– Nazywam się Nicolás Maduro i zostałem ponownie wybrany na prezydenta Boliwariańskiej Republiki Wenezueli. Będę bronił naszej demokracji, naszego prawa i naszego narodu – ogłosił urzędujący od 11 lat przywódca.
Państwowa komisja wyborcza twierdzi, że w niedzielnych wyborach zdobył on 51,2 proc. głosów. Ale zwycięstwo ogłosiła też opozycja, którą w wyścigu reprezentował były dyplomata Edmundo González Urrutia. – Wygraliśmy i wszyscy o tym wiedzą. Pokonaliśmy obóz Madura nie tylko politycznie i moralnie, lecz także liczbą głosów – powiedziała dziennikarzom liderka wenezuelskiej opozycji María Corina Machado.
Jej zdaniem za Gonzálezem opowiedziało się ok. 70 proc. wyborców.
Wskazują na to również sondaże exit poll przeprowadzone przez Edison Research i Gallup-Ipsos. Obie firmy poinformowały, że opozycjonista zdobył ponad dwa razy więcej głosów niż Maduro. Państwowa komisja wyborcza twierdzi jednak, że González cieszył się poparciem na poziomie 44,2 proc.
Te rozbieżności wynikają z nieprawidłowości, do których doszło w kampanii i podczas niedzielnego głosowania.
Jeśli zwolennicy opozycji wyjdą na ulice, aby zaprotestować przeciwko wynikowi, kraj może pogrążyć się w kryzysie podobnym do tych z lat: 2014, 2017 czy 2019, kiedy siły bezpieczeństwa sprzymierzone z Madurem użyły siły do stłumienia demonstracji.
Otoczenie Madura w przeszłości spotkało się już z oskarżeniami o fałszowanie wyników głosowań. Na przykład po wyborach do Kongresu w 2017 r., kiedy operator elektronicznej maszyny do głosowania potępił manipulację ponad milionem głosów. Stany Zjednoczone wskazywały z kolei, że reelekcja Madura w 2018 r. także była naznaczona licznymi oszustwami.
Politykowi władzę udało się utrzymać mimo załamania gospodarczego i pogorszenia stosunków z Zachodem, do których doszło za jego rządów. Płaca minimalna wynosi dziś ok. 3,50 dol. miesięcznie, podczas gdy żywność dla pięcioosobowej rodziny to wydatek rzędu 500 dol. Trudna sytuacja gospodarcza doprowadziła do emigracji około jednej trzeciej populacji. Według organizacji międzynarodowych, które w swoich statystykach uwzględniają nieletnich, Wenezuelę po 2015 r. opuściło ponad 7,7 mln osób. Pod względem emigracji ten kraj znajduje się na trzecim miejscu na świecie, tuż za Syrią i Sudanem. To rekordowy wynik, gdy się weźmie pod uwagę, że Wenezuela jest państwem, w którym nie toczy się wojna. Wyniki wyborów skrytykowały już m.in. władze Stanów Zjednoczonych.
Sekretarz stanu Antony Blinken powiedział, że administracja prezydenta Joego Bidena ma „poważne obawy, że ogłoszony wynik nie odzwierciedla woli narodu wenezuelskiego”. To cios dla administracji demokraty, która w ostatnich miesiącach oferowała Wenezuelczykom pewne ustępstwa w zamian za zobowiązanie do przeprowadzenia wolnych wyborów. Utrzymanie władzy przez Madura w bogatej w ropę naftową Wenezueli prawdopodobnie utrudni Stanom Zjednoczonym i ich sojusznikom wznowienie normalnych stosunków dyplomatycznych i pełne zniesienie sankcji gospodarczych nałożonych na reżim za łamanie praw człowieka i korupcję. A to może doprowadzić w najbliższym czasie do wzmocnienia kryzysu gospodarczego i kolejnej fali migracji.
Urzędującemu przywódcy zwycięstwa pogratulował za to prezydent Rosji Władimir Putin. Stwierdził, że Moskwa docenia strategiczne partnerstwo z południowoamerykańskim państwem. Wenezuela od dawna jest kluczowym sojusznikiem Kremla, a Maduro wielokrotnie wyrażał swoje poparcie dla Putina, zarówno przed, jak i po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę. ©℗