Ptaki stroszą pióra, bo im zimno, ale też i po to, by pokazać, kto tu rządzi – a przynajmniej z kim się trzeba liczyć. „Patrz, ty drugi ptaku taki i owaki, jaki jestem wielki i nastroszony, no patrzże! Kraa!”. „Ach tak – odpowiada drugi ptak – owszem i kraa, nastroszenie widzę, szanuję, ale zwróć uwagę, że i ja jestem nastroszony”.
„Wynika z tego – podejmuje pierwszy ptak podejrzliwie – że (kraa) nie musimy się dziobać ani w ogóle spierać, bośmy oboje nastroszeni i ptaki jakich mało, taki jest z tej wzajemnej prezentacji niekwestionowalny wniosek”. „To do widzenia w takim razie i szacun” – mówi drugi ptak, chociaż próbuje się nastroszyć trochę bardziej. „Pa” – mówi pierwszy, strosząc się ciut mocniej, kłania się i odlatuje z furkotem (a obserwujące ich z pobliskiej gałęzi wróble rzucają się, by szeptać: „Nieźle ci kolesie byli nastroszeni, co nie?”).
My piór nie mamy, więc ludzkie stroszenie podlega ciągłej zmianie – od potrząsania maczugą przez bojowe rumaki, tatuaże i ordery po glany czy rolexy. Zawsze jednak rządzi stroszeniem ten sam ewolucyjny imperatyw: jak się nie namęczyć, a zebrać społeczne nagrody. A ostatnim wcieleniem ludzkiego stroszenia, coraz powszechniejszym, szkodliwszym i coraz trudniejszym do strawienia, jest stroszenie cnoty. Kto jest bardziej szlachetny? Czystszą ma duszę? Serce obficiej krwawiące? No kto? Kraa? No kto?
Ja! No pewnie, że ja. Tylko w tym tygodniu zdążyłam już zalajkować artykuł z „The Guardian” o tym, jak to kryzys migracyjny odsłania nasze bankructwo moralne (gdzie są nasze europejskie wartości??), komentarzem zaznaczyłam, że moja wiara w trójpodział władzy jest wciąż niezłomna, i polubiłam artykuł o bojkocie Oscarów przez rozczarowanego brakiem „czarnych” nominacji Spike’a Lee. A więc nie jestem ksenofobem czy rasistką; popieram za to demokrację. Widzicie, jak się nastroszyłam? Problem w tym, że pod sztafażem z piór jestem oskubaną kurą. Zżera mnie w środku lęk o powodzenie kulturowej i ekonomicznej integracji uchodźców. Nocami ważę w duszy kwestie pryncypiów ustrojowych przeciwko kwestii ratowania jako takiej spójności społecznej. Demonstracyjny bojkot Oscarów natomiast, w kontekście obecnej niebezpiecznej eskalacji napięć rasowych w USA, wydaje mi się nieodpowiedzialny, powierzchowny, kontrproduktywny i obok problemu. Nie powtarzajcie tego dalej, bo to mój wielki sekret. Tajemnicą poliszynela natomiast jest to, że prawie żaden z lajkujących „Guardiana” facebookowiczów moralistów nie wspomógł uchodźców nawet pięcioma centami, a nasze pokrzykiwania o europejskich wartościach są tym głośniejsze, im dalej geograficznie od Lesbos, a ekonomicznie od tych, którzy poniosą faktyczny ciężar ewentualnych fiask integracyjnych.
Stroszenie cnoty, moralny PR przy pomocy tanich, ale jednoznacznych środków, virtue signalling, nie ma oczywiście inherentnie „lewackiego” charakteru. Inny znajomy z dawnych lat przypomina o polskości, wrzucając do sieci typograficznie wysmakowany wiersz Bełzy, z emfazą zaznaczając, że tak, kraa, krwią i blizną! Wiadomo skądinąd, że z uwagi na namiętną konsumpcję napojów alkoholowych ów znajomy, gdyby przyszło mu faktycznie tę polskość odbierać szablą jakiemuś Ruskiemu bądź Niemcowi, z miejsca sam by się poharatał, szablę rzucił w złości i z krwią na bieliźnie uciekał gdzie pieprz rośnie. To prawda, że lewica prowadzi główny moralny wyścig szczurów, ale Papież i Naród też mogą służyć za piórka niemal równie dobrze co Święty Wegetarianizm, Biedne Sieroty, Prawa Człowieka, Wartości Europejskie i Precz z Wall Street – pytanie tylko, kto, po co i przed kim się stroszy.
