Janusz Waluś, najsłynniejszy Polak zamachowiec, wyszedł niedawno na wolność. Choć od czasu, gdy z jego ręki zginął przywódca południowoafrykańskich komunistów Chris Hani, minęły 23 lata, po decyzji sądu na ulice miast w RPA wyszły tysiące ludzi
Ubuntu to na południu Afryki słowo klucz. Niełatwo przetłumaczyć je na inny język, łatwo jednak zrozumieć jego znaczenie: oznacza ono „bycie człowiekiem” dla innych, humanitaryzm, zrozumienie innego. Dobroć, uprzejmość i cnotę. Od połowy poprzedniego stulecia ubuntu stało się czymś więcej niż przymiotnikiem: stało się filozofią. Czarnoskórzy myśliciele w dzisiejszym Zimbabwe czy RPA przypisywali ubuntu swoim pobratymcom, jednocześnie nie widząc go w białych. – Ke motho – mawiali Afrykanie z grupy językowej sotho, gdy ktoś zachowywał się zgodnie z przyjętymi obyczajami. „Oto człowiek”.
Jednocześnie ubuntu stało się doktryną, która stanowiła filozoficzny fundament przemian w Zimbabwe, a potem w RPA. Tworzyło poczucie wspólnoty, w którym „bycie człowiekiem” było równoważne z byciem członkiem wspólnoty. To wspólnota oraz wzajemna relacja między nią a członkami decydowała, czy ktoś jest „człowiekiem”. W ubuntu można się też było dopatrzeć nuty socjalistycznej, bo ze słowem tym kojarzą się postawy takie, jak dzielenie się czy redystrybucja dóbr we wspólnocie. W kończącej z apartheidem Południowej Afryce termin stał się magicznym zaklęciem, którym Nelson Mandela zapobiegał rewanżowi czarnej większości na białych. Ubuntu było rezygnacją z zemsty, przejawem moralnej wyższości tych, którzy wcześniej byli ofiarami.
„Janusz Waluś powinien odzyskać wolność, ponieważ Południowi Afrykanie wierzą w ubuntu” – napisał prawnik niegdysiejszego polskiego emigranta Roelof du Plessis w podaniu o zwolnienie warunkowe, które trafiło do sądu North Gauteng High Court. Dla czarnoskórych mieszkańców RPA taki argument zakrawał na szyderstwo. W efekcie na odległych krańcach Czarnego Lądu zawrzało.
Polak, który wstrząsnął Afryką
– To było interesujące doświadczenie, gdy biała sędzia w tym właśnie kraju poucza mnie, że powinnam zapomnieć i „iść dalej” – komentowała z przekąsem Limpho Hani, wdowa po zastrzelonym przez Walusia liderze południowoafrykańskich komunistów Chrisie Hanim. – Dlatego też nazwałam ją rasistką. Dla mnie zamordowanie mojego męża z zimną krwią było niczym Holocaust. Ona nie ma prawa mówić mi czegoś takiego. To nie jej męża zamordowano – kwitowała.
Decyzja sędzi Nicoline Janse van Nieuwenhuizen wzburzyła nie tylko rodzinę Haniego. W ciągu kilkudziesięciu godzin od komunikatu o zwolnieniu Walusia pod sądem w Pretorii zaczęły się zbierać setki zwolenników Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej oraz nieprzerwanie rządzącego krajem od upadku apartheidu Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC). Zgodnie pomstowali oni na „kpinę z wymiaru sprawiedliwości”. – Waluś nie powinien zostać zwolniony z więzienia – perorował minister sportu Fikile Mbalula, który przyjechał do demonstrantów w Pretorii.
