całym dokumencie gospodarka jest wymieniana blisko 50 razy – i za każdym Franciszek rozważa temat w ramach, które z łatwością mieszczą również postulaty ruchów ekologicznych, związkowych czy alterglobalistycznych.
Papież potępia marnowanie zasobów i ekologicznie szkodliwy model rozwoju, piętnuje uzależnienie krajów biedniejszych od bogatych, wytyka nieuczciwą konkurencję ze strony wielkich firm. W kraju, gdzie polityczne zaangażowanie Kościoła kojarzy się przede wszystkim z gorliwym antykomunizmem Jana Pawła II, wypowiedzi Franciszka mogą zaskakiwać. Niesłusznie, bo „młodym Marksem” – tak ujął to przy okazji beatyfikacji Wojtyły Misza Tomaszewski, redaktor naczelny katolewicowego pisma „Kontakt” – mówił i Jan Paweł II. Mówił to jednak dawniej, z czym innym polemizując i na użytek innej debaty – przede wszystkim jednak, bądźmy szczerzy, w ogóle tego w Polsce nie zapamiętano. Dodajmy, że prawie nieobecny w polskim Kościele jest spór między gospodarczą lewicą a prawicą – mamy raczej odrębne modele biznesmenów. Z jednej strony ojciec Tadeusz Rydzyk, uosabiający bardziej ludową i tradycjonalistyczną formę praktyki, z drugiej – księża Jacek „Szlachetna Paczka” Stryczek oraz Kazimierz Sowa, reprezentujący wielkomiejski i zaprzyjaźniony z medialnym mainstreamem Kościół otwarty (również na biznes).
Postawa Franciszka jest dla przywiązanych do Kościoła zaskakującą nowością. A już z pewnością szokuje ich zdjęcie, na którym papież trzyma w dłoniach krzyż z Jezusem przybitym do sierpa i młota. To prezent od Evo Moralesa, prezydenta Boliwii, który Franciszek zresztą prędko zwrócił – jest przecież katolikiem, nie komunistą. Choć niektórym wydaje się, że już przekroczył granicę.
Bo absolutnie wbrew politycznym nastrojom dominującym w Polsce w 2015 r. papież opowiedział się za pomocą dla uchodźców. Gdy w szczycie kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński snuł wizje imigrantów „zmieniających kościoły w toalety”, głos z samej góry instytucjonalnego Kościoła nawoływał do otwarcia granic i serc. Franciszek powiedział, że najlepiej byłoby, aby każda parafia przyjęła do siebie przynajmniej jedną rodzinę szukającą schronienia. Następnie, zgodnie z własnym wezwaniem, zabrał kilka rodzin z obozu w Grecji, w której wciąż kilkanaście tysięcy osób koczuje w prowizorycznych warunkach.
Na Wielkanoc, najważniejsze święto katolików, w tradycyjnej ceremonii obmył stopy ubogim – i również byli to uchodźcy. Reakcje na deklaratywnie bardzo wierzącej prawicy w Polsce rozciągały się od skonsternowanego milczenia przez subtelne dystansowanie się od gestów i słów „nieodpowiedzialnych” bądź „nieodpowiednich” aż po otwarte wykpienie. Na lewicy i wśród liberałów odwrotnie – głos i gesty papieża w dyskusji o tak zwanym kryzysie uchodźczym są skrupulatnie odnotowywane i przyjmowane z zadowoleniem. Bieguny odwróciły się niemalże symetrycznie. Ale i postawy wobec uchodźców wyrosły na jedną z najbardziej dzielących Polaków kwestii. Badania CBOS podpowiadają, że niechętna przyjmowaniu uchodźców jest połowa badanych w prawie każdej grupie wiekowej. Oznacza to, że jakkolwiek by patrzeć, miliony wierzących w Polsce są na pozycjach dokładnie odwrotnych od papieża, i to w sprawie, która wydaje się jedną z najbardziej czytelnych misji, jakie wyznaczył sobie w trakcie dotychczasowych lat pontyfikatu. To właśnie deklaracją pomocy uchodźcom – także muzułmankom i muzułmanom – papież tak naraził się narodowcom.