Czemu zawdzięczamy dziś powszechność stroszenia? Między innymi mediom społecznościowym. Środki na moralną autoreklamę są coraz tańsze – wystarczy kliknąć „share” pod artykułem w „Guardianie” albo zalajkować Spike’a Lee. W obu przypadkach pracę intelektualną wymaganą do przełożenia dyrektyw moralnych naszej grupy odniesienia na diagnozę polityczną wykonał za nas ktoś inny: dziennikarka bądź reżyser. Tym zaś, którzy drobny ukłon ku cnocie zrobili w realu (adoptując kota z ulicy czy wspierając Planned Parenthood), internet daje szansę na przekucie drobnych gestów na symptomy spiżowych charakterów. Im łatwiej pióra nastroszyć, tym więcej ptaków będzie to robić, zwłaszcza że serce krwawiące bądź prawilne jest dziś w naszych stadach bezcenne. Ta łatwość z kolei, w czysto rynkowy sposób, powoduje hiperinflację postaw moralnych; już nie wystarczy nie być ksenofobem, za chwilę trzeba być ksenofilem, potem aktywnym islamofilem, a jeszcze za moment aktywistą zniesienia wszelkich granic. Nie wystarczy czuć się Polakiem, bo już trzeba jeszcze nienawidzić Niemca, a po chwili domagać się zwrotu Lwowa, a może i reparacji wojennych od Szwedów. Ponieważ bój się toczy o pozycję w stadzie, cywilizacyjnym kaprysem osiąganą nie tyle siłą, co cnotą, nie opuszcza nas lęk, że ktoś się nastroszy bardziej – albo co gorsza będzie tych lepiej nastroszonych kilku i nas (społecznie i prestiżowo) zadziobią.
Z pewnej perspektywy stroszenie cnoty to całkiem fajne zjawisko. Bo czy nie napawa nas pewnego rodzaju dumą to, że człowiek stroszy nie pióra, lecz cnotę, bo takie bywają u nas, ludzi, wyznaczniki prestiżu? Poniekąd tak, ale eskalacja stroszenia ma dwie bardzo nieprzyjemnie konsekwencje.
Po pierwsze, zmusza nas do permanentnej moralnej schizofrenii. Im bardziej stroszymy pióra, tym mniejsi jesteśmy od swojej publicznej persony i tym większą tajemnicą staje się ułomność naszych serc. Lajkując kolejny artykuł o otwieraniu granic, coraz bardziej odklejam się od swojej moralnie skomplikowanej duszy – a nawyk życia w rozdźwięku nie jest dobrą cechą dla nikogo, a już na pewno nie dla obywatela demokracji.
Po drugie, język debaty publicznej czuje presję tego (w istocie pozornego) ekstremizmu aksjologicznego i coraz dalej odchodzi od jakichkolwiek pretensji do merytoryczności, stając się po prostu areną moralnego starcia, oderwanego od rzeczywistości instytucjonalnej, ekonomicznej i historycznej. Premier Szydło w Brukseli nie musi podejmować próby tłumaczenia, dlaczego działania PiS wokół Trybunału Konstytucyjnego mogą być uzasadnione – wystarczy, że mówi o suwerenności, o cierpieniu wykluczonych, o emerytach, którzy nie mają pieniędzy na wykupienie recept, i o ludziach bez pracy. Bernie Sanders w debacie prezydenckich kandydatów Demokratów może (skądinąd słusznie) pomstować na niemoralność Wall Street, nie wchodząc jednak w szczegóły swoich rozwiązań gospodarczych, a Donald Trump, kandydat Republikanów, może skupiać się głównie na moralnej panice związanej z oblężeniem Ameryki przez imigrantów. A potem radykalizm tego zmoralizowanego języka politycznej debaty trafia do mediów społecznościowych – i tam sprzężeniem zwrotnym zasila kolejne poziomy stroszenia cnoty.
Warto więc pamiętać o kilku ważnych rzeczach. Po pierwsze, cnota jest cnotą. Po drugie, zbyt dużo cnoty cnotą już nie jest. Po trzecie, wszyscy jesteśmy już nastroszeni ponad wytrzymałość upierzenia. Tymczasem jeśli zajrzeć nam pod pióra, to wszyscy jesteśmy dość umiarkowani. Niektórzy bardziej w lewo, niektórzy w prawo, ale zawsze z jakimś zawijasem i niuansem. Kraa. ©?