Do pewnego momentu minister sprawiedliwości z ANC Michael Masutha odrzucał też prośby Walusia o darowanie reszty kary. Wyrok sędzi z Pretorii został więc wydany wbrew opinii resortu, co pozwala protestującym żywić nadzieję, że decyzja zostanie jeszcze odwołana. Politycy Kongresu spekulują też, że Waluś zostanie deportowany do Polski. Na deportację nie ma jednak większych szans – po 23 latach urzędnicy ministerstwa spraw wewnętrznych jasno potwierdzili, że Waluś uzyskał południowoafrykańskie obywatelstwo już w 1987 roku, sześć lat po przyjeździe do RPA. Co najwyżej można spróbować mu je odebrać. On sam zresztą apelował o to już trzy lata temu, jak komentuje się w RPA, w nadziei na przeniesienie do więzienia w Polsce. O ironio, ze względu na warunki zwolnienia warunkowego Waluś nie może nawet dziś opuścić dystryktu Pretoria.
63-letni Waluś powstrzymywał się od wygłaszania czy wydawania oświadczeń. Wiadomo jednak, że co najmniej od 2011 r. wyrażał skruchę oraz chęć spotkania się z rodziną swojej ofiary. „Jestem pani winny przeprosiny już od dawna” – miał napisać w liście do Limpho Hani datowanym na 6 października 2014 r. – „Pani Hani, wiem, że cokolwiek bym zrobił, nie będę w stanie zrekompensować tego, co pani uczyniłem. Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć, jak bardzo żałuję tego, na co skazałem panią we wszystkie te lata” – dodawał.
Skrucha – szczera czy nie – trafiała w pustkę. Wdowa po Chrisie Hanim i cała rodzina zgodnie odmawiali pojednania z mordercą. Dopiero w połowie marca wyłom uczyniła jedna z córek Haniego, Lindiwe. Wkrótce po ogłoszeniu wyroku zażądała widzenia z Walusiem, zanim jeszcze wyjdzie on z więzienia. Po co – i czy do spotkania ostatecznie doszło? Nie wiadomo. Wiadomo za to, czego oczekuje od Walusia rodzina Haniego. – Wszystko, czego chcę od niego i tych, którzy go wspierają, to, by powiedzieli mi, co naprawdę zaszło. Nie znamy prawdy – mówiła w wywiadzie dla jednej ze stacji radiowych w RPA. Czy rzeczywiście?
Kule, które miały uratować apartheid
„Hani był obok Mandeli największym bohaterem czarnej Afryki Południowej. Gdyby Mandela nigdy się nie narodził lub gdyby zmarł w więzieniu, Hani zostałby zapewne wybrany przez aklamację na przywódcę czarnej ludności RPA” – pisał o tym przywódcy John Carlin, reporter hiszpańskiego dziennika „El Pais” i współpracownik „The New York Times”, w swojej książce „Invictus. Igrając z wrogiem”. Hani był również liderem Umkhonto de Sizwe, zbrojnych bojówek Afrykańskiego Kongresu Narodowego, a zarazem sekretarzem generalnym południowoafrykańskiej partii komunistycznej.
„Wyprzedzała go jego sława. Przez blisko trzydzieści lat przebywał na wygnaniu i aż do chwili zalegalizowania ANC i powrotu z emigracji jego twarz pozostawała dla szerokich rzesz ludzi zupełnie nieznana. Otaczająca go legenda opierała się na dwóch mocnych argumentach: kierował dwoma organizacjami, których najbardziej obawiał się reżim białych” – pisał Carlin. A im bardziej biali atakowali jakiegoś czarnego, tym większy miał szacunek swoich pobratymców. „Hani był mitem; o jego brawurowych zamachach, z których wychodził cało, opowiadano legendy” – dorzucał. Według dziennikarza Mandela widział w Hanim nie tylko politycznego sukcesora, uważał go wręcz za przybranego syna.
Waluś wyczekiwał na lidera Umkhonto de Sizwe 10 kwietnia 1993 r. przed jego domem. Dopadł Haniego, gdy ten wysiadał z samochodu – strzelił mu w głowę i plecy. Świadkiem zabójstwa była białoskóra sąsiadka czarnoskórego polityka, której zeznania przyczyniły się potem do namierzenia i schwytania Walusia – zapamiętała rejestrację jego wozu. Ale nie szczegóły zamachu były najistotniejsze. Liczyła się atmosfera: ciało we krwi przed własnym domem, gwałtowne demonstracje z płonącymi barykadami, przerażeni policjanci z karabinami w dłoniach.
