Donald Trump publicznie najczęściej strofuje Unię Europejską, ale prawdziwym celem jego handlowej wojny jest Pekin.
Prezydent USA Donald Trump wydaje się gotowy do odpalenia kolejnej salwy w konflikcie z Pekinem. Biały Dom zagroził bowiem, że w najbliższym czasie – być może nawet w tym tygodniu – ogłosi wprowadzenie kolejnych ceł na chińskie towary. W ten sposób do palety produktów obłożonych dodatkowym podatkiem – których import do USA ma wartość 50 mld dol. – latem dołączyłaby kolejna transza o wartości 200 mld dol.
Pekin zagroził, że nowe cła natychmiast spotkają się z odwetem. Problem polega jednak na tym, że Chiny nie mogą grać z USA na zasadzie ząb za ząb, bo nie sprowadzają z USA aż tylu towarów. W ub. roku amerykański eksport do Chin miał wartość 130 mld dol., a w drugą stronę popłynęły towary o wartości 505,5 mld dol. Zatem nawet jeśli Państwo Środka obłoży cłami cały import z USA, to i tak nie wyrówna to działań Amerykanów.
Dlatego Chińczycy prawdopodobnie pójdą w inną stronę – przywracania barier dla zagranicznego biznesu, których i tak nie brakuje. Przykład pierwszy z brzegu: jeśli zagraniczna firma chce otworzyć zakład produkcyjny w Państwie Środka, musi to zrobić do spółki z lokalnym podmiotem. To ograniczyło ekspansję chociażby zagranicznych firm motoryzacyjnych. Z oczywistych względów przedstawiciele amerykańskiego biznesu nie chcieliby, żeby interesy w Chinach załatwiało się jeszcze trudniej niż teraz. Dlatego pomimo wojennej retoryki z Gabinetu Owalnego niektórzy przedstawiciele administracji nalegają na kontynuowanie rozmów z Pekinem. Wśród nich jest sekretarz skarbu Steven Mnuchin, który pod koniec miesiąca ma się spotkać z chińskim wicepremierem Liu He.
Obawiając się dalszej eskalacji, również przedstawiciele biznesu wzięli sprawy w swoje ręce. Wczoraj i w niedzielę w Pekinie odbyła się seria spotkań wyższych rangą menedżerów z takich firm jak Goldman Sachs i Morgan Stanley z przedstawicielami władz Państwa Środka, wśród nich z wiceprezydentem Wang Qishanem, prawą ręką prezydenta Xi Jinpinga. Jak pisze „New York Times”, tematem rozmów były prawdopodobnie ułatwienia dla amerykańskiego biznesu, w tym banków, które Chińczycy mogliby zaproponować jako ustępstwa wobec administracji Trumpa. W organizacji spotkania pomagał były szef chińskiego banku centralnego Zhou Xiaochuan.
To podwójne podejście – z jednej strony groźby nowych ceł, z drugiej rozmowy na niższym szczeblu – może być efektem celowej taktyki negocjacyjnej. Jednak z lektury książki „Fear” (Strach) Boba Woodwarda, opisującej kulisy rządów Trumpa, wiemy, że jest to również pokłosie starć między dwoma frakcjami w Białym Domu. Po jednej stronie w tym sporze stoją globaliści, czyli zwolennicy nieskrępowanej wymiany handlowej, do których zalicza się doradca ekonomiczny prezydenta Larry Kudlow i sekretarz skarbu Steven Mnuchin. Po drugiej – bardziej protekcjonistycznie nastawieni antyglobaliści z doradcą ds. handlu Peterem Navarrą oraz głównym negocjatorem umów handlowych Robertem Lighthizerem.
W „Fear” znajdziemy ustępy świadczące, że konflikt między stronami przyjmował czasem ekstremalne formy. Gary Cohn, były doradca ekonomiczny prezydenta, nakrzyczał podczas jednej z rozmów o handlu międzynarodowym na Navarrę, że ten nigdy nie podpiera swoich argumentów liczbami. – Zamknij się i słuchaj – miał huknąć Cohn – może się czegoś, k…, nauczysz. Z pomocą sekretariatu prezydenta tygodniami blokował też dostęp Navarry do Trumpa.
Chiny grożą, że w ramach działań odwetowych ograniczą obrót strategicznymi dla globalnej gospodarki surowcami. Stany Zjednoczone importują prawie 80 proc. metali ziem rzadkich – pierwiastków potrzebnych m.in. do produkcji elektroniki – właśnie z Państwa Środka. Chińskie firmy zdobyły także ważne przyczółki w Demokratycznej Republice Konga, gdzie produkuje się ponad połowę kobaltu na świecie – metalu potrzebnego do wytwarzania ogniw litowo-jonowych. Pekin ma także innego asa w rękawie. Chiny są największym zagranicznym wierzycielem USA, bo od dawna skupują amerykańskie obligacje (mają ich 1,2 bln dol., ok. 20 proc. tego, co znajduje się w rękach zagranicy).
Pekin zagroził, że nowe cła od razu spotkają się z odwetem