Przereklamowany sojusz z Brytyjczykami, nie tak złe, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, stosunki z Niemcami, sukces szczytu NATO, wyczekiwanie na Donalda Trumpa, chłód w relacjach ze słabnącymi instytucjami unijnymi – taki jest dotychczasowy bilans ministra Witolda Waszczykowskiego. Wczoraj szef dyplomacji przedstawił rządowi priorytety na 2017 r. Będą one podstawą drugiego sejmowego exposé ministra.
Paweł Kowal adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, poseł na Sejm V I VI kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VII kadencji / Dziennik Gazeta Prawna
Paweł Zalewski poseł na Sejm I, V i VI kadencji, deputowany Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Były przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych / Dziennik Gazeta Prawna
W informacji dla rządu szef MSZ zadeklarował, że jego resort będzie walczył o niestałe miejsce dla Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, reformę systemu instytucjonalnego UE po brexicie, odświeżenie Partnerstwa Wschodniego i rozwinięcie sieci placówek za granicą (powołanie ambasady w Tanzanii, na Filipinach i w Panamie oraz konsulatów w Houston i Belfaście). Takie informacje podało wczoraj Polskie Radio.
W pierwszym exposé minister stawiał na sojusz z Wielką Brytanią i zapowiedział „remanent” w relacjach z Berlinem. Nie eksponował roli unijnych instytucji. Z informacji PR wynika, że ten rok pod tym względem będzie inny. Prawo i Sprawiedliwość za jedną z przyczyn brexitu (uderzył w koncepcję sojuszu z Londynem i tym samym w interesy Polski) uznaje niewydolność instytucji UE, które nie poradziły sobie z kryzysem migracyjnym i terroryzmem. Można się spodziewać, że po doświadczeniach z zastosowaną wobec Polski procedurą ochrony państwa prawa rząd będzie zainteresowany osłabieniem Komisji Europejskiej na rzecz wzmocnienia Rady Europejskiej. PiS jest zwolennikiem mniejszej roli instytucji biurokratycznych i większej roli Europy międzyrządowej. W obecnym klimacie politycznym Warszawa nie będzie pod tym względem osamotniona, a jej plany nie muszą okazać się fantasmagorią. Rząd jest również przekonany, że procedura ochrony państwa prawa to próba rozszerzenia poprzez fakty dokonane uprawnień Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego i jest nielegalna. Jak pisaliśmy w DGP, legalność tej procedury kwestionowały też służby prawne Rady UE. Przekonywały, że jest ona niezgodna z traktatową zasadą przyznania przewidującą, że instytucje UE mają tyle uprawnień, ile wynika wprost z traktatów.
Rząd, przyjmując wczoraj założenia polskiej polityki zagranicznej na 2017 r., ujawnił tylko ogólne założenia. Są nimi bezpieczeństwo, silna pozycja Polski w Europie i UE, integracja regionu, polityka wschodnia. Techniczne aspekty, jak to zostanie osiągnięte, pozostają poufne.
Można się jednak pokusić o analizę dotychczasowych działań i tego, co z nich wynika na przyszłość. W 2016 r. największym ciosem w koncepcję polityki zagranicznej zaproponowanej przez MSZ był wspomniany brexit. Z Brytyjczykami mieliśmy budować strategiczne stosunki. Ich rola w UE radykalnie jednak zmalała. Nie zmalała jednak polska aktywność w relacjach z Londynem. Po lipcowym spotkaniu premier Beaty Szydło z jej odpowiedniczką Theresą May zorganizowano konsultacje międzyrządowe (które do tej pory Brytyjczycy prowadzili jedynie z Francją). Efekty nie były jednak przełomowe. Nie uzyskaliśmy żadnych gwarancji dotyczących praw Polaków przebywających na Wyspach (rozmowy na ten temat są częścią ogólnounijnego targu dotyczącego wolnego przepływu osób między UE i Wielką Brytanią po brexicie). Potwierdzono informacje o rozlokowaniu w okolicach Orzysza 150 żołnierzy z pułku Light Dragoons, jednak nie można tego uznać za bezpośredni rezultat konsultacji (kwestie bezpieczeństwa były częścią rozmów w kontekście szczytu NATO). Wspomniano o planach powołania polskiej katedry na Cambridge. Mówiono również o podpisaniu w przyszłości polsko-brytyjskiej umowy wojskowej. Na spotkaniu w Londynie można było zauważyć dysproporcje w obsadzie ministerialnej na zorganizowanej przy Downing Street konferencji prasowej. Z polskiej strony byli – oprócz pani premier – m.in. szefowie: polskiej dyplomacji, MON, MSW i Ministerstwa Rozwoju. Brytyjczyków reprezentował minister... ds. wyjścia z UE David Davis.
