Prezydent wpakował się w „grę w cykora”, w której stawką są losy globalnej gospodarki – ocenia amerykański korespondent BBC Anthony Zurcher. Ruch, który z ekonomicznego punktu widzenia nie ma żadnego sensu – to zdanie hiszpańskiego ekonomisty i b. szefa jednego z największych pożyczkodawców w kraju, CaixaBank, Jordiego Guala. Ken Rogoff, główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego w latach 2001-2003, używa metafory „bomby atomowej” zrzuconej na międzynarodowy system handlu. Jego dawny oponent, noblista i b. ekonomista Banku Światowego Joseph Stiglitz, mówi o odstraszaniu inwestorów i ryzyku stagflacji.

Ofensywa Trumpa to nie (tylko) sen wariata

To, co obserwujemy w ostatnich dniach i tygodniach, może przypominać przysłowiowy sen wariata. Potężny cios w globalny handel wymierzony mu ze strony jego głównego beneficjenta. Sprzeczne komunikaty i wątpliwe metody zastosowane do wyliczenia stawek dla poszczególnych krajów.Kolejny gwóźdź do trumny wiarygodności sojuszniczej Ameryki.

Mimo że w kontekście wszechogarniającej niepewności i bezbrzeżnej arogancji, jaką serwuje nam Biały Dom, powodzenie narracji o szaleństwie prezydenta USA jest zrozumiałe, trzeba mieć na uwadze, że nieprzewidywalność i ryzykowna gra to jednak nie to samo co brak planu, a nawet pewnego rodzaju historycznej konieczności. A skoro tak, warto bliżej przyjrzeć się strategii amerykańskiego rządu. Tylko biorąc pod uwagę intencje i całość manewru, którego częścią ma być taryfowa ofensywa ogłoszona w Dniu Wyzwolenia, można sformułować na te zmiany adekwatną odpowiedź.

Ku transformacji systemu globalnego

Tak się szczęśliwie składa, że zaplecze Trumpa artykułowało swoją strategię całkiem otwarcie. Celem jest transformacja globalnych relacji handlowych w taki sposób, by utrzymać wyjątkową pozycję amerykańskiej gospodarki, ale zarazem pozbyć się niechcianych konsekwencji tego statusu.

Zdaniem sekretarza skarbu Scotta Bessenta nowy ład międzynarodowy powinien ściślej niż do tej pory wiązać relacje ekonomiczne z bezpieczeństwem i naprawić szkody, które wyrządziła Ameryce globalizacja. Ceną za amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa mogą być nowe, twarde zobowiązania sojuszników – już nie tylko w zakresie wydatków obronnych, ale i handlu. Taki „wiązany” system sojuszy powinien – według Bessenta – być „dynamiczny”. Kraje mogłyby wybierać, czy chcą być bliżej, czy dalej jego centrum – pisał w paźdzernikowym artykule dla "Economista".

Bezpieczeństwo międzynarodowe w dobie dezindustrializacji

Kluczowym założeniem Trumpa jest oczywiście odbudowa krajowej bazy przemysłowej, której utrata, wpływając m.in. na zdolności wytwórcze sektora obronnego, z punktu widzenia Waszyngtonu, zaczęła zagrażać globalnej stabilności. Mówiąc bardziej wprost: Ameryka obawia się, że postępy dezindustrializacji zagrażają jej zdolnościom do wsparcia ewentualnego wysiłku wojennego. „Przeniesienie produkcji przemysłowej za granicę i związana z tym procesem realokacja zasobów w kierunku sektora usług miały zapewne korzystny bilans w okresie geopolitycznego spokoju. Ale, ostatecznie rzecz biorąc, zdolności przemysłu obronnego są ściśle związana z kondycją szerszej bazy produkcyjnej” – podkreślał dzisiejszy sekretarz skarbu.

Czołowi trumpiści zarzucają rywalom, że za fasadą wolnorynkowego frazesu kryły się egoizmy narodowe bezwzględnie wykorzystujące bariery handlowe, subsydia, transfer technologii czy wręcz kradzież własności intelektualnej, a także tłumienie wewnętrznej konsumpcji w interesie własnej ekspansji eksportowej. W ocenie Bessenta dotychczasowe doświadczenia wskazują na to, że do przywrócenia równowagi w globalnej gospodarce nie wystarczą działania podejmowane w polityce dwustronnej. Szeroko zakrojone taryfy, najlepiej oparte o zasadę wzajemności, mają być skuteczniejszym narzędziem przywracania globalnej równowagi niż (preferowana m.in. przez administrację Joego Bidena) polityka przemysłowa.

Osłabić dolara, czyli Porozumienie z Mar-a-Lago

Zgodnie z opublikowaną przez przewodniczącego zespołu doradców ekonomicznych prezydenta Stephena Mirana niespełna pół roku temu „Instrukcją restrukturyzacji globalnego systemu handlu” podstawowym problemem u źródeł dysproporcji w handlu jest zbyt silny dolar, zjawisko, które wynika bezpośrednio z jego roli jako waluty rezerwowej. Taryfy są, jak wynika z manifestu Mirana, kartą przetargową, która ma pozwolić na wynegocjowanie podwalin nowego ładu walutowego. Bo ceną za odzyskanie dostępu do amerykańskiego rynku ma być zgoda na „Porozumienie z Mar-a-Lago”, które – jak sygnalizuje szef doradców Trumpa – może dotyczyć jakiejś formy trwałego związania kursu walut krajów sojuszniczych z dolarem.

Program trumpistów ma zapewne słabe punkty i nie musi przynieść oczekiwanych rezultatów, niewątpliwie rodzi też dla naszej części świata wyzwania. Niełatwo będzie negocjować nowy kształt relacji euroatlantyckich w okolicznościach tak mocno nadszarpniętego wzajemnego zaufania. Nie znaczy to jednak, że opłaca nam się z góry rezygnować z rozmów i oddawać fantazjom o wspólnocie interesów z chińskim kolosem.

Nie warto też oddawać się złudzeniom, że ancien regime mógł trwać. Europa – choć może i powinna wyciągnąć z tej sytuacji inne wnioski niż trumpiści – powinna przejść swój proces odczarowania świata. Część zarzutów – dotyczących tłumienia konsumpcjiczy hipokryzji europejskich elit, które językiem uniwersalnych wartości tłumaczyły całemu światu obiektywny charakter ładu, który przynosił im wymierne korzyści – jest zasadna. Własne odpowiedzi na znaczną część z nich formułowała poprzednia administracja i w znacznej mierze kontynuować je będą następcy Trumpa. Świat konsensusu waszyngtońskiego odchodzi do historii i nie jest to tylko „zasługa” sił zewnętrznych, ale też sprzeczności zapisanych głęboko w jego genotypie.