Tak jest, zwycięstwo. Bo manifestacyjne podejmowanie prezydenta Rosji w sposób daleko przekraczający wymogi dyplomatycznego protokołu (Trumpowe oklaski dla Putina, poklepywanie go, określanie z nabożeństwem jego słów jako „głębokich”, pozwolenie na zabranie przezeń głosu jako pierwszemu, wreszcie – dopuszczenie do publicznego złożenia mu zaproszenia do Moskwy) – to samo w sobie zwycięstwo władcy Kremla. Bo w wielu przypadkach to ton czyni muzykę.
Tym bardziej że wszystko to nastąpiło po serii wydarzeń, pokazujących, iż prezydent Stanów tak naprawdę nie ma możliwości lub woli zastosowania wobec Rosji innych metod, innego podejścia. Po raz kolejny Amerykanie grozili ostatnio, że jeśli Putin nie pójdzie w stronę pokoju, zastosują wobec niego kolejne sankcje. I po raz kolejny ta perspektywa się rozmyła. W oczach świata Biały Dom zaczyna niebezpiecznie przypominać bohatera szmoncesu, wymachującego pod nosem protagonisty palcem ze słowami: „panie Rapaport, niech pan mnie uwierzy, to jest naprawdę jedno z ostatnich poważnych ostrzeżeń!”. Ameryka zaczyna coraz bardziej udowadniać swoją bezsilność, i coraz bardziej być śmieszna. A Rosja, czego by o niej nie mówić – nie wygląda na bezsilną. I nie jest śmieszna.
Dlaczego Zachód traci wpływy, a Putin zyskuje sprzymierzeńców?
Tak to wygląda w oczach całego świata, ale przede wszystkim tak zwanego Globalnego Południa, które w większości odmówiło stanięcia przy boku Zachodu przeciw Moskwie, i wyczekująco obserwuje, po czyjej stronie bardziej opłacać się będzie opowiedzieć. Z naszej perspektywy jest to niedorzeczność, dla nas jest zupełnie inaczej, ale w oczach wielu przedstawicieli Południa Putin – to partyzant, który wypowiedział wojnę nielubianemu, globalnemu hegemonowi. Nie, dotąd nie wygrał. Ale dla partyzanta zwycięstwem jest już sam fakt, że nie daje się rozbić, że istnieje i dalej walczy przeciw regularnej armii. A Putin – czyli w tej optyce partyzant - nie dał się rozbić i dalej z powodzeniem walczy. Sam fakt, że Rosja, wbrew globalnemu Zachodowi, zaatakowała Ukrainę, wytrzymała falę gniewu ze strony światowego hegemona i zwrócone przeciw sobie jego działania, nie padła i walczy dalej, i idzie naprzód – jest w tej perspektywie jej zwycięstwem. A to że początkowe plany Moskwy były znacznie bardziej optymistyczne, że obrona Ukrainy okazała się twardsza, Zachód znacznie bardziej zdecydowany i zjednoczony, niż liczył Kreml, a sama Rosja – znacznie od tej wyobrażanej przez swoich władców słabsza, jest w tej optyce niedostrzegalne, albo przynajmniej znacznie mniej istotne, niż to że potrafiła ona Zachodowi się nie dać i kontynuuje wojnę.
Kilka tygodni temu Indie, skonfrontowane z amerykańską groźbą wprowadzenia karnych ceł z powodu sprowadzania rosyjskiej ropy, wprawdzie w pewnym zakresie spełniły żądania Waszyngtonu, ale też odpowiedziały bardzo zdecydowanymi posunięciami antyamerykańskimi, idącymi w stronę zbliżenia z osią Moskwa-Pekin. Możemy być pewni, że po lekcji z Alaski pewność siebie graczy z Globalnego Południa wzrośnie.
Gesty i tony są ważne również dlatego, że wskazują na intencję. Tak też było na Alasce. Bo przecież całe spotkanie można było, nawet mając w planie realne daleko idące wyjście naprzeciw Kremlowi, odbyć w sensie formy zupełnie inaczej. Chłodniej, w sposób przynajmniej publicznie stonowany. Trump zdecydował jednak Putina przytulić do serca ze spektakularnym rozmachem.
Trump coraz mocniej związany z Rosją
Bywa to intepretowane jako jego metoda prowadzenia spraw, jako przejaw naiwnej wiary, że partner odpowiednio dobrze potraktowany odpłaci się ustępstwami. Zapewne jest w tym część prawdy. Uważam jednak, że istotniejsze jest coś innego. Otóż istnieje jakaś działająca stale sprężyna, przyciągająca Trumpa do Rosji. Było to widać jeszcze przed 2016 rokiem, świadczyły o tym liczne wypowiedzi jego samego i jego ówczesnych współpracowników. Dziś, po powrocie do władzy, na tle wojny ukraińskiej jest to już niezwykle wyraźne. Świadczy o tym chociażby seria lapsusowych wypowiedzi Trumpa (Rosjanie nie zajęli Kijowa, bo im czołgi wpadły w błoto, Rosjanie nie zniszczyli Kijowa, bo go planują okupować, Zelenski ma tylko 4 procent poparcia, itp.). Lapsusów, których nie można wytłumaczyć samą ignorancją, bo ignorancja działałaby randomalnie w obie strony. Tymczasem lapsusy Trumpa układają się konsekwentnie w stronę jedną – korzystną dla Rosji. To działa sprężyna. Nie wiem, na czym ona polega, ale fakty dowodzą, że istnieje.
I chyba może działać tylko coraz silniej. Bo Trump staje się coraz bardziej więźniem własnej narracji, własnej de facto bezczynności, gdyż gdyby teraz kardynalnie zmienił politykę – to przyznałby rację swoim krytykom. Dlatego boję się, że ten ponury obraz rzeczywistości ma ogromne szanse się nie zmienić.
Jeśli oczywiście Putin nie przegnie. I nie uczyni czegoś już zupełnie prowokacyjnego.