- To oświadczenie zawiera szereg co najmniej nieścisłości, używając języka prokuratury z ostatniej konferencji, a po ludzku rzecz ujmując kłamstw, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Jak to przeczytałem byłem zdumiony, choć już nawet nie zdruzgotany - powiedział Cezary Gmyz, autor artykułu o trotylu na pokładzie Tu-154M, komentując decyzję o zwolnieniu go z redakcji Rzeczpospolitej.

- Zostałem wezwany na godzinę 14, potem co piętnaście minut odwlekano spotkanie. Wreszcie wszedłem gdzieś ok. godz. 16, mówiłem przez dwie i pół godziny, a na koniec po prostu wręczono mi wypowiedzenie z pracy. Było ono najwyraźniej wcześniej przygotowane. Co ciekawe, teraz w oświadczeniu Rady Nadzorczej czytam, iż będzie ona rekomendowała moje zwolnienie, a ja mam w ręku dokument z którego wynika, że już zostałem zwolniony powiedział portalowi wPolityce.pl.

- Miałem silne wrażenie, że decyzja została podjęta znacznie wcześniej, zanim jeszcze wystąpiłem przed tym gremium. Z tego co wiem o komisjach weryfikacyjnych wyrzucających dziennikarzy z pracy w stanie wojennym, to właśnie tak to pewnie wyglądało. Czułem się jak na komisji weryfikacyjnej - dodał.

Cezary Gmyz zapowiada wystąpienie na drogę prawną. Twierdzi, że chciał rozstać się z "Rzeczpospolitą" po dżentelmeńsku, ale oświadczenie wydane przez zarząd uderza w jego dobre imię, którego będzie bronił.

Dziennikarz powiedział, że podtrzymuje wszystkie swoje ustalenia. Podkreślił ponownie, że źródła informacji na których się oparł były bardzo wiarygodne. Poza tym, jak twierdzi, prokuratura pozornie odrzucając jego tekst, de facto go potwierdziła. Dodał,że dziś uzupełnił by go o dodatkowe informacje, ale "tekst się broni i będzie się bronił.".