Przemycany z Meksyku fentanyl rocznie zabija większą liczbę Amerykanów, niż zginęło ich podczas wojen w Wietnamie, Afganistanie i Iraku.

Jeszcze kilka lat temu Ivan, Jesús Alfredo, Joaquin i Ovidio wydawali się bardziej pochłonięci uprawianiem ostentacyjnie wystawnego stylu życia niż rozwijaniem schedy po ojcu, baronie narkotykowym Joaquínie „El Chapo” Guzmánie, który odsiaduje wyrok dożywocia w więzieniu dla najgroźniejszych przestępców w stanie Kolorado. Ich konta na Instagramie biły po oczach mozaiką zdjęć egzotycznych zwierząt wylegujących się na siedzeniach luksusowych aut, złoconych kałasznikowów prezentowanych przez 20-latki w skąpych bikini oraz toreb Louis Vuitton wypchanych 100-dolarowymi banknotami. Migawki ze swoich eskapad opatrywali często tagiem #narcostyle.

Gdy w 2017 r. Meksyk wydał „El Chapo” USA, stery kartelu Sinaloa przejęli jego wieloletni partnerzy Ismael „El Mayo” Zambada i Damaso „El Licenciado” López Nunez, powstrzymując ambicje rodzeństwa. Ivan, Jesús Alfredo, Joaquin oraz Ovidio, czule nazywani przez otoczenie „los Chapitos”, długo byli wyszydzani przez konkurentów i media jako roszczeniowi rentierzy i playboye, których nie interesuje nic poza przepuszczaniem majątku ojca. – Synowie Guzmána nigdy nie zabrudzili sobie rąk – mówił w 2019 r. portalowi VICE News Mike Vigil, były szef operacji międzynarodowych w Drug Enforcement Administration (DEA). – Tak naprawdę nie cieszą się szacunkiem wyższych szarży kartelu – dodawał.

W rzeczywistości co najmniej od 2014 r. na obrzeżach organizacji bracia rozbudowywali machinę produkcji i dystrybucji fentanylu, syntetycznego opioidu 50 razy silniejszego niż heroina, z którego przedawkowania codziennie umiera w USA 200 osób. Kiedy trzy lata później aresztowano „El Chapo”, to właśnie jego synowie reanimowali chwiejącą się potęgę Sinaloa – z jednej strony siejąc terror, torturując i zabijając oponentów, z drugiej agresywnie stawiając na nowy produkt. W krótkim czasie Chapitos mieli pod kontrolą rozległą, wielopoziomową siatkę przemytniczą działającą od Gwatemali po Chiny, która – wedle słów najstarszego z nich, 40-letniego Ivána – zalewa Amerykę fentanylem, by tworzyć tam „ulice ćpunów”.

Tak wynika z ustaleń służb antynarkotykowych USA, które przez ponad półtora roku infiltrowały kartel z Sinaloa, nie tylko monitorując jego cyfrowe ślady, lecz także – prawdopodobnie – opłacając informatorów i agentów pod przykrywką. W kwietniu Departament Sprawiedliwości wraz z DEA z pompą ogłosiły wniesienie aktów oskarżenia przeciwko głównym decydentom i 25 innym osobom z wierchuszki organizacji: szefom ochrony, dystrybutorom, pośrednikom, księgowym i chemikom. Prokurator generalny Merrick Garland nazwał stworzoną przez nich strukturę „największą, najbardziej brutalną i najdoskonalszą operacją przemytu fentanylu na świecie”.

Na razie tylko jeden z braci Guzmán – 33-letni Ovidio, odpowiedzialny za pracę laboratoriów i uważany za najmniej wpływową figurę w rodzinnym biznesie – jest w rękach meksykańskich organów ściągania (USA wystąpiły o ekstradycję). Jego zatrzymanie w styczniu tego roku w Culiacán, bastionie organizacji, zamieniło się w krwawą konfrontację, w której zginęło 29 osób (w tym 10 żołnierzy).

Za informacje pomocne w aresztowaniu reszty rodzeństwa rząd USA oferuje 10 mln dol. Chapitos wypierają się jakichkolwiek związków z narkobiznesem. Na początku maja przekazali znanej meksykańskiej dziennikarce Azucenie Uresti list, w którym przekonywali: „Nie jesteśmy przywódcami kartelu Sinaloa ani nie jesteśmy zainteresowani tą rolą. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z fentanylem”.