Ani okoliczności ataku nie były tajemnicą, ani polityczne kalkulacje, jakie za nim stały, nietrudno było zidentyfikować. Jak wspomina Marcin Wojciech Solarz, „biały” terroryzm w RPA narastał lawinowo od 1989 r., a jego kulminacją miał być zamach na Haniego. Inspiratorzy zamachu oczekiwali, że czarnoskórzy politycy zerwą proces pokojowy, a konfrontacja obu społeczności zamieni się w wojnę domową, którą zapewne wygraliby biali. „Mandela odłożył słuchawkę” – opisywał reakcję na wieść o śmierci Haniego redaktor magazynu „Time” i biograf Mandeli Richard Stengel. – „Wykonał całą serię telefonów do swoich współpracowników i szybko się zorientował, że może to być iskra, która stanie się zarzewiem rewolucji. Od tej chwili stał się panem sytuacji”.
Wkrótce później Mandela był w wiosce Haniego, a jeszcze tego samego dnia wygłosił telewizyjne orędzie. – To jest dla nas wszystkich przełomowy okres. Od naszych decyzji, od naszych działań zależy, czy to nasz ból, nasz żal i gniew przyczynią się do ostatecznego rozwiązania problemów naszego kraju – mówił. – Apeluję do wszystkich naszych ludzi o zachowanie spokoju i uczczenie pamięci Chrisa Haniego w sposób pokojowy – podsumowywał. – Nie pozwólmy, by zabójcy Chrisa osiągnęli swój nikczemny cel i doprowadzili do tego, że nasz kraj stanie w ogniu – sekundował mu arcybiskup Desmond Tutu.
Postawili na swoim: choć pogrzeb Haniego urządzony na stadionie piłkarskim w Soweto przekształcił się w demonstrację jedności, siły i gniewu sympatyków ANC, kryzys został zażegnany. Biały establishment nie mógł już zwlekać z rozpisaniem wyborów, a Kongres przechwycił stery władzy w kraju.
Komisja, która przymykała oko
Waluś – i jego wspólnik oraz zleceniodawca, prawicowy deputowany do parlamentu RPA Clive Derby-Lewis – zostali aresztowani wkrótce po zabójstwie. W październiku 1993 r. emigrant z Polski został skazany na karę śmierci, zamienioną w listopadzie 2000 r. – po wprowadzeniu moratorium – na dożywocie. Resztę życia miał spędzić za kratami również Derby-Lewis. Ale to nie zamknęło rachunku krzywd.
Przede wszystkim dlatego że transformacja w RPA daleka była od pokojowego przekazania władzy. „W 1990 r. było 50 »białych« aktów terrorystycznych. Od marca 1990 r. do marca 1992 r. udokumentowano ich 95. W ciągu tylko pierwszego tygodnia lutego 1994 r. w Mpumalandze wybuchło 41 bomb. W kwietniu 1994 r., w czasie przedwyborczym, ponownie dokonano licznych ataków bombowych (...). Mniejsze grupy, jak World Apartheid Movement, planowały użycie broni chemicznej i biologicznej” – wylicza w swojej pracy Solarz. Według niego była to początkowo „naturalna” reakcja pogrobowców apartheidu na upadek systemu, a w dłuższej perspektywie – reakcja białego społeczeństwa na nagłe nasilenie się przemocy w kraju. Niemałą rolę odgrywały też podziały na „białej” prawicy.
Nie jest tajemnicą, że powiązania tych grup sięgały kręgów władzy odchodzącego reżimu. Nelson Mandela gorzko komentował te związki oraz funkcjonowanie szwadronów śmierci, w jakie nocą zamieniały się jednostki policji, nawet podczas kuluarowych rozmów prowadzonych podczas odbierania pokojowego Nobla. W przypadku zamachu na Chrisa Haniego związki Walusia z południowoafrykańską prawicową ekstremą nie ulegały wątpliwości – choćby ze względu na osobę Derby’ego-Lewisa. Do dziś jednak nie wiadomo, czy – a jeśli tak, to komu – raportował deputowany.
