"Pekin uważa, że w czasach naznaczonych przez rywalizację z USA sukces odniesie ten, kto zdobędzie przewagę w zakresie innowacji" - mówi Alexander Davey ekspert w Mercator Institute for China StudiesAlexander Davey ekspert w Mercator Institute for China Studies.
III plenum posłuży jako sygnał, w jakim kierunku będą podążać Chiny w ciągu najbliższych 10 lat. Obecnie celem Pekinu jest dalsze pogłębianie reform, które prezydent Xi Jinping zapoczątkował w 2013 r., i promowanie tzw. modernizacji w stylu chińskim. Wystarczy więc spojrzeć na to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 11 lat. Obszarami, w których doszło do licznych zmian, były nauka i technologia. Chiny najprawdopodobniej dalej będą więc się starać unowocześnić te sektory, kładąc nacisk na osiąganie przełomów naukowych. Chińczycy chcą się stać światowym liderem. Wychodzą z założenia, że jeśli będą tworzyć najnowocześniejszą technologię, której potrzebuje reszta świata, będą mieć nie tylko przewagę, lecz także pieniądze. Być może w rezultacie znajdzie się nieco więcej przestrzeni do konkurencji dla firm, a rynek będzie decydować o alokacji zasobów w sektorze innowacji naukowych i technologicznych. Na razie mamy do czynienia z dużym zakresem państwowego interwencjonizmu i alokowaniem zasobów przez władze.
Pekin uważa, że w czasach naznaczonych przez rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi sukces odniesie ten, kto zdobędzie przewagę w zakresie innowacji. To znaczy, że Zachód ma być uzależniony od Chin jako technologicznego lidera. Chińczycy wychodzą z założenia, że osiągając dominację w tym zakresie, uda im się przy okazji rozwiązać wszystkie inne problemy niezależnie od tego, czy chodzi o starzejącą się populację, powolny wzrost czy brak opieki społecznej. Chcą więc utrzymać ścisłą kontrolę nad społeczeństwem i zagwarantować, że naród będzie wspierać władze w tych ambicjach. Przekonują ludzi, by walczyli, bo dzięki temu Chiny staną się wielkie. Przez najbliższe 10 lat klasie średniej może żyć się nieco trudniej, ale założenie jest takie, że na końcu tunelu pojawi się światełko. To znaczy, że kiedy Chińczycy dokonają już tych wszystkich przełomów, każdy będzie mógł wieść bogate i satysfakcjonujące życie.
Chińczycy są świadomi ryzyka związanego z działaniami Europejczyków i Amerykanów. Dlatego kładą duży nacisk na samowystarczalność, a efekty widoczne są choćby na rynku samochodów elektrycznych i zielonej technologii. Wielu z nas było zaskoczonych, jak dobrze radzą sobie w tym zakresie. W przeszłości to przecież chińskie firmy chciały tworzyć joint venture z europejskimi przedsiębiorstwami, aby uzyskać dostęp do zachodniego know-how. Teraz role się odwróciły i to Europejczycy nie chcą pozostać w tyle. To pokazuje, że Pekin jest zdolny do innowacji i bycia liderem w niektórych dziedzinach. Co prawda wciąż polega np. na czipach produkowanych przez wielkie korporacje międzynarodowe, ale również i w tej kwestii poczynił postępy. Chińczycy stopniowo zastępują importowane czipy takimi, które są w stanie zbudować sami. Nie są najnowocześniejsze, daleko im do produktów Nvidii czy tajwańskiego TSMC, ale są wystarczająco dobre, by wykorzystywać je np. w administracji rządowej. Chiny przeznaczają na to dużo pieniędzy, wzmacniają powiązania między przemysłem a sektorem badań, wciąż utrzymują też relacje z zagranicznymi firmami. Mają wielką nadzieję, że Europa pozostanie dla nich otwarta tak długo, jak to możliwe, i wciąż możliwy będzie transfer wiedzy i zagranicznych talentów. Protekcjonistyczne działania ze strony Zachodu postrzegają jako niesprawiedliwe.
Nie chcą. Wybór tych konkretnych produktów pokazuje zresztą, że Chińczycy potrafią reagować na działania Unii, ale nie mogą reagować zbyt mocno. Gdyby Chiny miały dorównać poziomem odwetu temu, co zrobiła UE, jedynie przyspieszyłyby wprowadzanie unijnej strategii deriskingu i zaszkodziłyby obecnym stosunkom, a uderzenie w brandy czy wieprzowinę nie jest postrzegane jako coś bolesnego dla Europejczyków. W rzeczywistości Chińczykom zależy na obniżaniu ceł i rozwiązaniu istniejących problemów. Oni wciąż potrzebują świata zewnętrznego. Nie mogą być całkowicie samowystarczalni.
Nie do końca, bo np. kwestia starzejącego się społeczeństwa jest traktowana priorytetowo. Właśnie dlatego tak wiele uwagi poświęca się automatyzacji i robotyzacji. Mają one przygotować kraj na czasy, w których będzie znacznie więcej osób starszych, a mniej pracowników. Chiny nie są krajem, który rozwiązałby ten problem w sposób podobny do Niemiec czy innych państw europejskich, gdzie imigracja jest postrzegana jako droga do rozwiązania kryzysu demograficznego. Widać co prawda, że do pracy w Chinach przyjeżdża coraz więcej obywateli Laosu, Kambodży czy Mjanmy, ale oni potem wracają do siebie. Nie tworzą nowej części chińskiej populacji. Pekin stara się za to zachęcać ludzi do posiadania dzieci, starając się, by koszty utrzymania i opieki nad najmłodszymi były niższe. ©℗