Kucharze śmierci

Organizacja stworzona przez Chapitos w ciągu paru lat zepchnęła Chiny z pozycji największego producenta fentanylu na świecie. W zeszłorocznym raporcie na temat walki z przestępczością narkotykową Departament Stanu podkreślił, że większość syntetycznych opioidów, heroiny i metaamfetaminy, które trafiają na rynek amerykański, pochodzi właśnie z Meksyku. Przesunięcie się globalnego centrum handlu śmiercionośnymi pigułkami do Sinaloa odzwierciedla „zdolność międzynarodowych organizacji przestępczych do szybkiego adaptowania się do zmieniających się warunków”.

Chemiczny łańcuch dostaw wciąż zaczyna się jednak w Chinach – tamtejsze firmy pozostają głównymi dostawcami prekursorów narkotykowych (substancji mających zastosowania w przemyśle, ale które mogą służyć do wytwarzania nielegalnych środków) koniecznych do produkcji fentanylu. Do ich pozyskiwania bracia Guzmán najmują ludzi w innych krajach. Główną specjalistką od importu chemikaliów dla kartelu Sinaloa była 32-letnia Gwatemalka Ana Gabriela „Gaby” Rubio Zea, która przed wejściem w konszachty z przemytnikami prowadziła firmę produkującą biodegradowalne torebki i słomki. Dzięki rozległym kontaktom wśród chińskich wytwórców i pośredników załatwiła Chapitos kontrakty na dostawy prekursorów fentanylu.

Firmy, z którymi handlowała – jak Wuhan Shuokang Biological Technology – zwykle miały fasadę producentów legalnych surowców i dbały o porządek w papierach, by nie ściągnąć na siebie zainteresowania organów ścigania. Rozliczenia za nielegalny towar najczęściej dokonywano w kryptowalutach.

„Gaby” dzieliła się też swoim know-how, jak zagwarantować, że substancje do produkcji fentanylu dotrą bezpiecznie na miejsce bez wzbudzania czujności meksykańskich służb celnych. To ona wymyśliła, że najskuteczniej będzie chować chemikalia w pojemnikach z żywnością lub pakować z legalnymi produktami. W razie czego zawsze umiała dać łapówkę komu trzeba. Niektóre transporty przypływały do portów docelowych przez USA i Niemcy, bo lokalne władze nie poddawały ich takim kontrolom, jak towary importowane bezpośrednio z Chin.

Początki produkcji fentanylu w Sinaloa były skromne, jednak w przeciwieństwie do innych silnych narkotyków rozkręcenie biznesu nie wymaga czasu ani, jak w przypadku kokainy, hektarów ziemi. Pierwsze laboratorium Chapitos działało w Habitom w niepozornym domu w Culiacán. Handel syntetycznymi opioidami tak eksplodował, że bracia Guzmán szybko zatrudnili własnych chemików – zwanych kucharzami – którzy wiedzieli, jak łączyć je z innymi substancjami, by osiągnąć mocniejszy efekt psychotropowy. A przy tym ponieść jak najniższe koszty własne.

Fentanyl ma postać białego proszku, dlatego łatwo się miesza z kokainą, metaamfetaminą czy heroiną. Nielegalne pigułki, które bez trudu można kupić w internecie, często wyglądają jak popularne leki przeciwbólowe i uspokajające na receptę, np. xanax czy oxycontin. Klienci nawet nie wiedzą, że mogą zażyć trujący środek. Jak wynika z danych DEA, średnio 40 proc. podrabianych tabletek, które udaje się skonfiskować, zawiera dawkę śmiertelną fentanylu, czyli co najmniej 2 mg.

Wielu narkokucharzy pracuje w podziemnych, opancerzonych laboratoriach na terenie rancz należących do wysokich rangą członków kartelu, które nadzorują Chapitos i ich lojalni sicarios, świetnie uzbrojeni płatni zabójcy z wojskowym wyszkoleniem. W tych laboratoriach, które odkryły służby, było na wyposażeniu wszystko, czego potrzeba, żeby wytwarzać opioidy w ilościach hurtowych: piece przemysłowe, tabletkarki, nawet windy do transportu palet z towarem. Agenci antynarkotykowi z USA oszacowali, że jeden kucharz mógł w ciągu dnia zrobić ponad 100 tys. pigułek.