Tajemnic okresu transformacji nie wyjaśniła też Komisja Prawdy i Pojednania (TRC). Mało, że instytucja ta zajęła się apartheidem na wyrywki – zawężając badania do przeszło trzech dekad począwszy od 1960 r. oraz pomijając akty niesprawiedliwości, mające oparcie w ówczesnym prawie (a zgodnie z nim dokonano m.in. wysiedlenia 3 mln mieszkańców RPA czy przetrzymywano aresztantów w nieskończoność bez wyroku sądowego). Podczas transmitowanych w telewizji posiedzeń komisji przesłuchano ok. 20 tys. ludzi: tak prześladowców, jak i ich ofiar. „W ciągu trzech lat pracy TRC, z jednej strony opozycja, i to nie tylko biała, oskarżała ją o sprzyjanie ANC, z drugiej strony wysuwano zarzuty, że jest zbyt pobłażliwa dla funkcjonariuszy państwa apartheidowskiego” – podsumowywał Andrzej Gąsowski, autor monografii poświęconej najnowszym dziejom RPA.
Czarni i biali liderzy RPA wyszli z przesłuchań przed komisją bez większego szwanku – choć zarówno Frederik Willem de Klerk, jak i Thabo Mbeki, poprzednik i sukcesor Mandeli na stanowisku prezydenta, próbowali zablokować publikację całościowego raportu komisji. TRC odrzuciła też prośby o ułaskawienie złożone przez Walusia i Derby’ego-Lewisa – podkreślając, że atak na Haniego... nie miał znamion przestępstwa umotywowanego politycznie. Cóż, obaj podsądni ze swojej strony odmówili też odpowiedzi na pytania o ich powiązania z politykami i służbami bezpieczeństwa.
Najwyraźniej zasada „amnestia za prawdę”, jaką przyjęła komisja, w tym przypadku zawiodła. Co więcej, z czasem śmierć Haniego zaczęła obrastać najdziwniejszymi interpretacjami. „Powiedz nam, Mbeki, co zrobiłeś z Hanim?” – tak według Douglasa Fostera, byłego szefa magazynu „Mother Jones”, specjalizującego się w dziennikarstwie śledczym, mieli śpiewać na wiecach zwolennicy dzisiejszego prezydenta RPA Jacoba Zumy. W tej frazie zawarte jest (słabo) zawoalowane podejrzenie, że wspomniany Thabo Mbeki – prezydent w latach 1999–2008 – był w jakiś sposób zamieszany w zamach na Haniego. Niewątpliwie obaj politycy w swoim czasie byli najważniejszymi rywalami o potencjalną schedę po Mandeli. Ale czy posunąłby się do sojuszu z białymi? Albo przynajmniej przymknął oko na ich spisek?
Zarówno Waluś, jak Clive Derby-Lewis – zwolniony w czerwcu ubiegłego roku z więzienia ze względu na stan zdrowia – już nie mają motywacji, by na takie pytania odpowiadać. Co zresztą nie znaczy, że mieliby cokolwiek do powiedzenia.
Kraj, który balansuje na krawędzi
Ale w RPA to nie ma większego znaczenia. Po niemal ćwierćwieczu od upadku apartheidu Południowa Afryka wciąż jest targana rasowymi resentymentami. Jedyna różnica, że dziś konflikty podsycają dodatkowo media społecznościowe. Jeszcze na początku roku kraj żył postem, jaki wrzuciła po sylwestrze na Facebooka emerytowana pośredniczka w handlu nieruchomościami z Pretorii Penny Sparrow. „Te małpy, którym pozwolono się urwać na wolność przed i po Nowym Roku, by rozlazły się po publicznych plażach, miastach etc., nie mają edukacji, czegokolwiek, więc pozwalanie im na swobodne łażenie naraża innych na brud, kłopoty i dyskomfort” – napisała o swoich czarnych współrodakach Sparrow.
Zadziwiające, że o jednym wpisie internetowego trolla rozdyskutował się cały kraj. Temperatura tej dyskusji pokazuje jednak, że wystarczy drobna iskra, by emocje rozgrzały się do czerwoności. „Skończył się miesiąc miodowy” – komentował Mmusi Maimane, lider jednej z najsilniejszych partii opozycyjnych, Sojuszu Demokratycznego.