Narodowcy narodowcami, ale ten lejtmotyw przebić się nie może, bo – paradoksalnie – wydawać się może, że nagła sympatia środowisk lewicowych i liberalnych, którą obdarzono Franciszka, natychmiastowo stworzyła bufor nieufności ze strony samego, w zdecydowanej większości konserwatywnego, duchowieństwa. A to instytucje Kościoła, do poziomu parafii w małej wsi włącznie, mają ostatecznie największy wpływ na to, jak donośnie zabrzmi papieskie posłanie. Znający sprawy kościelne od podszewki mówią, że nie idzie z tym najlepiej, a część kleru czuje w związku z kolejnymi ruchami papieża nastrój wręcz bitewny.
Pontyfikatowi Franciszka towarzyszą teorie spiskowe. Wyszukiwarka internetowa po wpisaniu (w języku polskim) słów „papież Franciszek” poleca m.in. hasła takie jak „papież Franciszek mason” i „papież Franciszek antychryst”. Temat tego, czy Franciszek rzeczywiście jest Antychrystem, roztrząsa na poważnie nie tylko kilku autorów kanałów na YouTubie, lecz redaktorów katolickiego portalu Fronda.pl.
Oskarżenia te nie są polskim, autorskim wymysłem, lecz przyszły do nas z zewnątrz. Jesienią ubiegłego roku urosły w siłę na tyle, że papież zdecydował się do nich odnieść. Zrobił to na łamach włoskiego dziennika „Corriere della Sera”, gdzie opowiada anegdotę o tym, że pewna kobieta poskarżyła się znajomemu księdzu na nieodpowiednie (nieczerwone) buty Franciszka.
W tym samym wywiadzie jednak odpowiada na kwestię zasadniczą, która określa w oczach wielu osób jego pontyfikat. Franciszek mówi: „Odnośnie uznawania, czy ktoś jest komunistą, czy nim nie jest, jestem przekonany, że nigdy nie powiedziałem nic ponad to, co głosi Katolicka Nauka Społeczna. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie, czy jeżeli wyciągnę rękę do różnych popularnych ruchów społecznych, to Kościół wciąż będzie za mną podążał? Odpowiedziałem mu, że to ja jestem tym, który podąża za Kościołem. W tym kontekście myślę, że się nie mylę. Wierzę, że nigdy nie powiedziałem czegoś, co nie jest częścią Katolickiej Nauki Społecznej. Różne sprawy domagają się wyjaśnienia. Być może te zaproponowane przeze mnie sprawiają wrażenie nieco »lewicowych«, jednak nie należy tego tak interpretować. To, co zawarłem w »Laudato si’« (Pochwalony bądź), kwestie chociażby imperializmu ekonomicznego, to są elementy Katolickiej Nauki Społecznej. A jeżeli będzie to konieczne, jestem gotów publicznie złożyć wyznanie wiary” (cyt. za Deon.pl).
Czy będzie musiał tłumaczyć się akurat w Polsce, przy okazji Światowych Dni Młodzieży? Wątpliwe. Ci, którzy chcieli papieża skrytykować, już to dawno zrobili. I pojawiły się w tej dyskusji argumenty ostateczne – może poza tym o Antychryście. Historyk Sławomir Cenckiewicz na łamach „Rzeczpospolitej” (dodatek „Plus Minus”, 21-22 listopada 2015 r.) pisze – za włoskim autorem Antonio Soccim – o Franciszku jako potencjalnym heretyku, uzurpatorze na tronie piotrowym i „przewodniku spisku wilków w samym sercu Kościoła”. Przy okazji na odlew dostaje się też Janowi Pawłowi II – prof. Cenckiewicz nie jest, delikatnie mówiąc, fanem Kościoła posoborowego. Dalej (w tym również numerze „Rz”) dokłada Tomasz Terlikowski twierdzący, że cała idea dialogu – na przykład z „wypaczoną religią islamu” – jest po nic. (Obszerniej antypapieską publicystykę zbierał Konrad Sawicki w „Tygodniku Powszechnym” w listopadzie 2015 r.). Na tle tak poważnych zarzutów fakt, że polski Episkopat jednak wciąż idzie za papieżem, nawet w sprawie uchodźców, może umknąć – tak nierzadko ostry jest kontrast między konserwatywną twarzą politykującego katolicyzmu w Polsce a tym, co mówi Bergoglio.