W laboratoriach kontrolowano czystość substancji za pomocą specjalnego sprzętu, lecz niektórzy handlarze woleli testować jej jakość na ludziach – na ogół na miejscowych narkomanach. W akcie oskarżenia jest mowa o sytuacji, gdy jedna z takich osób zmarła po zażyciu próbki, a mimo to członkowie kartelu wysłali całą partię towaru do USA. Inny szokujący przypadek dotyczył eksperymentowania na kobiecie, którą narkodilerzy planowali i tak zastrzelić. Ostatecznie zmarła z przedawkowania po tym, jak wstrzyknięto jej kilka działek, by sprawdzić moc działania substancji. Odnotowano również liczne zgony kucharzy, którzy testowali ją na sobie.

Metody przemycania fentanylu przez granicę USA są na ogół dość tradycyjne – upycha się go w skrytkach w autach i samochodowych oponach, chowa w przyczepach razem z legalnymi towarami, ładuje w bagażu do samolotu. Część tabletek jest szmuglowana podziemnymi tunelami wykopanymi na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Na sporą skalę wykorzystuje się też kurierów narkotykowych. Jak podkreśla w akcie oskarżenia prokuratura, po obu stronach granicy kartel rozwinął siatki korupcyjne, szczególnie w rejonie El Paso i Ciudad Juárez. W jednym z przypadków wykrytych przez amerykańskie władze strażnik graniczny przez prawie rok przepuszczał bez kontroli pracujące dla kartelu kurierki, które przemycały w żołądkach i innych częściach ciała po ok. 2 tys. tabletek. Każda w ciągu jednej nocy zaliczała trzy takie przeprawy.

Handel fentanylem to niebywale lukratywny biznes. Kilogram prekursorów kosztuje kartel ok. 800 dol. Taka ilość substancji pozwala wyprodukować 415 tys. pigułek lub 4 kg proszku. Cena jednej tabletki waha się od 50 centów w biednych miasteczkach w rejonie Appalachów do 3 dol. w Nowym Jorku. Zyski, jakie są w stanie wyciągnąć narkobossowie z Sinaloa, 200–800 razy przebijają więc poniesione koszty. Akt oskarżenia przytacza m.in. przykład przemytnika działającego w rejonie Los Angeles, jednym z głównych centrów logistycznych organizacji, który potrafił w ciągu trzech lat wypracować na czysto ponad 24 mln dol. Tak jak w przypadku innych typów zorganizowanej przestępczości do prania pieniędzy z handlu fentanylem zazwyczaj wykorzystuje się konta bankowe i fikcyjne spółki w rajach podatkowych, nieruchomości, elektronikę czy rachunki kryptowalutowe.

Akt oskarżenia w szczegółach opisuje brutalne praktyki, za pomocą których liderzy kartelu Sinaloa rozszerzali i chronili swoje królestwo. Bracia Guzmán i ich sicarios mordowali tych, którzy im się nie podporządkowali: niepokornych policjantów, biznesowych rywali, dłużników, członków kartelu lojalnych wobec konkurencyjnych frakcji. Wielu przed śmiercią torturowano, rażąc prądem, podtapiając czy wkręcając w ciało korkociągi. Zdarzało się, że ofiary – żywe lub martwe – rzucano na pożarcie tygrysom znajdującym się w prywatnym zoo Ivana i Alfredo.

Epidemia fentanylu w USA: więcej ofiar niż podczas wojny

Media w USA często przypominają, że fentanyl rocznie odbiera życie większej liczbie Amerykanów, niż zginęło ich podczas wojen w Wietnamie, Afganistanie i Iraku (w sumie ponad 65 tys. poległych). To obecnie główna przyczyna zgonów osób w wieku od 18 do 45 lat. Według danych opublikowanych w tym miesiącu przez Centers for Disease Control and Prevention z przedawkowania syntetycznych opioidów (głównie fentanylu) w 2022 r. zmarło 75 tys. mieszkańców Stanów Zjednoczonych, nieco więcej niż rok wcześniej. W tym samym okresie DEA skonfiskowała ponad 57 mln pigułek i prawie 5 t proszku fentanylowego – równowartość 410 mln śmiertelnych dawek.