Inni byli bardziej dosadni. „Dwadzieścia dwa lata demokracji i biali w RPA wciąż obnoszą się ze swoją supremacją w przestrzeni publicznej” – grzmiał rzecznik partii, nomen omen, Bojownicy o Wolność Ekonomiczną, Mbuyiseni Ndlozi. „To, co kiedyś mówiono za zamkniętymi drzwiami, teraz wyrażane jest otwarcie i poprzez zmianę statusu na Facebooku czy Twitterze (...). Dlaczego biali rasiści nigdy nie boją się otwarcie deklarować swojego rasizmu w RPA? Bo nigdy nic im z tego powodu nie grozi. Nie tracą ani jednego przywileju czy zasiłku z powodu tego, że są rasistami” – dorzucał.
Jeden z jego partyjnych kolegów nie powstrzymał się od wojowniczych deklaracji na Facebooku. „Nie jesteśmy wolni we własnym kraju, to początek afrykańskiej wojny przeciw białym rasistom. Przygotowujcie się” – zagrzewał, przyozdabiając post zdjęciem czarnego niemowlęcia śpiącego obok leżącego kałasznikowa. Skądinąd biała ekstrema nie pozostaje dłużna. W sieci działają dziesiątki stron pod hasłami „ludobójstwo białych w RPA”, a w południowoafrykańskim interiorze organizowane są obozy ekstremalnego ugrupowania Afrykanerski Ruch Oporu (do neonazistowskiej organizacji o tej samej nazwie należał w latach 80. Waluś), podczas których nastolatki ćwiczą przywrócenie systemu apartheidu w ich kraju. – Narodów się nie miesza – zapewniał 15-letni uczestnik jednego z takich obozów reportera „Daily Mail”. – Ja nie mam czarnych kolegów – ucinał.
Są też, na szczęście, sygnały bardziej uspokajające. W opublikowanym w lutym badaniu opinii społecznej 54 proc. respondentów przyznało, że ich zdaniem relacje międzyrasowe w kraju poprawiły się od 1994 r. Wspomniany już John Carlin w komentarzu na łamach brytyjskiego dziennika „The Independent” uznał, że ważniejsza od konfliktu czarni – biali jest dziś wrogość między biednymi obywatelami RPA (tak czarnymi, jak białymi) a imigrantami z Afryki Subsaharyjskiej, których kolejne fale napływały w ostatnich latach na Południe. Żaden jednak z komentatorów – poza wezwaniami do powściągnięcia złych emocji – nie ma recepty na bolączki RPA.
Własną odpowiedź znalazł za to gwiazdor współczesnej ekonomii Thomas Piketty. – W 25 lat po upadku apartheidu nierówności w RPA wciąż są wielkie – przekonywał podczas niedawnego wystąpienia na Uniwersytecie w Johannesburgu. – W niektórych przypadkach są większe niż 20 lat temu – dodawał. Nawet biorąc pod uwagę, że wśród najbogatszych Południowych Afrykańczyków są dziś czarnoskórzy – są sięgającą co najwyżej 20 proc. mniejszością. – Myślę, że nie pomylimy się, mówiąc, że strategie wsparcia czarnoskórych zawiodły. Nie odniesiono sukcesu w dystrybucji bogactwa. Myślę więc, że powinniśmy przemyśleć jakąś ambitniejszą formę reformy rolnej – zaproponował. Cóż, reformy rolnej próbowano w sąsiednim Zimbabwe. Problem w tym, że skończyło się to tam odbieraniem farm białoskórych mieszkańcom – co zamieniło niegdysiejszy „spichlerz Afryki” w kraj przymierający głodem. Oby sukcesorzy Mandeli uniknęli tej drogi.
Hani był obok Mandeli największym bohaterem Afryki Południowej. Gdyby Mandela nigdy się nie narodził lub gdyby zmarł w więzieniu, Hani zostałby zapewne wybrany przez aklamację na przywódcę czarnej ludności RPA