Co do zasady współpraca z Brytyjczykami ma sens. Zjednoczone Królestwo jest mocarstwem atomowym i podobnie postrzega politykę Rosji w Europie (jako zagrożenie dla bezpieczeństwa ocenia jej aktywność na Bałtyku i nad północnym Atlantykiem). Londyn dysponuje stałym miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Ma ponad 4 proc. głosów w MFW i spory wpływ na decyzje w Banku Światowym. Mimo to ten strategiczny sojusz pozostaje bardziej potencjalny niż realny. Z kolei zdaniem lewicowego dziennika „Guardian” relacje z Polską są dla May funkcją wyjścia z izolacji, w jakiej znalazł się Londyn po brexicie.
Tak samo jak przereklamowany jest sojusz polsko-brytyjski, wiele przesady kryje się za tezą o radykalnym ochłodzeniu w stosunkach z Berlinem. PiS przejmował władzę, gdy relacje Berlin – Warszawa były zdominowane przez celebrę kolejnych rocznic. Realne problemy – takie jak zagwarantowanie praw mniejszości polskiej na terenie RFN czy sprzeczne interesy w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego – nigdy przez dyplomację PO nie zostały rozwiązane (RFN od lat blokuje przyznanie Polakom statusu mniejszości narodowej, mimo że taki status wynika z traktatu polsko-niemieckiego z 1991 r., rozbudowuje również z Rosjanami gazociągi pod Bałtykiem). Jeśli prześledzić oficjalne wypowiedzi przedstawicieli państwa polskiego i niemieckiego, nie znajdziemy jednak dramatycznych czy egzaltowanych deklaracji, które mogłyby świadczyć o załamaniu w tych stosunkach (poza słowami Martina Schultza, który reprezentuje Parlament Europejski i spekuluje się, że docelowo może być szefem niemieckiego MSZ).
Nie widać również tąpnięcia w inwestycjach niemieckich w Polsce (w 2016 r. zapowiedziano za to budowę fabryki Daimlera w Jaworze czy centrum serwisującego silniki w samolotach używanych przez Lufthansę w Środzie Śląskiej). Nieoficjalnie wiadomo również, że dla polskiego MSZ optymalnym następcą Angeli Merkel na stanowisku szefowej rządu byłaby Angela Merkel. To partner przewidywalny i krytyczny wobec polityki Kremla. O tym, że dla Polaków byłaby ona „najlepszym wyjściem”, mówił również w rozmowie z „Bildem” Jarosław Kaczyński. Można się spodziewać, że 2017 r. upłynie pod znakiem (na ile to możliwe) pragmatycznej współpracy na linii Warszawa – Berlin.
Znakiem zapytania pozostają relacje z USA. MSZ wobec prezydentury Donalda Trumpa pozostaje optymistą. Minister Waszczykowski w wywiadzie dla „Polska The Times” chwalił się, że przewidział jego zwycięstwo. Nieoficjalnie MSZ uważnie śledzi każdą nominację i każdy gest, które związane są z deklarowanym resetem amerykańsko-rosyjskim. Resort dyplomacji liczy również, że nie będzie żadnych zmian w kwestii decyzji szczytu NATO w Warszawie, na którym państwa Sojuszu zobowiązały się do rozmieszczenia na wschodniej flance (w tym w Polsce) wielonarodowych oddziałów (w Polsce państwem ramowym w odniesieniu do nich są Stany Zjednoczone). Implementacja decyzji ze szczytu to jedno z kluczowych zadań dla polskich władz w 2017 r.
OPINIA
Wracamy w stare koleiny
Nastrój oczekiwania po każdych wyborach jest taki, jakby w polityce zagranicznej wszystko musiało się zmienić. Ale kiedy wody już opadną, okazuje się, że nowe nie jest drastycznie różne od starego. Właśnie obserwujemy ten moment. Nie tak łatwo jest wymyślić dyplomację na nowo. A raczej : można wymyślić, ale nie jest łatwo ją zrealizować.