Wobec braku oznak, że kryzys odpuszcza, pod koniec marca Food and Drug Administration zezwoliła na sprzedaż bez recepty narcanu, leku w formie sprayu do nosa, który znosi objawy zatrucia opioidami (substancją czynną jest nalakson). Latem preparat ma być dostępny nie tylko w aptekach, lecz także w drogeriach, supermarketach czy na stacjach benzynowych. Władze Nowego Jorku planują nawet zainstalowanie automatów z narcanem. W niektórych amerykańskich miastach już od dłuższego czasu zapas sprayu noszą ze sobą policjanci, strażacy czy pracownicy socjalni.

Przekonanie, że meksykańskie władze robią zbyt mało, by powstrzymać przepływ opioidów przez granicę, panuje w Waszyngtonie od dawna. W lutym szefowa agencji antynarkotykowej Anne Milgram skarżyła się w Kongresie, że służby po drugiej strony granicy odmawiają współpracy w ściganiu przemytników. Jednym z dowodów szorstkich relacji są opóźnienia w ekstradycjach – w ubiegłym roku tamtejsze władze wydały USA 24 oskarżonych o udział w handlu fentanylem, podczas gdy kolejnych 232 wciąż czeka na decyzję. Niektórzy politycy Partii Republikańskiej zaczęli się domagać znacznie agresywniejszych metod walki z kartelami niż dotychczas – nie wyłączając bombardowania celów w Meksyku.

Według informacji magazynu „Rolling Stone” szykujący się do ponownej walki o prezydenturę Donald Trump zwrócił się do swoich doradców o przygotowanie planów operacji wojskowej, która ma doprowadzić do zrównania z ziemią narkoinfrastruktury. Jedna z opcji została nakreślona przez think tank Center for Renewing America, nieoficjalny organ „ekspercki” ruchu MAGA, w opracowaniu zatytułowanym: „It’s Time to Wage War on Transnational Drug Cartels”. Zakłada ona, że przyszły gospodarz Białego Domu „formalnie” wypowie „wojnę kartelom”, po czym – w porozumieniu z rządem w Mexico City – błyskawicznie przystąpi do uderzenia z użyciem pełnej siły militarnej USA. Oznacza to włączenie do walki nie tylko „sił specjalnych, precyzyjnych ataków i operacji wywiadowczych, lecz także elementów marynarki, armii, sił powietrznych i straży przybrzeżnej” – czytamy w opracowaniu.

Zwolenników opcji militarnej nie brakuje też na Kapitolu. Dan Crenshaw i Mike Waltz, członkowie Izby Reprezentantów i weterani sił specjalnych, złożyli projekt przepisów autoryzujących wysłanie wojsk przeciwko meksykańskim gangom. Z kolei w Senacie grupa republikanów z Lindsayem Grahamem na czele zaproponowała Narcos Act, ustawę, która przewiduje wpisanie karteli na listę zagranicznych organizacji terrorystycznych, co otworzyłoby możliwość interwencji zbrojnej za południową granicą. – Nie chodzi o inwazję na Meksyk. Nie chodzi o strzelanie do meksykańskich samolotów. Chodzi o zniszczenie laboratoriów narkotyków, które zatruwają Amerykanów – przekonywał w marcu senator Graham.

Prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador nazwał te propozycje „obrazą Meksykanów” i przejawem „braku szacunku dla niezależności i suwerenności kraju”. – My tutaj nie produkujemy fentanylu ani go nie konsumujemy – skwitował, mimo że wszelkie dowody temu przeczą. Zdaniem Obradora USA same ponoszą odpowiedzialność za epidemię opioidów, a jej źródła upatruje w „rozkładzie społecznym”. Innym razem rzucił, że wiele amerykańskich rodzin się rozpada, bo rodzice nie pozwalają dzieciom zbyt długo mieszkać we wspólnym domu. – Jest pełno indywidualizmu, a nie ma miłości, braterstwa, objęć i uścisków – dywagował. Zaznaczył, że to właśnie siła meksykańskich więzi rodzinnych ocaliła jego kraj przed zalewem narkotykami.

Pod koniec marca Obrador wysłał nawet list do przywódcy Chin Xi Jinpinga, apelując o „pomoc w kontrolowaniu transportu fentanylu”. „Niesprawiedliwie obwiniają nas za kłopoty, które wiążą się z utratą przez nich wartości” – skarżył się meksykański prezydent. W odpowiedzi rzeczniczka chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych oświadczyła, że „nie ma czegoś takiego jak nielegalny handel fentanylem między Chinami a Meksykiem”. A epidemię opioidów określiła problemem „made in USA”. ©℗