To, co zarzuca w skrajnej wersji Sławomir Cenckiewicz Franciszkowi, jest dobrym drogowskazem do ogólnego problemu. Problemu, jaki wyznacza tło dzisiejszego dysonansu polskiej debaty i przesłania Franciszka. To stosunek do nowoczesności i miejsce, jakie instytucjonalna religia – tu reprezentowana przez papieża – może zająć.
Najbardziej przenikliwie (a na pewno najwcześniej) opisał ów dylemat francuski socjolog Gilles Kepel w książce dziś niemal legendarnej „Zemsta Boga”. Kepel pisał, że idee postępu, państwa dobrobytu i uprawomocnionej laickości – których rozkwit pokrywa się z powojennym prosperity na Zachodzie i socjalistyczną modernizacją w bloku sowieckim i państwach zaprzyjaźnionych – wcale nie dały rady religii. Przeciwnie, Kościół budował kadry na nową wojnę: o odzyskanie prymatu nad światem. Kwestią, która świat podzieliła, było bowiem przekonanie, że to Bóg musi się w nowoczesności pomieścić, nie odwrotnie. Nie wszystkim się to spodobało. Narodził się, pisał Kepel, „nowy dyskurs religijny, który nie postulował już konieczności dostosowania się do świeckich podstaw organizacji społeczeństwa, a nawet, jeśli to konieczne – jego przekształcenie. W ramach tego podejścia na różne sposoby zalecano wykroczenie poza upadłą nowoczesność, której przypisywano wszelkie porażki i zabrnięcie w ślepą uliczkę oddalenia się od Boga. Nie chodziło już o aggiornamento (uwspółcześnienie), lecz o powtórną ewangelizację Europy”.
Franciszek reprezentuje w tak zarysowanym konflikcie współczesność. W ruchach, o których pisał Kepel, przeglądać się mogą zaś dzisiejsi polscy politycy i konserwatywne elity. Niedawną wypowiedź szefa MSW Mariusza Błaszczaka o terroryzmie jako karze za dechrystianizację nowoczesnego Zachodu czyta się wręcz jak cytat z kepelowskiej diagnozy nowych fundamentalistów, którzy tytułową „Zemstę Boga” chcą wypełnić.
W tym sensie jednocześnie Franciszek chce ją mimo wszystko zatrzymać – chce, żeby chrześcijaństwo podążało za wyzwaniami nowoczesności, a nie jedynie ją biernie krytykowało z zewnątrz za niewystarczające podążanie za chrześcijaństwem.
Nie bez powodu najliczniejsi w gronie krytyków Franciszka są nawet nie konserwatyści, a restauratorzy – chcący powrotu Europy sprzed Soboru, sprzed nowoczesności, nawet sprzed Oświecenia. W Polsce licznie się przechowali, ale co ciekawe, nie sposób ich było zobaczyć, póki papieżem był Jan Paweł II – na krytykę którego porywał się mało kto. Z Franciszkiem jest inaczej. No i nie da się ukryć, że łatwiej bić w Zachód i nowoczesność, kiedy te gorzej wywiązują się ze swoich obietnic. Awangarda „Zemsty Boga” może się ujawnić bez oporów. Tym bardziej że okoliczności polityczne sprzyjają.
Nie bez powodu najliczniejsi w gronie krytyków Franciszka są nawet nie konserwatyści, ale restauratorzy – chcący powrotu Europy sprzed Soboru, sprzed Oświecenia nawet. W Polsce licznie się przechowali, ale co ciekawe, nie sposób ich było zobaczyć, póki papieżem był Jan Paweł II – na którego krytykę mało kto się porywał.