Koncepcja rządu Beaty Szydło wykuwała się dłużej niż rok, podczas gdy w przypadku poprzednich gabinetów trwało to po kilka miesięcy. Trudno teraz wyobrazić sobie przywrócenie relacji między Warszawą a Kijowem do stanu sprzed 2014 r. Nowym elementem są relacje z Białorusią. Nie zmienia to faktu, że reszta pozostanie mniej więcej bez zmian. Tak, poszukujemy formuły dla Partnerstwa Wschodniego. Rozglądamy się za nową formułą dla relacji z Niemcami i Francją – co widać w wypowiedziach przedstawicieli obozu rządzącego. Z różnych ośrodków władzy płyną jednak sygnały, że niczego nowego w tej materii – biorąc pod uwagę nasze uwarunkowania – nie wymyślono.
Mamy do czynienia z poważną korektą, a nie totalnym zaprzeczeniem. To także nie jest niczym nietypowym. Platforma chciała w 2007 r. doprowadzić do resetu w stosunkach z Rosją. Celem pierwszej podróży zagranicznej Donalda Tuska była Moskwa i dlatego ówczesny rząd opóźniał wizytę na Ukrainie.
Z kolei dobre relacje Warszawy z Londynem to tradycja polskiej polityki. Oczywiście jest ryzyko, że doświadczona brytyjska dyplomacja spróbuje wykorzystać negocjacje brexitowe jedynie do swoich celów. Uzasadnione jest podejrzenie, że partnerzy będą chcieli nas przy tej okazji potraktować instrumentalnie. Ale to naturalne zagrożenie w relacjach międzynarodowych.
Korekta polskiej polityki zagranicznej jest wynikiem ogólnej sytuacji na świecie i konkretnych potrzeb biorących się z bieżącej polityki wewnętrznej, która w dużo większym stopniu niż dawniej wpływa na politykę zagraniczną. Jaki będzie kształt ostatecznej korekty, tego nie wiemy. Trzeba poczekać, aż rzeka opadnie. Na razie jednak wszystko wskazuje, że wracamy w stare koleiny.
OPINIA
Polityka zagraniczna postawiona na głowie
Kierunki polskiej polityki zagranicznej powinna wyznaczać ocena zagrożeń i szans. Ta związana jest z sytuacją Unii, wydarzeniami na Bliskim Wschodzie, relacjami Rosji z sąsiadami oraz konsekwencjami wyborów w USA.
Szansą jest UE, która daje nam możliwości rozwojowe. Aby wzmacniać Unię i maksymalizować nasze korzyści w niej, PO zbudowała sojusze z Francją i Niemcami. Dzięki temu byliśmy w stanie wpływać na politykę Brukseli w kierunku obrony prawa międzynarodowego i powstrzymania ekspansji Rosji na Ukrainie. Minister Waszczykowski twierdzi, że Polska stabilizuje Europę. Niestety dziś jest odwrotnie. PiS uznaje Unię za przeszkodę w łamaniu polskiej konstytucji i prawa. Gorzej. Stając po stronie tych, którzy z Unii chcieliby uczynić jedynie strefę wolnego handlu, PiS podważa jej fundamenty. Solidarna walka z terroryzmem i zagrożeniem rosyjskim jest możliwa tylko w warunkach wspólnoty interesów w wielu innych obszarach .
Chociaż Polska jest szóstym co do wielkości krajem UE, ustawiła się bokiem do szukania rozwiązań kryzysów imigracyjnego i finansowego krajów Południa oraz kryzysu wywołanego brexitem. Wyolbrzymiając problem uchodźców, PiS zaczął dostrzegać w Niemczech zagrożenie, a nie sojusznika. To stamtąd miała dostać się do Polski fala emigrantów, którą straszył. W efekcie zmiany priorytetów polityki wewnętrznej i europejskiej PiS skonfliktował nas z dwoma sojusznikami, Francją i Niemcami.
Jeśli chodzi o zbliżenie z Wielką Brytanią, to dla Londynu jesteśmy ważnym krajem, ale tylko w negocjacjach brexitowych, jako partner mogący wspierać brytyjskie stanowisko względem niemieckiego. Nic więcej. Zaś ograniczanie polityki bezpieczeństwa jedynie do współpracy z USA, lekceważąc europejskich sojuszników, w sytuacji kiedy prezydent elekt deklaruje uprawianie polityki wspólnie z prezydentem Putinem, może doprowadzić nas do całkowitego osamotnienia.
Dziś w interesie Polski jest ścisła współpraca z Niemcami na rzecz wzmocnienia Unii.